[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nazajutrz najdłuższy letni dzień wstał piękny i świeży jak marzenie: na błę-
kitnym niebie nie było ani chmurki, a blask słońca migotał na wodzie. %7łegnani
pieśnią ruszyli więc w drogę żywo, z gotowością na nowe przygody w sercach,
a w głowach z jasnym obrazem drogi, która ma ich poprowadzić przez Góry Mgli-
ste do kraju leżącego za nimi.
GÓR I DOAEM
iele ścieżek prowadziło w góry i wiele przełęczy otwierało przez nie
Wprzejście, lecz większość tych dróg była tylko zwodniczą pułapką i nie
prowadziła nigdzie albo też prowadziła do katastrofy; na wszystkich też niemal
ścieżkach czyhały złe moce i okropne niebezpieczeństwa. Krasnoludy jednak wraz
z naszym hobbitem, wspomagane mÄ…drymi radami Elronda oraz wiedzÄ… i pamiÄ™-
cią Gandalfa, obrały właściwą drogę do właściwej przełęczy.
Wydostali siÄ™ z doliny i pozostawili o wiele mil za sobÄ… Ostatni Przyjazny Dom,
lecz przez długie jeszcze dni pięli się wciąż w górę, coraz wyżej i wyżej. Zcieżka
była trudna i niebezpieczna, droga kręta, odludna i daleka. Spoglądali teraz z wy-
soka na rozpostartą u ich stóp i bardzo już odległą krainę, którą opuścili. Bilbo
wiedział, że tam, daleko, daleko na zachodzie, gdzie wszystko wydawało się błę-
kitne i przymglone, leży jego własna norka. Dreszcz go przejął. W górach chłód
kąsał i wiatr przenikliwy dął wśród skał. Od czasu do czasu wielkie odłamki skal-
ne, skruszone przez południowe słońce przygrzewające śnieg, toczyły się po zbo-
czach i albo przelatywały między krasnoludami, omijając ich z dala (na szczę-
ście), albo tuż nad ich głowami (ku ich przerażeniu). Noce spędzali niewygodnie,
zziębnięci, nie ośmielając się śpiewać ani nawet głośno rozmawiać, bo każdy głos
rozbrzmiewał niesamowitym echem, jak gdyby cisza nie znosiła żadnych zakłó-
ceń prócz szumu potoku, wycia wiatru i łoskotu kamieni.
 Tam, na nizinie  myślał Bilbo  trwa lato, sianokosy i wycieczki na zieloną
trawę. A jak tak dalej pójdzie, to nim zejdziemy na drugą stronę, pewnie już bę-
dzie i po żniwach, i po zbiorze jagód .
Inni snuli teraz podobne smutne myśli, chociaż, żegnając się z Elrondem w bla-
sku nadziei letniego ranka, tak wesoło mówili o przeprawie przez góry i o szybkim
pochodzie przez kraj za górami. Roili sobie, że może staną pod tajemnymi wro-
43
tami Samotnej Góry o pierwszym księżycu jesieni.  Może to właśnie będzie ów
dzień Durina  powiadali. Tylko Gandalf wtedy kręcił głową i milczał. Krasnolu-
dy od wielu lat nie chodziły tymi drogami, ale Gandalf miał je świeżo w pamięci,
wiedział jak rozpleniło się wszelkie zło i groza na pustkowiu, odkąd smoki wygna-
ły stąd ludzi, a gobliny rozpanoszyły się pod ziemią po obrabowaniu kopalni Mo-
rii. Nawet najlepsze plany mądrych czarodziejów, jak Gandalf, i życzliwych przy-
jaciół, jak Elrond, zawodzą niekiedy, gdy odważysz się na niebezpieczną przygo-
dę na rubieżach Pustkowia. Gandalf był zbyt mądrym czarodziejem, aby tego nie
wiedzieć.
Wiedział, że mogą się zdarzyć nieprzewidziane rzeczy, nie śmiał spodziewać
się, by w tej przeprawie, wśród ogromnych, wyniosłych gór, gdzie szczyty sterczą
w niebo samotnie, a w dolinach nie rządzi żaden król, udało się uniknąć straszli-
wych przygód. I rzeczywiście nie udało się! Wszystko szło pomyślnie, póki pew-
nego dnia nie spotkali burzy, a nawet gorzej: wojny dwóch burz. Wiecie oczywi-
ście, jaka straszna bywa potężna burza na nizinach i w dolinach rzecznych, szcze-
gólnie gdy dwie wielkie chmury burzowe zetkną się z sobą i zetrą w walce. Ale
stokroć jeszcze straszniej biją pioruny i lśnią błyskawice nocą w górach, gdy bu-
rza ze wschodu spotka burzÄ™ z zachodu i stacza z niÄ… bitwÄ™. BÅ‚yskawice rozszcze-
piają się na szczytach, skały drżą, okropne grzmoty rozdzierają powietrze i prze-
taczają się, dudniąc echem w grotach i zapadlinach; ciemność pełna jest ogłusza-
jącego łoskotu i oślepiających błysków.
Bilbo w życiu czegoś podobnego nie widział ani sobie nie wyobrażał. Znalez-
li się na ciasnej półce skalnej, z której po jednej stronie ściana opadała przerazli-
wie stromo w czarną przepaść. Schronili się na noc pod nawis skalny, a Bilbo, za-
winięty w koc, dygotał od stóp do głów. Ilekroć wystawiał spod koca głowę, wi-
dział w świetle błyskawic po drugiej stronie przepaści kamiennych olbrzymów,
którzy wyszli z kryjówek i zabawiali się ciskaniem głazów to w siebie nawzajem,
to w ciemność przepaścistej doliny, gdzie padały z łoskotem między drzewa ro-
snące na jej dnie, rozpryskując drzazgi. Potem zerwał się wiatr i lunął deszcz, tak
że nawis skalny nie mógł już wcale wędrowców ochronić. Wkrótce też wszyscy
przemokli do nitki, a kuce pospuszczały głowy, wtuliły ogony między nogi i zaczę-
ły rżeć z przerażenia. Dziki śmiech i wrzask olbrzymów rozlegał się dokoła po gó-
rach.
 To na nic!  rzekł Thorin.  Jeżeli nas wicher nie zmiecie, deszcz nie zatopi
albo piorun nie ustrzeli, olbrzymy gotowe zabawić się nami w piłkę nożną i kop-
niakiem posłać do nieba. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •