[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Hej, Jack. Wyluzuj się - przerwał mu w ostatniej chwili Chet.
- Ty też, Tereso - podchwyciła Colleen. - Zrelaksujcie się. Przyszliśmy tu po
to, żeby się zabawić.
- Słowem się do tej damy nie odezwałem, a ona naskakuje na mnie -
usprawiedliwił się Jack.
- Już nic więcej nie musisz mówić - przerwała mu Teresa.
- Dajcie spokój. - Chet stanął między Jackiem a Teresą, ale przodem do
przyjaciela. - Jesteśmy tu, żeby nawiązać normalne stosunki z innymi istotami
ludzkimi.
- Prawdę powiedziawszy, to powinnam już iść do domu -oznajmiła Teresa.
- Nigdzie nie pójdziesz - zawyrokowała Colleen. - Skrzeczy jak rozstrojony
fortepian - oceniła koleżankę. - Właśnie dlatego na siłę wyciągnęłam ją na
świat. Musi się trochę odprężyć. Praca ją pożera.
- Dokładnie jak z Jackiem - wyrwało się Chetowi. - Rozwija w sobie jakieś
antytowarzyskie tendencje.
Chet i Colleen zaczęli rozmawiać, jakby Teresy i Jacka nie było, tymczasem oni
stali obok, patrząc w różne strony.
Chet i Colleen zamówili kolejkę i wręczając wszystkim szklanki, kontynuowali
wymianę poglądów na temat przyjaciół.
- %7łycie towarzyskie Jacka kręci się wokół gry w kosza z mordercami w
niebezpiecznej okolicy - poinformował nową znajomą Chet.
- Przynajmniej ma jakieś życie towarzyskie - odparła Colleen. - Teresa mieszka
w domu lokatorskim należącym do gromadki staruszków. Spotkania przy zsypie na
śmieci są główną atrakcją niedzielnego popołudnia.
Chet i Colleen szczerze się uśmiali, po czym wzięli po sporym łyku piwa. Teraz
zaczęli rozmawiać o przedstawieniu, które - jak się okazało - oboje widzieli
niedawno na Broadwayu.
Jack i Teresa, sącząc drinki, rzucili sobie kilka przelotnych spojrzeń.
- Chet wspomniał, że jesteś lekarzem. Jakiej specjalności? - zapytała w końcu
Teresa. Jej głos wyraznie złagodniał.
Jack przyznał się do patologii. Podsłyszawszy wyznanie Jacka, Chet dodał:
- Znajdujemy się w towarzystwie najlepiej zapowiadającego się i
najzdolniejszego patologa. Jack postawił właśnie diagnozę dnia. Wbrew opinii
wszystkich pozostałych oznajmił, że ma do czynienia z przypadkiem dżumy.
- Tu? W Nowym Jorku? - zapytała przestraszona Colleen.
- W Manhattan General - wyjaśnił Chet.
- Mój Boże! - zawołała Teresa. - Kiedyś się tam leczyłam. Ale dżuma jest
niezwykle rzadka, prawda?
- Słabo powiedziane - wtrącił Jack. W ciągu roku stwierdza się kilka
przypadków w całych Stanach, najczęściej na terenach pustynnych, i to
zazwyczaj latem.
- Czy łatwo się zarazić? - spytała Colleen.
- Dość łatwo - odpowiedział Jack. - Szczególnie formą płucnej dżumy, na którą
zmarł pacjent.
- Nie boisz się zakażenia? - zapytała Teresa i nieświadomie odsunęła się od
Jacka. Colleen zrobiła to samo.
- Nie. A nawet jeżeli ją złapaliśmy, to dopóki nie mamy zapalenia płuc, nie
jesteśmy grozni, a to oznacza, że nie musicie stawać pod przeciwległą ścianą.
Czując lekkie zakłopotanie, obie panie zbliżyły się do Jacka i Cheta.
- Istnieje jakieś niebezpieczeństwo wybuchli epidemii w mieście? -
zainteresowała się Teresa.
- Jeżeli bakterie dżumy zaatakują populację miejskich szczurów i jeśli
pasożytują na nich odpowiednie pchły, to możemy mieć problem, który zakończy
się zamianą miasta w zamknięte getto - stwierdził Jack. - Ale
niebezpieczeństwo jest małe. Ostatni wybuch dżumy w Stanach miał miejsce w
1919 roku i zanotowaliśmy wtedy dwanaście przypadków. A działo się to jeszcze
przed wynalezieniem antybiotyków. Nie przewiduję wybuchu epidemii, tym
bardziej że Manhattan General potraktował przypadek bardzo poważnie.
- Mam nadzieję, że skontaktowałeś się z mediami w sprawie tego przypadku -
bardziej stwierdziła, niż (zapytała Teresa.
- Ja nie - odparł Jack. - To nie należy do moich obowiązków.
- Czy społeczeństwo nie powinno zostać ostrzeżone? -zdziwiła się Teresa.
- Nie sądzę - powiedział Jack. - Przez wywoływanie sensacji media mogą tylko
pogorszyć sprawę. Słowo "dżuma" może wywołać panikę, a paniki naprawdę nam nie
potrzeba.
- Być może. Jednak założę się, że ludzie czuliby się o wiele lepiej, gdyby
ostrzeżenie pozwoliło im uniknąć kontaktu z chorobą.
- Cóż, problem wydaje mi się akademicki - stwierdził Jack. - Nie ma sposobu,
aby media nie dowiedziały się o całej historii. Na pewno posłuchamy o niej w
wiadomościach. Wierzcie mi.
- Zmieńmy temat - zaproponował Chet. - A co wy robicie, dziewczyny?
- Pracujemy w dużej firmie reklamowej - odpowiedziała Colleen. - Ja jestem
kierownikiem artystycznym, a Teresa dyrektorem działu reklamy. Jest częścią
wierzchołka góry.
- Imponujące - przyznał Chet.
- I tak się dziwnie składa, że również jesteśmy wplątane w medycynę - dodała.
- Co masz na myśli, mówiąc "wplątane w medycynę"? -zapytał Jack.
- Jednym z naszych liczących się klientów jest National Health. Myślę, że
słyszałeś o tej spółce - wyjaśniła Teresa.
- Niestety - odparł, a głos najwyrazniej mu przygasł.
- Coś nie pasuje? - zapytała Teresa.
- Prawdopodobnie.
- Mogę zapytać co?
- Jestem przeciwny reklamom w medycynie. Szczególnie promowaniu tych wielkich
molochów wchodzących na rynek.
- A to dlaczego?
- Po pierwsze, reklamy jedynie zwiększają zysk firmy przez przyciąganie nowych
pacjentów. Wyolbrzymiają niektóre sprawy, podają półprawdy albo robią szum
wokół problemów drugorzędnych. Nie mają nic wspólnego z jakością usług
medycznych. Po drugie reklamy kosztują kolosalne pieniądze, które wrzuca się w
całości w koszty utrzymania. To zbrodnia wyciągać pieniądze z funduszu
przeznaczonego dla pacjentów.
- Skończyłeś? - zapytała Teresa.
- Gdybym się jeszcze chwilę zastanowił, bez wątpienia podałbym jeszcze kilka
powodów.
- Pozwolę sobie nie zgodzić się z tobą. - Zapał, z jakim to powiedziała,
zrobił wrażenie na Jacku. - Moim zdaniem reklama ukazuje różnice i podsyca do
rywalizacji, która koniec końców wychodzi na dobre przede wszystkim
konsumentom.
- To czysto teoretyczne usprawiedliwienie - stwierdził Jack.
- Hej tam, czas dla drużyny - przerwał Chet, po raz drugi tego wieczoru
wkraczając między dyskutantów. - Znowu zaczynacie tracić nad sobą kontrolę.
Przełączmy się na inne fale. Dlaczego nie pogadamy o czymś neutralnym, dajmy
na to o seksie albo o religii.
Colleen roześmiała się i po przyjacielsku klepnęła Cheta w plecy.
- Poważnie - zapewniał Chet, śmiejąc się wraz z nią. - Pogadajmy o religii.
Ostatnia spowiedz pózną porą w barze. Niech każdy powie, w jakiej religii
został wychowany. Ja zaczynam...
Przez następne pół godziny rzeczywiście dyskutowali o religii i Teresa i Jack
[ Pobierz całość w formacie PDF ]