[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rękę na jej łbie. Suka polizała jego palce. Cecile naraz
zapragnęła zrobić to samo, choć była to niedorzeczna myśl.
- Chyba to ju\ koniec porodu - rzekł Rand spokojnie,
oglądając Shaggy. - Zdaje się, \e zaraz wydali ło\ysko.
Cecile odwróciła wzrok. Zadowolona była, \e dzieci ju\
sobie poszły i nie widziały tej części porodu. To nie był
przyjemny widok.
Shaggy niezle radziła sobie bez niczyjej pomocy. Cecile
wstała i odgarnęła włosy z twarzy.
- Chodzmy do domu. Zrobię jakieś kanapki.
- Zapraszasz mnie? - zapytał Rand, sięgając po kurtkę.
Cecile ze zdziwieniem zmarszczyła brwi.
- Oczywiście, a dlaczego nie?
- Po prostu jestem tym zdziwiony. - Wzruszył ramionami.
- Ostatnio nie przyjmowałaś mnie zbyt serdecznie.
- Przecie\ nie wiedziałam... - odrzekła Cecile ze
skrępowaniem, patrząc na swoje buty. - Ale teraz, gdy ju\
wiem, kim jest Amber i \e to dziecko nie jest twoje...
Przysunęła się do niego i otarła piersiami o jego tors. - To
stawia wszystko w innym świetle.
- Naprawdę?
W głosie Randa słychać było stłumiony gniew. Cecile
podniosła wzrok na jego twarz.
- Oczywiście - odrzekła, powstrzymując lęk. - Skoro ju\
to małe nieporozumienie zostało wyjaśnione, to myślałam,
\e...
W oczach Randa zabłysnął jawny gniew.
- Myślałaś, \e co? śe mnie przeprosisz i znów będzie tak
jak przedtem? śe znów będziemy kochankami? Bo nimi
przecie\ byliśmy, niczym więcej. Ale co się stanie następnym
razem, Cecile? Co będzie, jeśli jakaś inna kobieta zostawi mi
wiadomość albo obejmie mnie na przywitanie? Czy wtedy
znów będziemy przez to wszystko przechodzić? Czy będziesz
potrafiła mi uwierzyć, jeśli ci powiem, \e to tylko znajoma?
Cecile patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami,
niezdolna się poruszyć ani odpowiedzieć na jego oskar\enia.
Rand odwrócił się gwałtownie.
- Mniejsza o to - mruknął.
Cecile kopniakiem zrzuciła z siebie kołdrę i usiadła,
opierając dłonie na kolanach.
- Co za tupet! - mruknęła, patrząc na ścianę. - Przecie\ go
przeprosiłam. Czego on jeszcze chce?
Tańczące na ścianie cienie nie dały jej jednak \ądnej
odpowiedzi. Cecile zmarszczyła brwi i w myślach jeszcze raz
odtworzyła całą rozmowę, słowo po słowie, próbując dojść, co
Randa tak rozzłościło.
W końcu, zrezygnowana, zeszła z łó\ka, nało\yła szorty i
boso poszła do pokoju Dentona.
- Dent? - powiedziała, potrząsając go za ramię. Chłopiec
przewrócił się na bok i przetarł oczy.
- Co się stało, mamo? - zapytał zaspanym głosem.
- Nic - odrzekła Cecile, splatając nerwowo palce. -
Muszę... mam pewną sprawę do załatwienia i zostawiam ci
dom pod opieką.
Dent spojrzał w okno.
- Która to godzina?
- Parę minut po trzeciej. Dent gwałtownie usiadł na łó\ku.
- Masz sprawę do załatwienia o trzeciej nad ranem? Jezu!
Mamo, czyś ty zwariowała?
- Nie. Posłuchaj, na lodówce zostawię kartkę z numerem,
pod którym będziesz mógł mnie znalezć. - Cecile zauwa\yła,
\e chłopiec ma zamknięte oczy. - Mam nadzieję, \e nie śpisz?
- Nie, nie śpię - wymamrotał, naciągając poduszkę na
głowę.
- Zadzwonisz, gdybyś mnie potrzebował?
- Tak, zadzwonię. Cecile na wszelki wypadek podniosła
róg poduszki.
- A gdzie zostawiam numer?
- Na lodówce - odrzekł Dent stłumionym głosem. Cecile
puściła poduszkę i wyszła. Dent odczekał chwilę, a gdy
usłyszał odgłos zamykanych drzwi wejściowych i ruszającego
d\ipa, wyskoczył z łó\ka i poszedł do kuchni. W świetle
\arówki palącej się na werandzie przeczytał kartkę na
lodówce: Jestem u Randa, 555 - 7869. Zadzwoń, gdybyś
mnie potrzebował; Mama".
- Cholera jasna! - zaklął Dent i uderzył pięścią w kartkę,
po czym rozejrzał się szybko, sprawdzając, czy nikt nie
słyszał. - Cholera - powtórzył szeptem i otworzył lodówkę.
Skoro i tak nie spał, a w dodatku jego \ycie legło w gruzach,
to mógł przynajmniej coś przekąsić.
- Powiem mamie. Dent z wra\enia uderzył głową w drzwi
lodówki. Odwrócił się z ponurym grymasem na twarzy.
- Co ty tu robisz, CeeCee?
- Usłyszałam hałas. Powiem mamie - powtórzyła mała,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]