[ Pobierz całość w formacie PDF ]
charakterami.
- Nie musisz tu siedzieć, Merle - powiedziała lekkim tonem. -
Jeśli umówiliście się na pózną kolację, to możesz śmiało...
- Owszem, umówiliśmy się - przerwał. - Tutaj.
- Och. Już rozumiem. - Nie zdołała ukryć uśmiechu. - Wygląda
na to, że komuś przeszkadzam.
Przestąpił z nogi na nogę.
- Oj, Tory... - jęknął.
- Nic nie szkodzi. - Wstała zza biurka i powiedziała z udawanym
wyrzutem: - Wiem, kiedy jestem niemile widziana. Pójdę do mojego
pokoju i sama to wszystko dokończę.
Merle był rozdarty.
- Może zjadłabyś z nami? - zaproponował w końcu. Tory
odłożyła stertę papierów, podeszła do niego i opierając dłonie na jego
ramionach, ucałowała go w oba policzki.
- Merle T. - powiedziała miękko - prawdziwy z ciebie skarb.
Gdy uśmiechnął się, mile połechtany, otworzyły się drzwi.
196
RS
- A nie mówiłam, Phil? - odezwała się Marlie. - Merle nie może
się opędzić od pięknych kobiet. Musi pani stanąć w kolejce, pani
szeryf. - Podeszła do Merle'a i wzięła go pod rękę. - Dzisiaj ja byłam
pierwsza.
- To może ja się nią zajmę? - wtrącił Phil, który wszedł tuż za
nią. - Chociaż tak mogę ci się odwdzięczyć za to, jak dzisiaj zagrałaś.
- Prawdziwy altruista - westchnęła Marlie. - Zawsze gotowy do
poświęceń.
Tory parsknęła jak kotka.
- Może pozwolę, żeby postawił mi drinka - powiedziała, pakując
dokumenty do skórzanej aktówki, potem oparła się o rant biurka. - I
kolację.
- Może coś na zimno? - zaproponował półgłosem Phil.
Roześmiała się. W tej samej chwili zadzwonił telefon.
- Biuro szeryfa, słucham? - Westchnęła. - Tak, panie Potts. -
Merle jęknął i przewrócił oczami. - Rozumiem. I co to za hałasy? -
Milczała chwilę. - Drzwi i okna pan pozamykał? Nie, panie Potts, nie
chcę, żeby wziął pan strzelbę i wyszedł na dwór. Tak, zdaję sobie
sprawę, że mężczyzna musi bronić swojej własności.
- Spojrzała groznie na Merle'a, który parsknął sarkastycznie. -
Już ja się tym zajmę. Będę u pana za dziesięć minut. Nie, nie będę
hałasować, proszę siedzieć w domu i czekać.
- Złodzieje owiec? - mruknął Merle.
- Włamywacze - poprawiła, wyjmując broń z szuflady.
- I co zamierzasz z tym zrobić, jeśli łaska? - odezwał się Phil.
197
RS
- Oby nic. - Spokojnie włożyła naboje do magazynka.
- No po co... Chwileczkę: mam rozumieć, że ta broń nie była
naładowana?
- Oczywiście. Nikt rozsądny nie trzyma naładowanego pistoletu
w otwartej szufladzie biurka.
- Zagoniłaś mnie do celi, grożąc mi pistoletem bez nabojów?
Uśmiechnęła się leniwie, wsuwając broń do kabury.
- %7łałuj, że nie widziałeś swojej miny. Wyglądałeś przesłodko.
- A gdybym nie ustąpił? - spytał, podchodząc do niej.
- Coś bym wymyśliła. Merle, miej oko na wszystko, zanim
wrócę.
- Szkoda twojego czasu.
- To część mojej pracy, Merle.
- Skoro to strata czasu, to po co zabierasz broń?
- spytał Phil.
- Bo wygląda imponująco.
- Tory, nigdzie nie pojedziesz z tą flintą u boku.
- To nie flinta, nie jestem myśliwym, tylko szeryfem.
- Tory, bądz poważna! - Wściekły próbował nie dopuścić jej do
samochodu.
- Słuchaj, mówiłam Pottsowi, że będę u niego za dziesięć minut.
I tak będę musiała jechać jak wariatka.
Ani drgnął.
- A jeśli to naprawdę włamywacze?
- Właśnie dlatego tam się wybieram.
198
RS
- Jadę z tobą.
- Phil, nie mam na to czasu.
- Jadę i koniec dyskusji.
Widząc jego nieugiętą minę, poddała się.
- Okej, chwilowo mianuję cię moim zastępcą. Wsiadaj i rób, co
mówię.
Wśliznął się do samochodu.
- Nie dostanę odznaki? - spytał, gdy włączała silnik.
- Użyj wyobrazni - zażartowała.
Ruszyli. Wkrótce opuścili teren zabudowany i choć pewnie
trzymała kierownicę, Phil z coraz większym niepokojem zerkał na
prędkościomierz.
- A jeśli będziesz musiała użyć tego żelastwa? -spytał nagle.
- Zrobię, co będę musiała.
- Ile ci zostało tej zabawy w szeryfa? Spojrzała na niego, ale nie
oderwał wzroku odjezdni.
- Trzy tygodnie.
- W Albuquerque będzie ci lepiej - rzekł półgłosem, w duchu
dodając: bezpieczniej.
Tory pomyślała o kliencie, który omal nie udusił jej gołymi
rękami, zanim oderwali go od niej strażnicy więzienni, ale się nie
odezwała. Niemal nie zwalniając, skręciła w wąską, pożłobioną
koleinami drogę. Phil zaklął, uderzając bokiem o drzwi.
- Powinieneś zapiąć pasy - zauważyła z roztargnieniem.
Jego odpowiedz była krótka i zdecydowanie nieuprzejma.
199
RS
Malutki domek na ranczu jarzył się światłami. Tory zahamowała
przed nim z piskiem opon.
- Myślisz, że już uciekli? - zagadnął cicho Phil, masując obolałe
ramię.
- Najwyżej powyłapuję ich, wracając.
Tory wchodziła już po schodkach prowadzących na ganek.
Zapukała i przedstawiła się przez zamknięte drzwi. Kiedy Phil do niej
dołączył, drzwi uchyliły się o kilka centymetrów.
- Panie Potts - zaczęła.
- A ten to co za jeden? - spytał niespokojnie pan domu.
- Mój nowy zastępca - skłamała gładko. - Sprawdzimy, co się
dzieje na posesji.
Potts uchylił drzwi o kolejnych kilka centymetrów. Z głębi domu
wychynęła stareńka, poorana zmarszczkami twarz i lśniąca, czarna
lufa strzelby.
- Słyszałem ich. Schowali się w tamtych krzakach.
- Zajmiemy się tym, panie Potts. - Dotknęła strzelby. - Może ja
ją wezmę?
Potts ani myślał rozstać się z bronią.
- Muszę się czymś bronić.
- Owszem, ale w domu nikogo nie ma, prawda? A mnie ta
strzelba naprawdę by się teraz przydała.
Niechętnie oddał broń.
- Ale w razie czego wal pani do nich z obu luf! Drzwi się
zatrzasnęły, potem szczęknęły zasuwy
200
RS
w trzech kolejnych zamkach.
- Uroczy staruszek - mruknął Phil. Tory wyjęła naboje ze
strzelby.
- Za długo jest sam - powiedziała. - Chodzmy się rozejrzeć.
- Dorwij ich, szefowo. Parsknęła śmiechem.
- Tylko nie plącz mi się pod nogami, Kincaid.
Była bardzo skrupulatna. Z nienabitą strzelbą w jednej ręce i z
latarką w drugiej zajrzała za każde drzwi i przez każde okno. Phil tak
się w nią zapatrzył, że wszedł prosto na stos pustych puszek po farbie.
Narobił okropnego hałasu i zaklął pod nosem. Tory poświeciła na
niego latarką.
- Poruszasz się jak kot, Kincaid - powiedziała z podziwem.
- Ten facet zabarykadował się tonami śmieci. Włamywacze nie
mają szans.
Tory zachichotała i ruszyła dalej. Obeszli dom, przedzierając się
przez ustawione przez gospodarza zasieki ze starych części
samochodowych, wypaczonych desek i pordzewiałych narzędzi.
Nabrawszy pewności, że nikt nie próbował włamać się do tego
domostwa co najmniej od ćwierćwiecza, zaczęła sprawdzać resztę
posesji.
- Szkoda twojego czasu - mruknął Phil.
- Jak coś robić, to porządnie.
Szła dalej, świecąc sobie latarką. Zrezygnowany Phil podążał za
nią, myśląc, że zna przyjemniejsze sposoby spędzania z kobietą
ciepłej letniej nocy. W dodatku była pełnia, księżyc wydawał się
201
RS
zupełnie biały. Phil chciał się z nią kochać pod takim spokojnym
milczącym księżycem, w nieruchomym rozgrzanym powietrzu.
- Tory - wyszeptał, opierając dłoń na jej ramieniu.
- Ciii!
Zesztywniała wpatrzona w usychający krzak dokładnie przed
nimi. W tej samej chwili Phil zauważył, że coś się za nim poruszyło, i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]