[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ale, Conanie, jaki los spotka zwykłych mieszkańców Schohiry?
Luciana nic to nie obchodzi. On dba tylko i wyłącznie o generała Viscounta
Luciana, jak zresztą większość feudalnych paniątek jego pokroju.
Wiem, że baron Thasperas nie dopuściłby się takiej podłości! powiedział
gorliwie Flavius.
Być może. Thasperas nie odwołał kompanii, które przysłał nam jako posiłki po
klęsce w Tuscelan, a tego nie można powiedzieć o Brocasie. Ja jednak nadal nie ufam
żadnemu z nich. Poza tym matactwa Luciana nie są bardziej nieuczciwe od tych, za pomocą
których wy, Aquilończycy, przejęliście Conajoharę. Przynajmniej tak uważają dzicy.
Gniew Flaviusa wziął górę nad posłuszeństwem wobec starszego stopniem.
Skoro tak pogardzasz nami, Aquilończykami, dlaczego nadstawiasz karku walcząc
dla nas przeciwko Piktom?
Conan wzruszył ramionami.
Nie pogardzam tobą, Flaviusie, ani żadnym porządnym człowiekiem, jakiego
poznałem wśród twego ludu. Ale porządnych ludzi trudno znalezć w każdym kraju. Kłótnie
lordów i królów nic dla mnie nie znaczą, ponieważ jestem najemnikiem. Sprzedaję swój
miecz temu, kto płaci najwięcej. I tak długo, jak mi płaci, daję mu w zamian uczciwą
równowartość w sile i mieczu. Ale, w drogę, młody panie! Nie możemy stać tu i plotkować
przez całą noc.
4. ZAOTO W BLASKU KSI%7łYCA
W oficerskiej kwaterze w koszarach w Velitrium, w żółtym świetle oliwnej lampy
zwieszającej się z pokrytego sadzą sufitu, siedzieli czterej mężczyzni. Dwaj z nich byli
ubłoceni i czerwoni od niezliczonych ukąszeń komarów. Conan, najwyrazniej zupełnie nie
zmęczony bogatym w wydarzenia ostatnim dniem i nocą, mówił z przekonaniem i siłą.
Flavius walczył z falami snu, które usiłowały go pochłonąć. Za każdym razem, gdy głowa
opadała mu na piersi, podrywał ją gwałtownie i skupiał uwagę na dwóch mężczyznach, którzy
patrzyli nań badawczo. Potem powieki znów mu opadały, ciało rozluzniało się, a głowa
zwisała bezwładnie, póki na nowo się nie obudził.
Pozostali dwaj ubrani byli w tuniki aquilońskich oficerów. %7ładen jednak nie miał na
sobie kompletnego stroju, ponieważ obaj zostali przebudzeni w środku nocy i niemalże siłą
wyciągnięci z łóżek. Jeden był potężnie zbudowanym człowiekiem ze szpakowatą brodą i
poznaczoną bliznami twarzą. Drugi, młodszy o patrycjuszowskich rysach, miał faliste blond
włosy, które opadały mu na ramiona. Właśnie mówił:
To, coś nam rzekł, kapitanie Conanie, zdaje się niewiarygodne! Człowiek
szlachetnie urodzony, jak generał Lucian, nie zdradziłby tak podstępnie naszego zaufania i
swych własnych żołnierzy! Nie mogę w to uwierzyć. Gdybyś rzucił takie oskarżenie
publicznie, poczułbym się zobowiązany do nazwania zdrajcą ciebie, Conanie.
Conan parsknął.
Wierz w co chcesz, Laodamasie, ale Flavius i ja widzieliśmy to, co widzieliśmy.
Laodamas zwrócił się do starszego oficera:
Glyco, powiedz mi, czy tu chodzi o zdradę, czy też oni obaj oszaleli?
Glyco namyślał się dłuższą chwilę.
Z pewnością to poważne oskarżenie. Z drugiej strony, Flavius jest jednym z
naszych najlepszych poruczników, a nasz cymmeriański przyjaciel okazał swoją lojalność
ubiegłej jesieni. Luciana znam tylko od czasu, gdy objął nad nami dowództwo. Bez dowodów
nie powiem na niego ani złego, ani dobrego słowa.
Ale Lucian jest szlachcicem! upierał się Laodamas.
Tak? warknął Conan. Laodamasie, jeżeli wierzysz, że sam tytuł wynosi
człowieka ponad małostkową pokusę, to musisz się jeszcze wiele nauczyć o ludziach.
Cóż, jeżeli ta fantastyczna opowieść jest prawdziwa& Czekaj! rzekł szybko
Laodamas, bo w błękitnych oczach Conana błysnęła złość, w jego gardle zaś zabrzmiał
głęboki pomruk. Nie zadaję kłamu twym słowom, kapitanie. Powiedziałem tylko: jeżeli.
Jeżeli to prawda, co proponujesz? Nie możemy iść do naszego dowódcy i powiedzieć:
Zdrajco, zrezygnuj z dowództwa i czekaj pod strażą na sąd .
Conan roześmiał się chrapliwie.
Nie położę na pniu niczyjego karku bez dowodów. Ta skrzynia z żołdem powinna
wkrótce przebyć Grzmiącą Rzekę i zostać cichcem przekazana w ręce generała. Flavius i ja
szliśmy przez połowę nocy, by zdążyć przed nią. Liczyliśmy, że jej ciężar opózni przybycie.
Jeżeli się ubierzecie, możemy przejąć ją, nim dotrze do brzegu!
Czterej otuleni w płaszcze oficerowie, rozmawiający przyciszonymi głosami,
zatrzymali się przy wąskim pomoście, który wychodził w rzekę z przystani Velitrium. Kilka
uwiązanych przy nim małych łodzi podskakiwało na rzecznych falach. Księżyc, prawie w
pełni, wisiał jak nadgryziony dysk nad zachodnim horyzontem. W górze krążyły powoli białe
gwiazdy, a nad powierzchnią rzeki snuła się mgła. Ponad mlecznobiałymi kłębami widniały
kudłate sylwetki drzew na drugim brzegu.
Jedynymi dzwiękami zakłócającymi nocną ciszę był chlupot wody o pale pomostu i
ciche poskrzypywanie trących o siebie łodzi. Z daleka dobiegł krzyk nura. Oficerowie
spojrzeli pytająco na Conana, lecz on potrząsnął przecząco głową.
To prawdziwy ptak, nie piktyjski sygnał.
Flaviusie! rzucił ostro Laodamas.
Porucznik drzemał oparty plecami o pal.
Niech chłopak śpi powiedział Conan. Zasłużył sobie na to po trzykroć.
Wkrótce Flavius zaczął pochrapywać cichutko. Laodamas spojrzał na wschód i
zapytał:
Niebo pobladło trochę. Czy to już dnieje?
Conan znów potrząsnął głową.
To tak zwany fałszywy świt. Prawdziwy nastanie nie wcześniej jak za godzinę.
Rozmawiający umilkli. Wszyscy trzej zaczęli chodzić po pomoście w tę i z powrotem.
Wtem Conan zatrzymał się, by zawrócić, i znieruchomiał.
Słuchajcie! To wiosła! dodał po chwili. Zająć miejsca!
Szturchnął Flaviusa czubkiem buta. Czterej oficerowie zeszli na brzeg i skryli się w
cieniach.
Teraz cicho! nakazał Conan.
Znów zapadła cisza. Księżyc zaszedł i gwiazdy zapłonęły jaśniej. Potem, gdy niebo na
wschodzie zbladło, zapowiadając nadejście dnia, ponownie straciły blask.
Oficerowie usłyszeli lekki, rytmiczny plusk i poskrzypywanie. We mgle pojawił się
czarny kształt łodzi. Gdy podpłynęła bliżej, mogli rozróżnić głowy pięciu ludzi wznoszące się
nad kadłubem.
Aódz zbliżyła się do końca pomostu. Jeden z mężczyzn wyskoczył na pomost i szybko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]