[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bardzo zamożnym i szanowanym, ale przecież wiadomo,
że ludzie się nie zmieniają radykalnie, nie w głębi duszy.
- Przejdz do rzeczy - rzucił ostro Ben.
Caroline zawahała się. Może jest zbyt uparta, zbyt
102
S
R
pryncypialna? Może powinna puścić przeszłość w nie-
pamięć i nie odrzucać szczęścia, nawet gdyby miało się
okazać krótkotrwałe? Ale nie. Zaufanie to sprawa pod-
stawowa, nie sposób go odsunąć na bok, żyć bez niego.
- Mój ojciec dał ci pieniądze, bylebyś tylko wyjechał
i więcej się do mnie nie zbliżał. A ty, przyjmując je, do
wiodłeś, jak niewiele dla ciebie znaczę. Ale nawet tej
haniebnej umowy nie dotrzymałeś: wróciłeś tu, bo chciałeś
się dowiedzieć, czy zamierzam wyjść za Jeremy'ego Curti-
sa. Znowu postąpiłeś nieuczciwie.
Po chwili milczenia Ben spojrzał na nią z wyrzutem i
rzucił przez zęby:
- Twój ojciec rzeczywiście zaproponował mi łapówkę,
ale ja tych pieniędzy nie przyjąłem. Powiedziałem mu, co
może z nimi zrobić, nie owijając w bawełnę. I nie złamałem
umowy, bo żadnej umowy nie było. Jeśli przed stawił ci to
inaczej, to znaczy, że skłamał, podobnie jak okłamał mnie,
kiedy mi powiedział, że za parę miesięcy ogłosisz swoje
zaręczyny.
Caroline spuściła wzrok, nie mogąc znieść wyrzutu w
jego oczach.
- Tak mało masz we mnie wiary? - zapytał z ciężkim ser-
cem. - Już ci przecież wyjaśniałem, dlaczego musiałem
nagle wyjechać do Londynu i jak nie mogłem się doczekać
powrotu, żeby usłyszeć, co ty masz do powiedzenia na te-
mat swoich zaręczyn. Czy nie mogłaś postąpić tak samo?
Poczekać, i dowiedzieć się, co ja mam do powiedzenia?
Dlaczego tak łatwo uwierzyłaś ojcu, a mnie spisałaś na
straty?
Caroline musiała w duchu przyznać mu rację. Miał
103
S
R
prawo czuć się zraniony i zagniewany. I gdyby sprawa nie-
doszłej łapówki była jedynym problemem, wszystko wy-
glądałoby inaczej. Na pewno poczekałaby w Langley Hay-
es na powrót Bena i zapytałaby go, czy prawdą jest to, co
powiedział jej ojciec. Ale to nie był jedyny problem...
- Niestety to nie wszystko - wykrztusiła z siebie Caroli-
ne, która nadal czuła ból, jaki sprawiła jej kiedyś ta okrop-
na wiadomość. - Wiem, jak potraktowałeś Maggie Pope i
jej maleńką córeczkę. Gdy dowiedziałam się o tym od
ojca, nie chciałam mu wierzyć. Ale Maggie to potwierdzi-
ła. Zaszła z tobą w ciążę, a ty nie chciałeś nic o tym wie-
dzieć. A potem upolowałeś następną, chętną ofiarę. Mnie.
Zobaczyła, jak Ben pobladł i przymknął na moment oczy.
No tak, pomyślała. Prawda bywa bolesna. Jednocześnie po-
czuła, że chciałaby dotknąć jego ręki, zawrzeć z nim po-
kój. Widocznie po tym też poznaje się miłość, że czło-
wiek pragnie pocieszyć drugą osobę. Bo ostatecznie mi-
łość wszystko wybacza, zrozumiała nagle, wstrząśnięta
tym odkryciem.
Instynktownie wyciągnęła do niego rękę, ale on po-
trząsnął zdecydowanie głową i ruszył w kierunku drzwi.
- Nigdy nie dotknąłem Maggie Pope ani nie jestem oj-
cem jej dziecka. Teraz sama musisz zdecydować, komu
chcesz uwierzyć. Bo w gruncie rzeczy wszystko spro-
wadza się do kwestii zaufania, nieprawda?
Wracali do domu przez las szybkim krokiem i w kom-
pletnym milczeniu, które obojgu ciążyło.
Caroline chciała go poprosić, żeby, przez wzgląd na
104
S
R
to, co między nimi było, przestał kłamać. I żeby postarał
się poprawić, odwiedził swoją córkę i zaczął pomagać fi-
nansowo w jej wychowaniu i wykształceniu. Może wtedy
mogliby wreszcie zapomnieć o przeszłości i ruszyć do
przodu...
- Ben, posłuchaj, proszę cię, nie okłamuj mnie - po-
wiedziała łamiącym się głosem, gdy już byli na podjezdzie.
On jednak machnął tylko niecierpliwie ręką i utkwił w
niej wzrok pełen pogardy.
- Nigdy cię nie okłamywałem. I proponuję, żebyś zaczęła
słuchać głosu swego serca, a nie zimnego, skłonnego do
osądów umysłu. A tymczasem może byś skończyła swoją
robotę. Bo kto wie, czy nie zabraknie ci czasu albo ochoty,
kiedy wreszcie powiemy sobie wszystko, co mamy na wą-
trobie - odezwał się rozkazującym tonem, po czym od-
wrócił się na pięcie i szybkim krokiem pomaszerował
przez żwirowy podjazd do swego samochodu.
- Poczekaj! - zawołała Caroline, starając się, by jej głos
zabrzmiał równie rozkazująco. Ale ku jej rozczarowaniu
Ben ani się nie obejrzał, wsiadł do wozu, trzasnął drzwicz-
kami, zapuścił silnik i odjechał z piskiem opon.
Caroline zacięła usta i weszła do domu. Ten facet jest na-
prawdę niemożliwy. Czyżby pycha nie pozwalała mu uko-
rzyć się, przyznać, że zle postąpił? Czy musi wciąż kła-
mać? Czy uważa ją za kompletną idiotkę?
Przecież niemożliwe, by Maggie Pope powiedziała nie-
prawdę dwanaście lat temu. Dziewczyna, starsza od Caro-
line o kilka miesięcy, nie miała powodu, żeby kłamać.
105
S
R
I tak ten cały cudowny dzień, jaki mieli razem beztrosko
spędzić, przerodził się w koszmar nie do odwrócenia, po-
myślała z żalem. Kiedy przechodziła przez hol, zawiedzio-
na, a zarazem zła na siebie, że znów okazała się tak naiw-
na, zadzwonił telefon. Najpierw postanowiła go nie odbie-
rać, ale za moment zmieniła zdanie. Mogło to być coś pil-
nego. Może dzwonił któryś z wykonawców.
Odebrała telefon w dawnym gabinecie swego ojca. Była
tak roztrzęsiona ostatnimi wydarzeniami, że w pierwszej
chwili nie zorientowała się, z kim mówi.
- Michael - zdumiała się wreszcie, poznając jego głos.
- We własnej osobie! Posłuchaj, Caroline, jestem tu w
okolicy. Na przedmieściach Shrewsbury odbywa się wy-
przedaż antyków w jednym ze starych domów. Jeśli skoń-
czyłaś już pracę, mógłbym cię zabrać do Londynu. Sądząc
po twoim głosie, musisz być wykończona, więc może sko-
rzystasz z mojej propozycji?
Właściwie nie było już powodu, żeby przedłużała tu swój
pobyt, ale na myśl o tym, że ma ostatecznie rozstać się z
Benem, że ich czułe, a zarazem zaprawione goryczą spo-
tkanie dobiegło końca i nie będzie już dalszego ciągu, po-
czuła się tak, jakby ktoś wbijał jej sztylet w serce.
Nie miała jednak innego wyjścia.
- Co ty na to? - powtórzył pytanie syn jej szefa. -
Caroline, słyszysz mnie?
- Przepraszam cię. - Właśnie zbierałam myśli. Ale tak,
dziękuję ci, chętnie się z tobą zabiorę. Nie mam tu już nic
do roboty.
- Zwietnie! - wykrzyknął Michael. - Podjadę po ciebie
106
S
R
koło czwartej. Może zatrzymamy się gdzieś po drodze i coś
zjemy... no i pogadamy o tym, o czym zaczęliśmy rozma-
wiać przed twoim wyjazdem - dodał z nadzieją w głosie.
- Ciao, skarbie!
Caroline wzdrygnęła się, słysząc to czułe słowo, którym
tak często obdarzał ją Ben w ciągu ostatnich dwudziestu
czterech godzin. W jego ustach brzmiało ono tak szczerze -
pomyślała z żalem, odkładając drżącymi rękami słuchaw-
kę. Nie życzyła sobie, żeby jakiś inny mężczyzna tak ją na-
zywał. Nie chciała żadnego innego mężczyzny. Koniec,
kropka.
W zasadzie nie mogła niczego zarzucić Michaelowi: był
inteligentny, przystojny, mieli ze sobą wiele wspólnego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •