[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niepocieszona, jeżeli uda im się to, co mnie się nie udało.
- Cokolwiek usłyszysz na ten temat, będzie absolutną nieprawdą.
W oczach markiza zamigotały iskierki, a Beebe wybuchnęła śmiechem:
- Czy to, co dotyczy ciebie i pięknej kobiety, może być nieprawdą? Jeżeli
kobieca atrakcyjność córki Calvina równa się męskiej atrakcyjności jej ojca!...
- Ależ to w ogóle nie wchodzi w rachubę! - bronił się markiz. - Ona jest tak
bardzo młoda, a kobiety z wiekiem zyskują powab.
- Doceniam komplement - odparła. Pozwoliła mu wyjść przez boczne drzwi,
tak by nie był widziany. Zdążył jednak spostrzec mężczyzn spieszących do
różnych pomieszczeń po owe tysiączne uciechy, które im Beebe przygotowała.
Wsiadł do powozu czekającego nań przed wyjściem. Jadąc stwierdził, że miał
wyjątkowe szczęście. Calvin, nie mniej inteligentny niż Ankana, wiedział, że
jeżeli przyjaciel przyjedzie do Bangkoku, bez wątpienia odwiedzi Beebe.
Było po wpół do dziesiątej, gdy wszedł na pomost jachtu. Natknął się na
Dobsona. Z lekkim wyrzutem sługa ponaglił go do zejścia na dół, gdzie
przygotował juz był swemu panu nocne ubranie oraz kąpiel. Markiz odczekał, aż
zamkną się drzwi, po czym rzekł:
- Odszukaj kapitana, Dobsonie, i powiedz mu, by w ciągu godziny ruszył
wolno i możliwie najdyskretniej w dół rzeki. - Spojrzał ponad nim i dodał: - Nie
chcę, by wyglądało, że jacht odjeżdża w pośpiechu lub że mamy jakieś inne
zamiary niż znalezienie nowej przystani.
- Zrozumiałem, milordzie.
- Powiedz to kapitanowi na osobności i nie pozwól, by ktokolwiek cię
usłyszał - rozkazał Vale.
Gdy Dobson wbiegł do kabiny, markiz zaczął zdejmować ubranie. Pomyślał
sobie, że po upalnym i wilgotnym dniu zimna kąpiel będzie znacznie
przyjemniejsza niż wszystkie rozkosze oferowane przez Beebe. Wiedział, że nie
wolno mu się spieszyć, gdyż nawet steward powinien być przekonany, że nie ma
żadnego powodu do pośpiechu.
Pózniej, gdy już sunęli w dół rzeki, nikt nie pytał o przeznaczenie czy cel
podróży.
Kiedy po kąpieli markiz wszedł na pokład i udał się do salonu, Ankana już na
niego czekała. Od razu zauważył jej przygnębienie.
- Przepraszam, jeżeli się spózniłem - rzekł. - Na pewno jesteś głodna. Ale
spotkałem paru przyjaciół i gdy zaczęliśmy wspominać dawne lata, trudno było
odejść.
Wiedział, że dziewczyna rozumie, iż nie wolno zacząć im rozmowy o ojcu,
dopóki dwaj stewardzi są w salonie.
Jeden podawał markizowi drinka, a drugi wniósł właśnie pierwsze danie i
postawił je na kredensie. Vale usiadł na swoim miejscu przy końcu stołu.
- Nie powiedziałaś mi jeszcze - oznajmił konwersacyjnym tonem - co myślisz
o pałacu. Jutro muszę pokazać ci Szmaragdowego Buddę, jeden z
najwspanialszych cudów świata.
Ankana nie odezwała się, opowiadał więc dalej o znanym jej Szmaragdowym
Buddzie, pokrytym kawałkami jadeitu. Był to obiekt narodowej czci i tłumy
ludzi przybywały do Królewskiej Kaplicy, by oddać hołd Buddzie oraz jego
nauce.
- Jestem pewien, że wiesz, iż Szmaragdowy Budda został po raz pierwszy
pokazany publiczności w roku 1464 - powiedział, gdy steward stawiał przed nim
talerz pełen świeżych krewetek, a następnie syjamskich ryb o nazwie pomfret,
nieosiągalnych w żadnej innej części świata. Przyrządzone w słodko-kwaśnym
sosie, były ulubionym przysmakiem Chińczyków.
Po rybach nastąpiło kilka dalszych dań. Dopiero kiedy steward opuścił salon i
markiz z Ankaną zostali sami, dziewczyna jednym tchem wyrzuciła z siebie
pytanie:
- Dowiedziałeś się czegoś? Muszę to natychmiast wiedzieć!
- Zdaję sobie sprawę - roześmiał się - jak paliła cię ciekawość podczas kolacji.
- Ale jest rzeczą niezmiernej wagi, by nawet ci spośród moich ludzi, którym
ufam, nie mieli najmniejszego pojęcia, co odkryłem i dokąd jedziemy.
W oczach Ankany zapaliło się światełko, gdy pytała zniżonym głosem:
- A co... odkryłeś?
Markiz wydobył z kieszeni widokówkę, którą otrzymał od Beebe, i wręczył ją
Ankanie. Czytała ją bardzo wolno, drżąc z podniecenia. Gdy podniosła nań oczy,
rzekł:
- Miałaś rację. Jestem oczywiście gotów przeprosić cię za to, że ci nie
dowierzałem.
- Papa jest w miejscowości Pattaya - rzekła niskim głosem.
Markiz pomyślał, że tak brzmi śpiew podniebnego ptaka. Nie powiedział nic.
Dziewczyna więc spytała: - Czy pojedziemy tam zaraz?
W tej samej chwili rozległ się warkot silnika. Podniesiono kotwicę.
- Właśnie ruszamy - odparł. - Ale zależy mi na tym, by myślano, że szukamy
po prostu spokojniejszego miejsca na postój. Aż do rana nikt nie może się
dowiedzieć, że opuszczamy Bangkok.
- Myślisz, że te środki ostrożności mają jakiekolwiek znaczenie -
wymamrotała. Wiedział, że Ankana raczej informuje, aniżeli pyta.
- Nie ma potrzeby, żebym ci na to odpowiadał - rzekł. - Jak już sobie
powiedzieliśmy, twój ojciec jest w niebezpieczeństwie i jeżeli, jak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]