[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nic jadła. W końcu jestem zdrowa, nic mi nie dolega i nie biorę żadnych leków.
W czasie głodówki organizm spala nagromadzone pokłady tłuszczu i pozbywa się
wszystkiego, co zbędne i chore. Szukając rezerw, krew czyści arterie z odłożonych tam
cholesterolowych złogów. Głodówka może się też przyczynić do zmniejszenia, a nawet
zniwelowania cellulitisu. Pomarańczowa skórka nie jest przecież niczym innym, jak wynikiem
słabego oczyszczania się organizmu. (Wątpię jednak, by trzy dni postu dokonały cudów& ).
Nasza przeciętna dieta wprost kipi od chemii. Wobec tak wielu odpadów przemiany materii
organizm staje bezradny. Nie potrafi wszystkiego wydalić w dostępny mu sposób, więc upycha
odpady we wszelkich możliwych miejscach. Tkanka łączna znajdująca się pod skórą jest do tego
najlepszym podłożem. Głodówka sprawia, że chore tkanki organizm zużywa bardzo szybko.
Następuje gruntowne oczyszczenie organizmu z niebezpiecznych bomb z opóznionym zapłonem.
Głodówka (co szczególnie mnie cieszy) pomaga na sugar blues, czyli uzależnienie
organizmu od cukru, oraz regeneruje układ odpornościowy. Ma również właściwości regulujące
sen. Po zakończeniu postu najczęściej znikają tego rodzaju problemy. Zanika rozdrażnienie,
rozchwianie emocjonalne i ogólna nerwowość, człowiek wycisza się, uspokaja, zaczyna patrzeć
na wiele spraw z dystansem. Głodówka jest też czynnikiem wpływającym na zmniejszenie stresu.
Odpręża i uspokaja. Warto to wykorzystać w poszukiwaniu przyczyn bezsennych nocy.
Głodówka działa też dobroczynnie na nasz wygląd. Krew się oczyszcza, naczynia krwionośne
stają się bardziej elastyczne i w efekcie skóra wygląda zdecydowanie zdrowiej. Krótki post może
przynieść sporo korzyści, dla wielu jednak może się okazać zbyt drastyczny. Trzeba, jak do
wszystkiego, podejść do sprawy z dystansem, ocenić własne możliwości i stan zdrowia, a przede
wszystkim przygotować się. Moja głodówka będzie trwać trzy dni. Poprzedziłam ją krótką dietą
owocowo-warzywną. Po skończeniu postu pozwolę organizmowi spokojnie przestawić się na
dawne tory. Przez następne trzy dni po głodówce będę pić jedynie soki owocowe i warzywne.
Potem stopniowo wprowadzę kolejne składniki mojej codziennej diety, na początek wyłączając
sól i tłuszcze.
Niedziela. Trzeci dzień głodówki. Czas największej próby. Szykuję się do niedzielnego
obiadu w postaci dwóch szklanek wody zródlanej. Wojtek patrzy na mnie litościwie i próbuje
mnie złamać potrawką z kurczaka. To on dzisiaj jest szefem kuchni. Na szczęście. Zapach
złociście rumieniącej się skórki okazuje się nie do zniesienia. Muszę się ewakuować.
Kochani, idę na rower! obwieszczam wszem i wobec, wkładając trampki.
Mamo, ale przecież jest obiad! oburza się Zośka.
Zapomniałaś, że mam głodówkę? Uśmiecham się, próbując nie myśleć o dolatujących
z kuchni smakowitych zapachach. Wrócę, jak wszystkie resztki znikną w paszczy Borysa
rzucam w progu.
Mamo, a jak będzie brukselka, to ja też będę mogła nie jeść obiadu? Zośka, korzystając
z wyjątkowej sytuacji, próbuje wynegocjować coś dla siebie.
Nie ma mowy! tłumię bunt w zarodku.
Dlaczego? Wam zawsze wszystko wolno, a nam nie! obrusza się Franek. Kolejny
buntowszczyk.
Franek, wierz mi, dorośli mają gorzej! zapewniam, przeczesując kieszenie
w poszukiwaniu kluczyków do zamykania roweru.
No właśnie, popatrz na mamę. Całymi dniami burczy jej w brzuchu, a nawet nie może zjeść
obiadu. Ona to ma dopiero przechlapane! Wojtek tradycyjnie próbuje okpić moją śmiertelną
powagę.
Z bosymi stopami na trawie wygrzewam się w resztkach pazdziernikowego słońca. Po
wywrotowym tygodniu z szarymi renetami, marchewkowym polem i pustym brzuchem w końcu
świętuję swój triumf. Nie jadłam przez trzy dni i jest mi z tym całkiem przyzwoicie. Oczyszczone
arterie pompują soczystą świeżą krew. Myśli znajdują sposób, by wyplątać się ze swoich supłów.
Przejrzystość żołądka dziwnym trafem klaruje też umysł. Postanawiam zaopiekować się swoim
ciałem, chcę być dla niego ciepła i wymagająca. Nie, nie jestem szynką parmeńską. Jestem
całkiem szczęśliwą właścicielką pięknie nieidealnego ciała. Jestem szarą renetą o rdzawej skórce,
kwaskowatym miąższu i pestkach pełnych obietnicy.
Tydzień dwudziesty
W PIKNYM CIELE PIKNY DUCH
Siedzę w wannie. W kawowo-waniliowym ukropie. Z musującą kulą pod udami, buchającą
zapachem jak perfumowa bomba. Z zapyziałego schowka pamięci wygrzebuję piosenkę, która
kiedyś wywoływała we mnie nieokiełznane instynkty. Zaopiekuj się mną, nawet gdy nie będę
chciał. Zaopiekuj się mną, zaopiekuj się mną mocno tak & Czy można potraktować swoje ciało
jak kochanka? Pewnie. Nawet bardzo.
Z natury jestem skrzyżowaniem żaby z hipopotamem. Lubię się moczyć, taplać w kremowo
błotnistych maziach, nurkować w pienistych czeluściach wanny. Nieczęsto jednak decyduję się
na kąpiel. Chyląc głowę przed tyranią zegara, wybieram zazwyczaj szybki prysznic. Ma to swój
sens. Dzięki temu, że rzadko nurzam się w wonnych odmętach, traktuję kąpiel jako coś
wyjątkowego, coś, czym można się delektować. Jak magdalenki Prousta, moja kawowo-
waniliowa kąpiel ma moc przywoływania czasów utraconych.
Gaszę światło i zapalam świeczki. Cienie na ścianie poruszają się w rytmie falującej wody.
Zapach sączy się w pory skóry jak czekoladowy głos Marizy śpiewającej swoje fado. NASZE
fado. To, którego słuchałam z Wojtkiem, gdy siedziałam nago na jego kolanach w pewną
kuchenną czerwcową noc. Rozpieszczone wodą, muzyką i zapachem moje nieidealne ciało
pięknieje. Jest mu błogo i ma ochotę na więcej. Hej, wy tam, cellulitisowe uda, długaśne
stopiska i maleńkie, jabłkowe piersi zwracam się do nich w myśli. Ten tydzień będzie cały dla
was . Staję nago przed lustrem i rysuję mapę opuszczonych, zaniedbanych krain Majkowego
ciała. Najwyższy czas, by się nimi zaopiekować.
Postanawiam zacząć od skóry przesuszonej skorupy, tu i ówdzie porosłej bardziej lub mniej
pożytecznym włosiem. A może by tak zabawić się w Kleopatrę i potraktować ją kozim mlekiem?
Wracając z pracy, zahaczam o drogerię i za nieprzyzwoitą sumę nabywam egipski eliksir.
Wieczorem zanurzam ciało w kąpieli mlecznej przyprawionej szczyptą wanilii. Głupoty całego
dnia kurczą się i zmieniają w mydlane bańki. Zapach łaskocze zmysły, budząc je
z pazdziernikowej mżawki. Wychodzę z wanny i raz jeszcze staję nago przed lustrem. Tak.
Rzeczywistość dzieje się zawsze najpierw w naszej głowie. Moje ciało, wczoraj pełne cellulitisu
i fałd tłuszczu, dziś wydaje się inne. Pomarańczowa skórka kryje słodki, soczysty smak ud.
Wałeczki tłuszczu są dowodem na to, że nie jestem lukrowanym tortem, którego nie sposób
wziąć do ust. Pierwszy raz od zamierzchłych czasów studenckich przyglądam się sobie
z przyjemnością. Kozie mleko, zaiste, bywa magiczne.
Zroda przynosi niespodziewaną ulewę. Gwałtowne spazmy deszczu zmuszają, by szukać
schronienia. Zciskając w garści mapę dwudziestego tygodnia, postanawiam znalezć je u fryzjera.
Siadam na fotelu i pozwalam, by młody mężczyzna o ciepłym głosie umył i wymasował mi
głowę. Chyba najprzyjemniejsze momenty w salonie fryzjerskim kojarzą mi się właśnie
z myciem głowy. Choć przecież i tutaj można dokonać prawdziwej rzezi. Sama przeżyłam ich
jakieś pół tuzina.
Wychodząc od fryzjera, dostrzegam w jednej z bram inspirujący szyld: Masaż techniką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]