[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dziewięćdziesiąt procent, sto dziesięć procent, ile chce!
Jim pochylił się, przykładając dłoń do ucha.
Dobrze usłyszałem?
Powiedz mu, że dostanie tyle, ile chce! Wszystko!
Jim przez sekundę czy dwie nic nie mówił, a potem skinął głową.
W porządku. Powiem mu.
Wstał i wyszedł ze Sly s . Kiedy szedł, wszyscy szybko rozstępowali się na boki,
zarówno klienci jak i personel, i nawet pianista przestał grać.
Jim gardził Umberem Jonesem za jego okrucieństwo, chciwość i diabelskie sztuczki, ale
w tym momencie miał niesamowite poczucie władzy. Zrozumiał, dlaczego Tee Jay tak bardzo
pociągało voodoo. Było jak seks. Jak pokonanie przeciwnika w zaciekłej walce. Jak
wyzwolenie. Jakby miało się po swojej stronie wszystkich bogów.
Kiedy siedział w swojej kuchni jedząc pierożki Chef Boy ar Dee posypane tartym
parmezanem, zadzwonił telefon. Podniósł słuchawkę i zapytał:
Tak, kto mówi?
Pan Rook? Tu Tee Jay. Wuj Umber właśnie opuścił mieszkanie.
Jesteś pewny?
Zamknął się w swoim pokoju prawie dwadzieścia minut temu. Obserwowałem ulicę
i widziałem, jak jego duch dym kierował się na zachód.
Jesteś tego pewny?
Oczywiście, że jestem. Widziałem go na własne oczy, jak płynął nad ulicą.
Jim spojrzał na kuchenny zegar. Była 10.47. Kotka Tibbles siedziała u jego nóg,
oblizując pyszczek.
Słuchaj odezwał się do niej. Lepiej nie jedz tych pierożków. Pamiętasz, co
było wczoraj.
A co było wczoraj? zapytał Tee Jay.
Zapomnij o tym. Mówiłem do kogoś innego.
Niech pan przyjdzie powiedział Tee Jay. Nie wiem, jak długo go nie będzie.
W porządku, przyjdę odparł Jim. Ale nie oczekuj zbyt wiele. Nigdy tego nie
robiłem i może mi się nie udać.
Uda się, panie Rook, jestem pewny. , Jim już wcześniej usypał wokół kanapy krąg z
popiołu z zaimprowizowanymi symbolami Słońca, Księżyca i Wiatru. Położył się teraz na
niej i wsunął pod głowę poduszkę. Czuł się co najmniej śmieszny. Jednak pani Vaizey udało
się to, więc nie było powodu, by nie miało się udać również jemu. Wielu ludzi opuszczało
swoje ciała i wędrowało po świecie w postaci dymu, duchów czy letnich przeciągów. Nie
było powodu, dla którego i on nie miałby tego zrobić.
Kotka Tibbles patrzyła na niego z zainteresowaniem, gdy recytował słowa, których
nauczyła go pani Vaizey z kilkoma własnymi dodatkami. Uwolnij moją duszę& niech
podąża, gdzie chce& niech moje ciało śpi bez niej& uwolnij moją duszę& chroń ją od zła i
ciemności& uwolnij moją duszę&
Czuł się dziwnie lekki, jakby spędził cały wieczór w barze, pijąc jedną szklaneczkę
whisky po drugiej. Patrzył w sufit, na pofalowany tynk modny w latach pięćdziesiątych i
powtarzał w myślach: Uwolnij moją duszę . Tynk zaczął pływać, sufit zmienił się w morze,
a kanapa w łódz przecinającą fale, wypływającą z portu świadomości, z klatki kości i
ciężkiego, opornego ciała. Jim poczuł, że unosi się w powietrzu.
Obrócił się, jakby płynął, i ujrzał siebie leżącego na kanapie, z zamkniętymi oczami i
rękami złożonymi na piersi. Podleciał bliżej i spojrzał na swoje ciało z lękiem i fascynacją.
Jego twarz wyglądała trochę dziwnie, jakby obco. Po chwili zrozumiał, że nigdy jeszcze
nie oglądał jej pod tym kątem, chyba że na zdjęciach. Przeważnie widział ją w lustrze, w
którym była widoczna z innej strony.
Kotka zdawała się wyczuwać, że dzieje się coś dziwnego, bo nastroszyła sierść i
ostrożnie cofnęła się o trzy czy cztery kroki. Ale nie patrzyła na niego, co oznaczało, że tak
samo jak ludzie nie potrafiła widzieć duchów.
Zegar w kuchni wskazywał 11.00, więc Jim uznał, że powinien już ruszać. Spotkanie z
powracającym ze swojej wyprawy Umberem Jonesem było ostatnią rzeczą, jakiej sobie
życzył.
Przepłynął przez pokój i wyleciał przez uchylony na trzy centymetry lufcik. Uczucie
wyzwolenia od cielesnej powłoki było upajające. Pani Vaizey miała rację: czuł się tak, jakby
zrzucił ciężki, krępujący ruchy płaszcz. Prześlizgnął się wzdłuż balkonu obok mieszkania
Myrlina i przez okno zobaczył sąsiada przeglądającego się w lusterku i przycinającego sobie
włosy w nosie.
Potem poleciał nad schodami i wysunął się z budynku na ulicę. Stwierdził, że porusza
się znacznie szybciej niż pieszo. Na dobrą sprawę wystarczyło tylko, że pomyślał o tym, że
chce dojść do następnego skrzyżowania, a już tam był jak w jakimś slapstikowym filmie.
Płynął ulicami Venice, przecinając je lub lecąc wzdłuż chodników. Czasem przelatywał o
centymetry od spacerujących ludzi, ale nikt go nie dostrzegał.
Wiedział, że bez żadnego ryzyka może przechodzić przez ulicę przed pędzącymi
samochodami. Pojazdy po prostu przejadą przez niego, tak samo jak przejechały przez Dym
Umbera Jonesa. Ale brakowało mu pewności siebie, więc niewidzialny czekał na
zielone światło jak wszyscy. Na rogu Mildred stanął tuż za człowiekiem z psem. Zwierzę
najwyrazniej wyczuło obecność Jima, gdyż skowyczało, szarpało łapami chodnik i rozglądało
się wokół niespokojnie.
Co jest, Sukie? zapytał właściciel psa. Zachowujesz się, jakbyś zobaczyła
ducha.
W końcu Jim dotarł do domu Umbera Jonesa i wzbił się na wysokość pierwszego piętra.
Przez okno ujrzał Tee Jaya siedzącego na kanapie i oglądającego telewizję przy
wyłączonej fonii. Chłopieć raz po raz zerkał na zegarek i patrzył w okno. W pierwszej chwili
Jim miał ochotę uskoczyć, ale zaraz uświadomił sobie, że chociaż Tee Jay jako uczeń voodoo
mógł widzieć Dym, to jednak nie mógł dostrzec jego ducha.
Podpłynął do okna mieszkania Umbera Jonesa. Zasłony były częściowo zaciągnięte, a
pokój oświetlały tylko dwie świece z czarnego wosku. Kiedy znalazł się bliżej, zobaczył ciało
Umbera Jonesa leżące na łóżku. Jego twarz była pobielona popiołem. Miał na sobie czarny
frak, szare spodnie i czarne kamasze, a obok, na poduszce, leżał cylinder. W jednej ręce
trzymał fetysz z kurzych kości, paciorków, pierza i kłaczków sierści, znacznie staranniej
wykonany niż ten, który wysłał Chillowi. W prawej dłoni ściskał długą laseczkę z jasnego
gładkiego drewna, ozdobioną srebrną trupią czaszką.
Laska loa. Symbol mrocznej władzy Umbera Jonesa jak biskupi pastorał czy
królewskie berło. Jim czytał w książkach Sharon o laseczkach loa: jeden wyznawca voodoo
przekazywał ją drugiemu, ale nikt nie stawał się jej właścicielem. Taka laska zawsze należy
tylko do Barona Samedi, władcy cmentarzy, który w każdej chwili może zażądać jej zwrotu.
Okno sypialni Umbera Jonesa było lekko uchylone, więc Jim wpłynął przez nie jak
strumień ciepłej wody. Klimatyzację wyłączono i w pomieszczeniu było nieznośnie duszno i
gorąco, a odór kadzidła był tak silny, że Jim niemal się dusił. Dziwne, pomyślał, nie mam
ciała, a jednak odczuwam potrzebę oddychania. Pewnie nawet duchy mają płuca.
Zbliżył się do łóżka i zatrzymał, spoglądając na Umbera Jonesa leżącego z szeroko
otwartymi oczami o zrenicach czerwonych jak owoce granatu. Jednak jego duch był
nieobecny, błądził gdzieś w ciemnościach, a oczy były nieruchome i niewidzące.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]