[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzy, która oparła się niszczącemu działaniu czasu. Przednią część jej stroju zdobiły
pionowe rzędy hieroglifów. Wyceniono ją na czterysta funtów. Eryka dokładnie zba-
dała artefakt, stwierdzając, że jest autentyczny.
- Interesuje mnie ta drewniana figurka i najprawdopodobniej kamienna głowa
- odezwała się poważnym tonem.
Zayed zatarł w podnieceniu dłonie.
- Muszę porozumieć się z ludzmi, których reprezentuję - dorzuciła Eryka. - Ale
wiem, że jest coś, co gotowi są kupić natychmiast, jeśli tylko to zobaczę.
- Cóż to takiego? - zainteresował się.
- Rok temu jakiś człowiek z Houston nabył posąg Setiego I naturalnej wielko-
ści. Moi klienci słyszeli, że znaleziono podobną statuę.
- Nie mam nic takiego - odparł szybko Arab.
- Cóż, jeśli pan o niej usłyszy, znajdzie mnie pan w Winter Palace Hotel.
Zapisała swoje nazwisko na skrawku papieru i podała go Zayedowi.
- A co z tymi okazami?
- Jak już wspomniałam, muszę skontaktować się z moimi klientami. Podoba mi
się ta drewniana figurka, ale chcę się upewnić.
Podniosła swój nabytek zawinięty w arabską gazetę i ruszyła do wyjścia. Pew-
na była, iż doskonale odegrała swoją rolę. Wychodząc zauważyła syna Zayeda, tar-
gującego się z jakimś mężczyzną. Był to Arab, który ją śledził. Nie zatrzymując się i
nie spoglądając w jego stronę, opuściła sklep, ale poczuła ciarki na plecach.
Kiedy tylko chłopak pożegnał swojego klienta, Lahib Zayed zamknął frontowe
drzwi i zasunął rygiel.
- Wejdz na zaplecze - polecił synowi. - To była kobieta, przed którą ostrzegał
nas kilka dni temu Stephanos Markoulis - dodał, kiedy znalezli się na zapleczu. Na
wszelki wypadek zamknął też drzwi wychodzące na podwórze. - Idz na pocztę i
dzwoń do Markoulisa. Powiedz mu, że ta Amerykanka przyszła do sklepu i wypytywa-
ła o posąg Setiego. Ja udam się do Muhammada i polecę mu, aby ostrzegł innych.
- Co się stanie z tą kobietą? - spytał Fathi.
- To chyba oczywiste. Przypomina mi się historia tego młodego człowieka z
Yale sprzed dwóch lat.
- Czy zrobią to samo kobiecie?
- Bez wątpienia - oznajmił jego ojciec.
Chaos panujący w budynku rządowym w Luksorze napawał Erykę przeraże-
niem. Niektórzy ludzie czekali tak długo, że posnęli na podłodze. W rogu jednej z sal
zauważyła rodzinę, która koczowała tam z pewnością od kilku dni. Urzędnicy pań-
stwowi siedzący w okienkach całkowicie ignorowali tłum petentów, prowadząc mię-
dzy sobą pogawędki. Na każdym biurku leżał stos dokumentów, czekających na jakiś
niemożliwy do zdobycia podpis. Wyglądało to okropnie.
Zanim dziewczyna znalazła kogoś władającego angielskim dowiedziała się, że
Luksor nie jest nawet centrum administracyjnym. Muhfazah tej części kraju znajdo-
wał się w Asuanie i tam przechowywano wszystkie dane dotyczące spisu ludności.
Eryka powiedziała urzędniczce, że chciałaby odnalezć mężczyznę, który mieszkał na
zachodnim brzegu Nilu przed pięćdziesięciu laty. Kobieta spojrzała na nią jak na wa-
riatkę i stwierdziła, że to niemożliwe, choć można jeszcze sprawdzić na policji. Zaw-
sze istniała możliwość, że poszukiwana osoba weszła w konflikt z prawem.
Z policją poszło łatwiej niż z urzędnikami. Przynajmniej okazali życzliwość i za-
interesowanie. Większość policjantów obserwowała ją od chwili, kiedy podeszła do
okienka. Ponieważ wszystkie napisy wymalowane były po arabsku, poszła tam, gdzie
nie było kolejki. Zza biurka wyszedł jej na spotkanie młody, przystojny człowiek w
białym mundurze. Niestety, nie znał angielskiego. Natychmiast jednak znalazł kogoś
z policji turystycznej, kto mówił po angielsku.
- Co mogę dla pani zrobić? - spytał tamten z uśmiechem.
- Próbuję się dowiedzieć, czy żyje jeszcze jeden z nadzorców Howarda Cartera
o nazwisku Sarwat Raman. Mieszkał na zachodnim brzegu Nilu.
- Co takiego? - nie wierzył własnym uszom policjant. Zaśmiał się cicho. - Spo-
tykałem się już z dziwnym prośbami, ale ta jest jedną z ciekawszych. Czy ma pani na
myśli tego Howarda Cartera, który odkrył grobowiec Tutenchamona?
- Zgadza się.
- Ale to było ponad pięćdziesiąt lat temu!
- Rozumiem - rzekła Eryka. - Chciałabym się dowiedzieć, czy jeszcze żyje.
- Madam - zaczął policjant - nikt nawet nie wie, ilu ludzi mieszka na zachod-
nim brzegu, nie mówiąc już o tym, w jaki sposób odnalezć daną rodzinę. Ale powiem
pani, co ja bym zrobił na pani miejscu. Proszę pojechać do małego meczetu w wiosce
Qurna. Imam jest starszym człowiekiem, zna angielski. Być może okaże się pomocny.
Mam jednak wątpliwości. Rząd próbuje przenieść wioskę Qurna w inne miejsce i wy-
siedlić ludność ze starożytnych grobowców. Trwa walka, tworzą się antagonizmy. Oni
nie są zbyt przyjacielscy, więc nich pani będzie ostrożna.
Lahib Zayed rozejrzał się dokoła, upewniając się, że nikt nie widział go, jak
wchodził w wybieloną wapnem boczną uliczkę. Przyśpieszył kroku i załomotał do po-
tężnych, drewnianych drzwi. Wiedział, że Muhammad Abdulal jest w domu. Docho-
dziło południe, a o tej porze Muhammad zawsze ucinał sobie drzemkę. Lahib zastukał
ponownie. Bał się, że ktoś obcy zobaczy go, zanim zniknie za drzwiami.
Ktoś otworzył wizjer. W otworze pojawiło się zaczerwienione, zaspane oko.
Podniosła się zasuwa i drzwi stanęły otworem. Lahib przekroczył próg, za nim zatrza-
snęły się drzwi.
Muhammad Abdulal ubrany był w wymięte szaty. Był potężnym mężczyzną, o
ciężkich, pełnych rysach. Miał szerokie, łukowate nozdrza.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]