[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z powrotem, unikajÄ…c zerkania w stronÄ™ wanny.
Agnes Barlow weszÅ‚a do pokoju, nie zawracajÄ…c so­
bie głowy pukaniem.
- Milordzie! Co...? - PrzerwaÅ‚a w pół zdania na wi­
dok drzemiącej w wannie Meg. Spojrzała gniewnie na
Marcusa, coś mruknęła do siebie, a potem podeszła do
wanny, przyklękła i potrząsnęła Meg za ramię. -
Chodz, kochanie. Czas siÄ™ wytrzeć, zanim siÄ™ caÅ‚a po­
marszczysz!
Słysząc szorstką czułość w jej głosie, Marcus poczuł,
jak serce mu się ściska. Czyżby była to jedyna dobroć,
jaką Meg znała w ciągu ostatnich dziesięciu lat? I tak
miała szczęście. Aż się wzdrygnął na myśl, jak mógłby
wyglądać jej los w modnym domostwie, gdzie służący
we wszystkim naÅ›ladowali swoich paÅ„stwa. Tutaj przy­
najmniej miała Barlowów, szczerych prostych ludzi,
którzy myśleli sami za siebie i mieli własne zdanie
o tym, co działo się wokół.
Agnes odwróciła się do niego.
- Zaraz pomogę jej wyjść z wanny, milordzie, ale
najpierw pan stąd pójdzie! Pozwolę sobie powiedzieć,
że powinien byÅ‚ pan tak zrobić na samym poczÄ…tku. Pa­
nienka Meg rzeczywiście potrzebowała ciepłej kąpieli,
ale nie musiał pan rozbierać jej sam! - Głos jej drżał
z oburzenia.
- Jej... jej rzeczy są całkiem przemoczone - bąknął
były oficer Wellingtona. Był tak zażenowany, że nawet
nie zareagował na reprymendę kucharki skierowaną do,
było nie było, jego lordowskiej mości. -Może pani
ubrać ją w to. - Wręczył jej swoją osobliwą kolekcję.
- Jeśli jej łóżko jest posłane, proszę ją w nim położyć.
Jeśli nie, może spać w moim, a ja poproszę o inne. -
Przy drzwiach zatrzymaÅ‚ siÄ™. - ProszÄ™ przekazać pa­
nience Meg, że zobaczę się z nią rano i porozmawiamy
o caÅ‚ej sprawie. A ja powiem pani mężowi, żeby przy­
słał dla niej kolację na górę.
- Tak, milordzie. A teraz proszę już wyjść. Woda
stygnie.
- Zostanie z niÄ… pani na noc? - spytaÅ‚ Marcus niepew­
nie. Sytuacja zaiste była fatalna. Liczył na dyskrecję Bar-
lowów, bo w innym przypadku Meg byłaby całkowicie
skompromitowana. Teraz jednak zależaÅ‚o mu tylko na jed­
nym: by panna Fełlowes miała jak najlepszą opiekę.
BÅ‚ysk w oczach Agnes Barlow sugerowaÅ‚, że dostaÅ‚­
by burę, gdyby ośmielił się zaproponować coś innego,
powiedziała jednak łagodnie:
- Nic jej nie będzie, milordzie. I przepraszam, że
mówiłam takie rzeczy, ale naprawdę się martwię o to
dziecko... Co siÄ™ z niÄ… teraz stanie?
Ostatnie słowa powiedziała szeptem, jakby mówiła
do siebie. Marcus myślał o tym samym. Rzeczywiście,
co? Zszedł na kolację pogrążony w głębokiej zadumie.
Przyszłość Meg to jedno, a co z nim? Zastanawiał się
nad tym, jak los zadecydował o jego przyszłości.
Przy kolacji skÅ‚adajÄ…cej siÄ™ z królika w cieÅ›cie, pie­
czonego pstrąga, kaczki podanej z półmiskiem jarzyn
oraz szarlotki, dokładnie rozważył możliwości.
Mógł przekazać Meg jakąś sumę, tak jak pierwotnie
zamierzaÅ‚, i ufać, że siostra dziÄ™ki swoim wpÅ‚ywom po­
może jej odzyskać należną pozycję. Mógł też poprosić
Di, żeby znalazła pannie Fellowes nową posadę, jeśli
w dalszym ciÄ…gu bÄ™dzie odmawiaÅ‚a przyjÄ™cia pieniÄ™­
dzy. Tu jednak pojawiał się pewien problem. Skoro pani
Garsby odprawiÅ‚a Meg, to samo mogÅ‚y uczynić inne da­
my. Bez wÄ…tpienia w tym momencie caÅ‚e Yorkshire by­
ło przekonane, że uwiódł córkę Roberta i Garoline Fel-
łowesów, a wieść o tym rozejdzie się błyskawicznie, nie
miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Gdyby była
kimÅ› innym, znalezliby jakiÅ› sposób. Niestety jej pocho­
dzenie, nie mówiąc już o jego reputacji, uniemożliwiało
wyciszenie sprawy.
Pozostawało małżeństwo. Z nim. Sam pomysł nie
wzbudziÅ‚ w Marcusie najmniejszego niepokoju. Z to­
warzyskiego punktu widzenia nie miaÅ‚ żadnych skrupu­
łów. Był hrabią Rutherfordem i jego wysoka pozycja
w hierarchii społecznej skutecznie ochroni Meg. Co zaś
do jej pochodzenia, zupeÅ‚nie o to nie dbaÅ‚. Ludzie prze­
trzymywali gorsze skandale, a on będzie czerpał o-
gromnÄ…, aczkolwiek cynicznÄ… satysfakcjÄ™ ze zmuszenia
wielkiego Å›wiata, by zaakceptowaÅ‚ jego wybór. Chodzi­
Å‚o mu zwÅ‚aszcza o sir Deliana Fellowesa i jego zadzie­
rającą nosa żonę.
Traktując sprawę bardziej osobiście, równie dobrze
mógł poślubić Meg, jak jakąkolwiek inną kobietę.
Szczerze jÄ… szanowaÅ‚. SpodobaÅ‚a mu siÄ™ jej mężna de­
terminacja, by samej zatroszczyć siÄ™ o siebie. Zaimpo­
nowała mu odwaga, z jaką próbowała udaremnić jego
dyktatorskie zapędy dotyczące jej przyszłości. Mała
Meg nie traciła czasu na spory, tylko po cichu zabrała
siÄ™ do realizacji swego planu, kompletnie ignorujÄ…c zda­
nie jego lordowskiej mości. Naturalnie nie miała w tej
sprawie ani odrobiny racji, to jednak nie przekreślało
jej determinacji i odwagi.
Co zaś do fizycznej strony... tu nie widział żadnych
problemów. Wprowadzanie Meg w małżeÅ„skie obo­
wiÄ…zki na pewno mu siÄ™ spodoba. Nie byÅ‚a konwencjo­
nalnÄ… piÄ™knoÅ›ciÄ…, cechowaÅ‚a jÄ… raczej subtelna elegan­
cja, której uroku dodawała ujmująca niewinność. Twarz
o niebieskoszarych oczach i wyraznie zarysowanych
brwiach znamionowała silny charakter. Ubierała się
okropnie, ale wynikaÅ‚o to z koniecznoÅ›ci, nie zaÅ› z bra­
ku gustu, i łatwo się temu zaradzi. Marcus wiedział
o kobietach na tyle dużo, by mieć pewność, że Meg bÄ™­
dzie zachwycona, gdy zacznie buszować po modnych
pracowniach krawców i modystek w Londynie. Myśl
o pannie Fełlowes w połyskującej obcisłej jedwabnej
sukni wyraziÅ›cie przemawiaÅ‚a do jego mÄ™skich instynk­
tów, do czego zresztą przyznawał się bez oporów.
Przez myśl przemknęła mu lady Hartleigh. Wzruszył
ramionami i wziÄ…Å‚ nastÄ™pny kawaÅ‚ek szarlotki. Bez wÄ…t­
pienia poczuje się rozczarowana, ale nie dlatego, że jej
serce rozpadnie siÄ™ na kawaÅ‚ki. Nic z tych rzeczy. BÄ™­
dzie jej żal tytułu i majątku, ale z czasem pogodzi się
z tym. Ich małżeństwo miało być rozsądnym układem,
niczym więcej.
Tak jak, naturalnie, jego małżeństwo z Meg.
To, że nie znaÅ‚ jej zbyt dobrze, wcale go nie niepo­
koiło. Z wyjątkiem matki i siostry nie znał dobrze żad-
nej kobiety, i tak miaÅ‚o pozostać. MałżeÅ„stwo z rozsÄ…d­
ku, w którym każda ze stron będzie prowadziła modne,
osobne życie, idealnie zaspokoi potrzeby hrabiego Ru­
therforda.
Nie było sensu udawać, że się zakochał. Meg nigdy
by w to nie uwierzyła, choć był mistrzem w udawaniu
uczuć, na które tak naprawdę nigdy sobie nie pozwalał.
Sądząc jednak po książkach, które znalazł na nocnej
szafce przy jej łóżku, była zbyt inteligentna, by złapać
siÄ™ na takÄ… komediÄ™. Przedstawi jej wiÄ™c małżeÅ„stwo ja­
ko umowÄ™. Ona zapewni mu spadkobierców i dyskre­
cję, on da jej nazwisko, tytuł i godne utrzymanie oraz
przyjemności, których dotychczas była pozbawiona. Z
logicznego punktu widzenia wydawało się to całkiem
uczciwym postawieniem sprawy, nie raniącym żadnej
ze stron.
Zdaje siÄ™, że prócz Fenby Hall, którego nie potrze­
bowaÅ‚, odziedziczyÅ‚ również narzeczonÄ…, której potrze­
bował z całą pewnością.
Zignorował cichy uporczywy głos, który szeptał, że
bierze na siebie więcej, niż zdoła unieść, powinien więc
na siebie uważać.
Meg leżaÅ‚a w swoim wysÅ‚użonym Å‚ożu z baldachi­
mem i bezgłośnie płakała w poduszkę. Nie chciała
przeszkadzać Agnes, która chrapała spokojnie z drugiej
strony łóżka, nie chciaÅ‚a, żeby ktokolwiek poznaÅ‚ bez­
miar rozpaczy i beznadziei, w jakiej się pogrążyła.
Rankiem bÄ™dzie musiaÅ‚a udać siÄ™ do pastora i popro­
sić o pomoc w znalezieniu pracy, jeśli jednak postępo-
wanie pani Garsby byÅ‚o jakÄ…Å› wskazówkÄ…, równie do­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •