[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podniszczone buty. - W porządku, niech ci się przyjrzę. No dobrze, ale zdajesz sobie sprawę,
że to szaleństwo?
- Wszystko będzie dobrze...
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to szaleńczy pomysł, nie mogła jednak znieść
myśli o tym, że Ewan mógłby uznać ją ponownie za osobę niekompetentną. Kiedy
przyjechała na miejsce spotkania i zobaczyła czekającą na nią ekipę pogotowia górskiego,
zrobiło jej się niedobrze.
- No więc, pani doktor, sytuacja wygląda następująco - powiedział dowódca ratowników,
Joe. - Dziś wczesnym rankiem Peter Henderson, Robbie Galbraith i Malcolm Dodds wspięli
się na tę górę. Peter, spadając, pociągnął za sobą Robbiego. Malcolm zdołał zejść na dół,
żeby nas zawiadomić. Znamy więc w przybliżeniu miejsce wypadku, jednak nie wiemy,
jakich ci chłopcy doznali obrażeń.
Rowan kiwnęła głową, próbując stwarzać pozory osoby nawykłej do tego rodzaju
sytuacji.
- Jest tu matka Robbiego - rzekł półgłosem jeden z ratowników. - Chciałaby zamienić z
panią kilka słów. Proszę się pospieszyć, bo zapowiadają pogorszenie pogody.
- Proszę, błagam, doktor Rowan, niech pani ratuje mojego syna! - szlochała Annie
Galbraith. - Wiem, że zrobił głupio, ale to moja wina. Powinnam była zabronić jego
braciom... Bo oni ciągle wytykają mu jego wzrost! Chciał się sprawdzić, bo jest
najmniejszy.
- Przepraszam, pani doktor, ale musimy się pospieszyć! - zawołał nagląco Joe.
Rowan uścisnęła ręce Annie i ruszyła szybko w stronę ratowników, czując, że z każdym
krokiem coraz bardziej opuszczają odwaga.
- Wspaniały dzień na spacer, co, pani doktor? zażartował jeden z ratowników, mrugając
do niej porozumiewawczo.
Zmusiła się do uśmiechu. Boże, nie pozwól mi zrobić z siebie kompletnej idiotki. Nie
pozwól, żebym wpadła w panikę i zaczęła krzyczeć, modliła się w duchu.
Nie potrafiła określić, jak długo trwała wspinaczka. Potykając się, brnęła przez głęboki
śnieg. Nie czuła już nawet strachu, lecz tylko przygniatające, paraliżujące umysł zmęczenie.
- Tutaj, pani doktor! - Przystanęła, z trudem utrzymując równowagę w zaspie śniegu. -
Znalezliśmy ich!
Kiedy spojrzała w dół, natychmiast poczuła zawrót głowy.
Chłopcy leżeli na półce skalnej, znajdującej się co najmniej dwanaście metrów poniżej
miejsca, w którym stała. Nagle zdała sobie sprawę, że nie może zrobić kroku. Była przykuta do
ziemi.
- Najpierw opuścimy tam panią, żeby mogła pani ich zbadać. Doktor Rowan, czy pani
mnie słyszy? - spytał Joe z niepokojem.
- Czy muszę tam zejść? - wyszeptała przez ściśnięte gardło.
- Myślę, że postawienie diagnozy z tego miejsca byłoby dość trudne - odparł z
uśmiechem.
- Pan nie rozumie... Przepraszam, ale mam lęk wysokości.
Joe nagle spoważniał.
- Dlaczego mówi nam pani o tym dopiero teraz?! - zawołał z wyraznym gniewem w
głosie. - Sądzę, że damy sobie radę, bo wszyscy przeszliśmy kurs pierwszej pomocy, jednak
byłoby znacznie lepiej, gdyby rannymi zajął się lekarz.
- Proszę mnie do nich opuścić - poleciła, zaciskając pięści.
- Ale...
- Proszę mnie opuścić - powtórzyła stanowczo.
Joe spojrzał na nią bez przekonania, a potem wydał kolegom stosowny rozkaz. Pózniej
wszystko potoczyło się błyskawicznie. Przez całą drogę w dół Rowan kurczowo zaciskała
powieki, a kiedy dotarta już do rannych, natychmiast przystąpiła do działania. Peter miał
pękniętą łopatkę, a Robbie złamaną nogę, poza tym u obu stwierdziła objawy hipotermii.
Szybko unieruchomiła złamane kości, a potem szarpnęła za linę, dając ratownikom sygnał do
opuszczenia noszy.
- Dobrze się pani czuje? - spytał Joe z niepokojem, kiedy zjechał na dół z noszami.
- Nigdy nie czułam się lepiej - odparła drżącym głosem.
- Zwietnie pani sobie radzi - pochwalił ją z uśmiechem. - Za chwilę będzie już pani z
nami.
Kiwnęła głową, ale kiedy została sama, poczuła, że ogarnia ją paniczny strach. Zerwał się
silny, porywisty wiatr i wiedziała, że powrót na górę nie będzie łatwy.
- Teraz pani kolej! - zawołał któryś z ratowników.
Podróż zdawała się nie mieć końca. Rowan wielokrotnie uderzała o skały. Nagle
poczuła piekący, przeszywający ból w nodze, ale nie zwróciła na to uwagi, bo przez cały
czas powtarzała w myślach: Trzymaj się, a wszystko będzie dobrze".
- Brawo, pani doktor! - zawołał Joe, kiedy znalazła się na górze. --Wspaniale sobie
pani poradziła!
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam! - rzekła z dumą.
- Czeka nas jeszcze droga w dół - przypomniał jej Joe.
- To już drobnostka:
- A to co? - spytał, patrząc na jej nogę.
Podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła, że przez rozdarte spodnie sączy się krew.
- Paskudna rana - stwierdził Joe. - Czy będzie pani w stanie iść o własnych siłach?
Mamy zapasowe nosze, wiec...
- Nigdy w życiu! - zawołała, wyjmując z torby lekarskiej opatrunek. - Niech pan nie
sądzi, że pozwoliłabym się nieść!
- Zuch dziewczyna! - powiedział z szerokim uśmiechem.
Kiedy dotarli do punktu wyjścia, czekała na nich karetka.
- Och, dziękuję, pani doktor! - zawołała Annie Galbraith. - Sama nie wiem, jak się pani
odwdzięczę!
- Może przyjdzie pani na badanie cytologiczne? - szepnęła jej Rowan do ucha. -
Wysłałam już do pani trzy zaproszenia.
Kobieta zaczerwieniła się aż po czubki rudych włosów.
- Trudno znalezć czas, a poza tym te drogi...
- W ubiegły piątek były całkiem dobre, Annie.
- Umówię się na jakiś termin - mruknęła Annie, ruszając w stronę karetki. - Daję słowo,
że kiedyś przyjdę.
Rowan nie miała jednak żadnych wątpliwości, że nie ujrzy jej w poradni. Zastanawiała
się, w jaki sposób namówić takie kobiety jak Annie do przyjścia na badanie, które mogłoby
ocalić im życie. Jak przekonać je o znaczeniu profilaktyki?
- Na pani miejscu zająłbym się tą raną - powiedział Joe, pakując sprzęt do landrovera.
- Zaraz to zrobię.
- Mam pani przekazać od moich chłopców, że może pani z nami chodzić w góry, kiedy
tylko pani zechce.
- Chyba najpierw powinnam wziąć kilka lekcji wspinaczki - odparła ze śmiechem, nie
widząc zatrzymującego się za jej plecami samochodu Ewana.
Po alarmującym telefonie od Ellie pędził z Canny jak szalony. Bał się, że Rowan mogło
spotkać coś złego. Kiedy ujrzał ją zdrową i całą, ogarnęło go przelotne uczucie ulgi, które
szybko ustąpiło miejsca wściekłości. Ona wygląda, jakby była na niedzielnym spacerku! -
pomyślał zirytowany, a ja omal nie postradałem zmysłów, wyobrażając sobie jej ciało w
kałuży krwi na dnie przepaści!
Kiedy zobaczył z bliska jej rozpromienioną twarz, jego wściekłość się nasiliła.
- Ewan!
- Czy ty nie masz za grosz rozsądku?
- Co? - wyjąkała, poważniejąc.
- O czym ty, do cholery, myślałaś, wybierając się w góry, skoro masz lęk wysokości? -
wybuchnął. - Jeśli nie dbasz o swoje życie, to może przynajmniej pomyślałabyś przez chwilę
o reszcie ekipy i o pacjentach? Przecież przez ten twój idiotyczny heroizm mógł ktoś
zginąć!
- Wszyscy bezpiecznie dotarliśmy na dół - odparła. - A Joe powiedział, że wspaniale
sobie poradziłam...
- Czy ty niczego nie możesz zrobić tak jak trzeba? - ciągnął, nie zwracając uwagi na jej
słowa. - Najpierw Alec Mackenzie, a teraz ta eskapada! Czy myślisz, że chętnie dałem się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]