[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miękkie wnętrze jej dłoni. - Pamiętaj o tym.
- Ja ... tak, dobrze.
Ze spuszczoną głową uwolniła dłoń i pospiesznie wyszła z gabinetu.
Natomiast Bill zmagał się z sobą, żeby za nią nie pobiec.
ROZDZIAA SIÓDMY
Tym razem Whitney z zadowoleniem przyjęła fakt, że z powodu
kaprysów skrzyni biegów musiała oddać służbowy samochód do
warsztatu. Wolała nie siedzieć teraz za kierownicą, ponieważ po
wyjściu od Billa wciąż czuła się rozkojarzona. W tej chwili nie myślała
o śledztwie i nie słyszała tego, co mówi Jake.
- Skoro nasz podejrzany ma ochotę przyznać się do popełnienia ośmiu
morderstw, jutro zamkniemy sprawÄ™ i to oblejemy.
- Co? - Gwałtownie odwróciła głowę. - Kto się przyznaje?
Jake zachichotał i przyhamował przed skrzyżowaniem.
- Tylko usiłowałem sprowadzić cię na ziemię, Whit. Od dziesięciu
minut mówiłem jak do ściany.
- Wybacz. Mam tyle na głowie.
- Opowiedz mi o tym. - Z kieszeni koszuli wyjÄ…Å‚ papierosa i
zapalniczkÄ™. - Cokolwiek to jest, mocno ciÄ™ gryzie.
Nawet nie wiesz jak bardzo, pomyślała Whitney. Słowa Billa wciąż
kołatały się jej w głowie: "Zamierzam znów cię tulić i pieścić.
Poczekam jednak, aż oboje będziemy gotowi. Pewni, że tego
chcemy".
Bill wypowiedział te słowa powoli, z zastanowieniem. Zaimponował jej
opanowaniem i rozsądkiem. Whitney wyczuwała jednak, że pod maską
spokoju kryje siÄ™ burzliwa natura.
Bezwiednie przycisnęła dłoń do żołądka, który dał o sobie znać tępym
skurczem.
- Znowu ten wrzód?
- Jestem uzbrojona, Ford - powiedziała ostrzegawczo. - Stąd trafię
ciÄ™ prosto w rzepkÄ™.
- Cóż za drażliwość - mruknął, wydmuchując obłoczek dymu.
- Właśnie. - Umilkła i wlepiła wzrok w okno. Z policyjnego radia cicho
płynął strumień jakichś informacji, lecz ona była zbyt zatopiona w
myślach, aby cokolwiek słyszeć.
Broniła się. Nie chciała się poddać urokowi Billa, sile, która ją do niego
ciągnęła, a także własnym emocjom. Wszystko jednak wskazywało na
to, że nie będzie w stanie. To fakt, że Bill mówił spokojnie, lecz
żar w jego spojrzeniu miał swoją wymowę. Wiedziała, że jej pożąda.
Odwzajemniała to pragnienie.
Dłoń przyciśnięta do żołądka zwinęła się w pięść. Whitney nie
poznawała samej siebie. Co się z nią dzieje? Przecież słyszała o
nieudanym romansie Billa. Wbrew temu, w co pan Taylor wierzy, z
pewnością próbuje się pocieszyć. Podobnie jak ona po rozwodzie, choć
wtedy długo nie zdawała sobie sprawy ze swojego stanu
emocjonalnego. Aby złagodzić cierpienie, padła wtedy w ramiona
dobrego przyjaciela, którego w końcu zraniła. Siebie także.
Rozum podpowiadał, że reakcje Billa na ich pocałunek były wyłącznie
natury fizycznej. Gdyby zostali kochankami, on prawdopodobnie nie
zaangażowałby się uczuciowo. Czy właśnie tego chciała? Romansu bez
żadnych zobowiązań? Bez żadnego ryzyka ... z wyjątkiem tego, że Bill
złamie jej serce.
Przeczesała palcami włosy. Kiedyś sobie obiecała, że już nigdy nie
pozwoli się zranić. Powinna iść po rozum do głowy i postępować
racjonalnie.
Nawet Bill nie zaprotestował, gdy powiedziała, że oboje muszą skupić
całą uwagę na pracy. Dostrzegł w tym stwierdzeniu niepodważalną
logikę. Doskonale. Whitney przygryzła wargi. Była zbyt niepewna
siebie i tego mężczyzny, aby angażować się w uczuciowy związek,
więc tego uniknie. Koniec, kropka.
A Bill Taylor niech sobie znajdzie kogoś innego do tulenia i całowania.
Nagle poczuła ukłucie zazdrości. Skrzywiła się. Dzisiaj zdarzyło się to
już po raz drugi. Ten pierwszy przeżyła na widok Billa obejmującego
śliczną blondynkę. I dobrze pamiętała oszałamiającą ulgę, gdy
okazało się, że Nicole jest jego siostrą. Gdyby tylko potrafiła
określić, co naprawdę czuje do Billa ... Niestety cokolwiek to jest,
zadomowiło się w jej sercu. Na dobre.
- Nie ma jak w domu.
Słowa Jake'a raptownie ją otrzezwiły. Zwiatła reflektorów
policyjnego wozu omiotły ganek jednopiętrowego domu w stylu
wiktoriańskim. Lampa, którą Whitney podłączyła do uruchamiającego
ją automatu, emanowała ciepłym blaskiem, oświetlając duże, frontowe
okno salonu.
- Odprowadzę cię do drzwi - zaproponował Jake.
- Dzięki, ale mój szybkostrzelny glock radzi sobie prawie ze
wszystkim.
- To prawda. - Jake zgasił papierosa w popielniczce. - Przyjadę po
ciebie rano. Punktualnie o siódmej trzydzieści.
- Mam nadzieję, że samochodem. Nie na motocyklu.
- Czy ja wiem ... - Jake odchylił głowę na oparcie. - Wyglądałabyś
całkiem niezle na siodełku harleya.
- Wykluczone, Ford. Jutro zeznajÄ™ w sprawie Kinseya i nie chcÄ™ w
sądzie wyglądać jak rozczochrana czarownica. - Odpięła pas i
otworzyła drzwiczki.
- Whit...
Odwróciła się, czując jego rękę na ramieniu. Skąpe światło lampki
rozjaśniającej wnętrze auta nadawało twarzy Jake'a niepokojąco
mroczny wygląd, podkreślało cienie pod oczami oraz zmarszczki w
kÄ…cikach oczu i ust.
- Tak?
- Dzięki.
- Za co?
- Za to, że zawsze mi pomagasz, że mogę na ciebie liczyć. - Dotknął
jej policzka. - I za tego dzisiejszego kopa.
- Zawsze do usług.
- Bez ciebie nie dałbym sobie rady.
Trochę wzruszona, położyła dłoń na jego ręce.
- Mogłabym powiedzieć to samo o sobie. Ty też mi pomogłeś, gdy tego
potrzebowałam.
- Ty poradziłabyś sobie bez niczyjej pomocy. - Uśmiechnął się blado. -
JesteÅ› twarda, Whit.
- A ty nie?
- Nie, ja jestem mięczakiem.
- Jasne. - Zcisnęła jego dłoń. - Jedz do domu i dobrze się wyśpij. Do
jutra.
Nocne powietrze otoczyło ją jak ciepły, wilgotny obłok. W bladym
świetle księżyca podwórze stanowiło mieszaninę różnych odcieni
szarości i czerni, tu i ówdzie urozmaiconą bielą. Płaskie obcasy
pantofli Whitney głucho stukały, gdy szła brukowanym chodnikiem,
wdychając zapach róż rosnących na klombie wzdłuż ganku.
Silnik radiowozu zamruczał głośniej, gdy Jake na wstecznym biegu
wyjechał z podjazdu. Klucze, które wyjęła z torebki, cicho
zabrzęczały.
Weszła w obszar bursztynowego światła padającego z mosiężnej
latami obok drzwi i wsunęła klucz do zamka. Następnie odwróciła się i
pomachała Jake'owi.
A za moment poczuła znajomy skurcz żołądka i już wiedziała, że nie
jest sama. Mrok wchłonął tylne światła auta, a ona wyjęła pistolet.
Przeszedł ją lodowaty dreszcz. Serce załomotało. Odwróciła się,
przyjmując obronną postawę i wbiła wzrok w czarne jak atrament
cienie ganku. Dostrzegła jakiś ruch i zamarła, a wskazujący palec
spoczął na spuście.
- Dobry wieczór, pani sierżant.
Andrew Copeland wychynął zza rogu domu, gdzie musiał na nią czekać.
Teraz przelotnie spojrzał na wycelowaną w jego pierś broń.
- Przepraszam, że panią przestraszyłem.
- Czajenie się na policjanta to dobry sposób, aby dostać kulkę. -
Whitney wyprostowała się i siłą woli zapanowała nad skutkiem
przypływu adrenaliny.
- Zrozumiałem - beztrosko odparł Copeland.
Whitney wydawało się, że spostrzegła w jego oczach błysk niechęci,
choć może był to tylko efekt gry światła.
- Skąd, u licha, dowiedział się pan, gdzie mieszkam?
Miała zastrzeżony numer telefonu i adres, aby żaden typ, którego
kiedykolwiek przesłuchiwała, nie wiedział, jak ją znalezć. Osobnik,
który stał naprzeciw niej, najwyrazniej dysponował dobrym zródłem
informacji.
- Mój ojciec ma znajomości.
- Które pan bezwstydnie wykorzystuje.
- Dostałem pani adres, nie łamiąc prawa.
- Chyba że te "znajomości" włamały się do policyjnej bazy danych.
- Pani i ja mamy coś wspólnego ze sobą, sierżancie. Uśmiechnął się
bezczelnie. - Chronimy naszych informatorów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]