[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bo już był przy nas gruby gość w sile wieku i czterech młodzieńców...
- Cóż tu się stało?! Co za nieszczęście?! Czy są ranni! - grubas, którego w myślach
nazwałem Tłuścioszkiem, wymachiwał apteczką.
Ależ nic takiego, proszę pana - wysunąłem się do przodu, odgradzając go od jamy, ku
której ciekawie zerkał. - Nieumiejętnie i, przyznam, niepotrzebnie rozbrajaliśmy poniemiecki
granat. Na szczęście wszyscy cali...
- To świetnie! - Tłuścioszek otarł czoło z potu. - Pozwolą państwo, że się przedstawię.
Doktor Hans Gensche z Bonn, a to moi młodzi przyjaciele i uczniowie. Reprezentujemy
Towarzystwo Przez Historię do Przyjazni .
Dokończyliśmy wzajemnej prezentacji. I reprezentanci bońskiego stowarzyszenia
zabrali się do powrotu. Odchodząc Gensche zdjął z gałęzi jeden z papierków rozrzuconych
wybuchem:
- Granat więc tu wybuchł? - zerknął na nas spod oka. - Dziwnie bogaty granat, który
rozrzuca angielskie funty... Do zobaczenia w Górowie - skinął ręką i zniknął w ślad za swymi
uczniami pośród krzaków.
Błyskawicznie wyciągnęliśmy kamień z wykopu i leżące na piaszczystym dnie
skrzynki. Przez wyrwy spowodowane wybuchem widać było, że pełne są spalonego papieru.
Podważyliśmy łopatkami wieka. Im bardziej w głąb skrzynek, tym łatwiej było rozpoznać
kształt zwęglonych banknotów.
- Psia kość! - zaklął Okoński. - Spaliliśmy kasę Werwolfu. A musiała tu być niezła
sumka. Funty...
- I ruble! - zawołała Zośka podnosząc z mchu nadpalony banknot. - A tak został
popiół...
Przysiadłem na korzeniu obok milczącego Rzeckiego:
- To może wolelibyście, żeby ta kasa, cała i nie spalona wpadła w ręce Tłuścioszka,
przepraszam, doktora Genschego? Nie wiem, jakiej nauki on jest doktorem, ale wydaje mi się,
że takiej jeszcze nie stworzono.
- Jak można! - zawołała Zosia. - Taki uprzejmy pan. Biegł tu z apteczką!
- A można - jak zawsze cicho i ostrożnie powiedział pan Onufry - gdy ściskałem jego
dłoń poczułem negatywne, przeciwne memu, promieniowanie.
- A mnie się wydało - zamyśliłem się - że jednego z jego uczniów widziałem w
drzwiach Kłobuka , gdy Zosia pytała, jak daleko jeszcze do Górowa. Czyżby był jednym z
pasażerów zielonego scirocco. Jak pan myśli, panie Januszu? - spytałem Okońskiego, który
grzebał patykiem w popiele skrzynek.
- O, coś tu jest - zawołał zamiast odpowiedzieć. Przewrócił skrzynkę, z której wypadło
spore zawiniątko. Podniósł je i rozwinął. - Oho, dwa parabellum i to w doskonałym stanie!
- Będą kłopoty - mruknął Rzecki. - Policja bardzo nie lubi, gdy poszukiwacze skarbów
znajdują broń. Czasem nawet oskarża o próby handlowania nią.
- Spokojnie, drogi panie Onufry - uśmiechnąłem się. - Zapomina pan, że jestem tutaj
służbowo. Mam chyba więc prawo znalezć, przepraszam za rym, to i owo?
- Ale jak wytłumaczy się pan z tego wykopu i spalonej kasy?
- Popiołom już nic nie pomoże, możemy więc je wraz z kamieniem zakopać z
powrotem, a piasek wokół przysypać igliwiem. A te dwa pistolety? Wydaje mi się, że
znalazłem je dzięki pracy, obecnej tu również służbowo, koparki. Czyż nie tak było?
Odpowiedział mi potrójny śmiech.
- Tak - zakończyłem - śmiać się możemy z czystym sumieniem. Najważniejsze, że
broń trafi we właściwe ręce.
- A jak w następnych schowkach znów znajdziemy jakieś spluwy? - zaniepokoiła się
Zośka.
- To znów je oddamy władzy, praworządna niewiasto - zaśmiał się Okoński. - I
troszcz się na razie, czy schowki znajdziemy, a nie o to, co w nich będzie...
Schowałem parabelki pod kurtkę i ruszyliśmy do samochodów.
Po przyjezdzie do Górowa odniosłem zdobyczną broń na posterunek.
Wylegitymowano mnie solennie, spisano protokół i raczono wypuścić.
Przydzielony nam na kwatery internat aż trząsł się tego wieczora od sporów i
namiętnych dyskusji. Ten wychwalał swoją absolutnie niezawodną metodę odkrywania
skarbów, tamten przechwalał się swymi dotychczasowymi sukcesami. Ten reklamował
rozmaite miejsca w kraju, gdzie skarby są pewne ,,jak drut . Zauważyłem, że tylko o
jutrzejszych poszukiwaniach w ruinach Dzikowa (dawniej Wildenhof, posiadłość hrabiego
von Schwerina, dowódcy 16 Zmotoryzowanej Dywizji Viking ), jednego z miejsc
najczęściej wymienianych jako to, gdzie ukryto Bursztynowa Komnatę, wszyscy raczej
milczą, najwyżej opowiadając o faktach wszystkim poszukiwaczom doskonale znanych. Cóż
- pomyślałem - tajemnica zawodowa. Każdy myśli, że to on właśnie natrafi na skrzynie z
ósmym cudem świata .
Gdy odprowadzałem Zośkę do jej pokoju, była już w nim jej współlokatorka, Irina
Antonowna Zubajewa. Licząca chyba niewiele ponad dwadzieścia lat bardzo ładna
blondynka, która od razu zaproponowała, byśmy mówili sobie po imieniu.
Na jej łóżku zobaczyłem z niejakim zdumieniem rozłożony najnowocześniejszy
wykrywacz metali Midas II produkcji angielskiej.
Gawędziliśmy właśnie o ciężkim losie poszukiwaczy skarbów w dzisiejszym
zbiurokratyzowanym świecie, gdy zajrzał do pokoju Okoński:
- Chciałbym pana prosić na chwilę.
Przeprosiłem panie i wyszedłem:
- Co się stało?
Pociągnął mnie za rękę do stolika w rogu naszej jadalnio-kawiarni:
- Usiłowałem znalezć tego mojego Ruskiego. I jakby się pod ziemię zapadł. Tyle że na
parkingu, tak gościnnie nam udzielonym przez policję z przeciwka, stoi jego golf z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]