[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nym stylu, chlapiąc na wszystkie strony, wyginając swe smukłe ciało, natomiast Marin
płynęła spokojnie, harmonijnie, jakby urodziła się w wodzie.
Nie zawiodła Dawsonów.
Dopłynęła do mety co najmniej trzy sekundy wcześniej niż Diana.
Zamknęła oczy, łapiąc oddech, słysząc słowa pocieszenia kierowane do Diany:
„pech, nic więcej!", „nawet najlepszy czasem przegrywa", „pływasz jak delfin, Diano,
jak piękny delfin...". Nadal telepiąc się z nerwów, Marin raptem poczuła, jak silne ra-
miona wyciągają ją z wody i stawiają na ziemi, a potem zamykają jej drobne ciało w
mocnym uścisku.
- Brawo, kochanie! Straciłem już rachubę, jeśli chodzi o twoje ukryte talenty - za-
chwycał się Jake na głos.
Nadal przyciskając ją do swojego twardego, muskularnego ciała, pocałował Marin
w usta, ssąc jej wargi, smakując jej język i rozpalając w jej brzuchu ogień. Straciła nad
sobą kontrolę; jej ciałem zawładnęła jakaś dzika, pogańska żądza. Oplotła ramionami je-
go szyję, nogami jego biodra, co do kropli chłonąc słodycz jego ust. Jej zmysły oszalały.
Poczuła tę palącą, głęboką, najgłębszą potrzebę, o której istnieniu do tej pory nawet nie
wiedziała. Usłyszała głos pożądania, który ją zdumiał, oszołomił, prawie zupełnie zdomi-
nował.
Jake w samą porę przerwał pocałunek. Poczekał, aż oddech Marin się uspokoi, po
czym delikatnie postawił ją na ziemi. Pocałował ją raz jeszcze, lecz tym razem niezwykle
łagodnie, niebywale czule, w czubek nosa. Marin podniosła powieki i dopiero w tej
chwili przypomniała sobie, że nie są sami. Przeciwnie, nagle poczuła na sobie wzrok
wszystkich obecnych. Powoli odwróciła głowę i zerknęła na nich; wszyscy mieli zdu-
mione bądź zniesmaczone miny. Po długiej, piekielnie krępującej chwili milczenia, które
aż dudniło w uszach, podeszła do nich Diana. W dłoniach miała butelką szampana, a na
twarzy sztywny uśmiech, który wyglądał jak namalowany, wycięty i przyklejony.
- Oto nagroda dla zwyciężczyni - oznajmiła, unosząc w powietrze butelkę Cristala i
przeskakując lodowatym wzrokiem z Marin na Jake'a i z powrotem. - Domyślam się, że
swoją prawdziwą nagrodę otrzymasz później, w zaciszu waszej sypialni - dodała z ci-
chym chichotem.
W tym momencie Marin naprawdę miała ochotę ją spoliczkować.
- Diano - odezwał się Graham wyjątkowo poważnym tonem. - Twoja zbędna uwa-
ga sprawiła, że panna Wade czuje się zakłopotana.
- Och, nie przesadzajmy - odrzekła. - To dorosła kobieta, która na pewno umie do-
cenić trafny, dowcipny komentarz. Tak czy inaczej, okazuje się, że nasza syrenka jest
wbrew pozorom dość wyjątkową istotą, nieprawdaż, Jake?
Jake spojrzał na swoją byłą kochankę z kamienną miną.
- Owszem - potwierdził. - Marin bezustannie zapiera mi dech w piersi. Żadnej innej
kobiecie nigdy się to nie udało.
Uśmiech Diany ani drgnął. W jej oczach widoczne było jednak prawdziwe cierpie-
nie, jakby przed chwilą Jake złamał jej serce.
Marin wzięła od niej swoją nagrodę, niemal bezgłośnie mówiąc „dziękuję". Może
ona rzeczywiście jest zakochana w Jake'u? - pomyślała nagle. W tej chwili współczuła
Dianie. Świadomość, że pragniesz kogoś niedostępnego, nieosiągalnego, i że żaden inny
mężczyzna nie przyniesie ci spełnienia i szczęścia, jest przecież istną torturą, czystą ago-
nią. Koszmarem, który czasem nigdy się nie kończy.
Czymś, czego nigdy, przenigdy nie chcę zaznać! - zarzekła się Marin. Od razu jed-
nak usłyszała w głowie prześmiewczy głos: w takim razie dlaczego go pocałowałaś?
Twoja rola tego nie wymagała. Nie musiałaś zareagować na jego pocałunek, odpowie-
dzieć na niego z taką obłędną pasją...
- Chodź, kochanie - odezwał się Jake, przerywając jej rozmyślania. Owinął ją ręcz-
nikiem niczym sarongiem i dodał łagodnym tonem: - Musimy wziąć prysznic i się prze-
brać. Zbliża się pora lunchu.
Marin oddała mu butelkę, wsunęła stopy w sandałki i na wciąż miękkich nogach
ruszyła u jego boku w kierunku domu.
- Zamoczyłam twoje ubranie.
- Nic mu nie będzie - odparł.
- Celowo wspomniałeś o prysznicu, prawda? - zapytała niepewnie. - Tylko po to,
żeby uwierzyli, że jesteśmy razem... tak?
- Tak, tylko po to. Nie masz się czego obawiać - mruknął.
Marin poczuła nie do końca to, co chciała poczuć.
- Jak ci poszła rozmowa z panem Halsayem? - spytała, by zmienić temat.
- Nadzwyczaj dobrze. - Jego usta, których smak Marin nadal czuła na swoich war-
gach, ułożyły się w lekki uśmiech. - Śmiem twierdzić, że spora w tym twoja zasługa.
Bardzo przypadłaś mu do gustu. Z tego, co zauważyłem, i ty być może również, Graham
ma do ciebie ojcowski stosunek. - Po chwili dodał: - Zaprosił mnie na partyjkę golfa. Je-
dziemy po lunchu. Wybierzesz się z nami?
- Nie, nie chcę i nie powinnam. Mamy udawać kochanków, a nie papużki nieroz-
łączki.
Jake wzruszył szerokimi ramionami.
- Jak sobie życzysz. Muszę cię jednak ostrzec. Diana po lunchu organizuje mecz
krokieta. Będzie się domagać rewanżu za poranną porażkę.
- Bez obaw. Pójdę na spacer do miasta.
- Do zobaczenia wieczorem.
Rozeszli się do swoich pokojów, wcześniej jednak Marin oddała Jake'owi swoją
nagrodę, mówiąc, że i tak nie doceniłaby smaku tego luksusowego trunku. Przede
wszystkim jednak nie chciała trzymać w pokoju symbolu zwycięstwa, którego, jej zda-
niem, wcale nie odniosła. To wszystko - łącznie z niesamowitym, słodkim pocałunkiem -
było przecież jednym wielkim kłamstwem.
Tak, Lynne rzeczywiście ma nieskazitelny gust, pomyślała Marin, patrząc na zielo-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]