[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dojdzie do 60. Biedaczka liczyła przez cały boży dzień. Kiedy gorączka rosła, liczyła szybciej,
kiedy spadała, liczyła wolniej. Stąd wydedukował, że to, co rządzi poczuciem czasu , musi
działać znacznie szybciej podczas gorączki niż wtedy, gdy temperatura jest w normie.
Jako facet o bardzo naukowej orientacji wiedział, że szybkość reakcji chemicznych
zmienia się wraz z temperaturą otoczenia według pewnej zależności, na którą wpływ ma także
energia reakcji. Zmierzył więc różnice tempa, w jakim liczyła jego żona, i obliczył, jak wpływa na
nie temperatura. Potem spróbował znalezć reakcję chemiczną, której prędkość zmienia się w
zależności od temperatury w takich samych proporcjach jak prędkość liczenia jego żony. Okazało
się, że najlepiej odpowiadały tej prawidłowości reakcje z udziałem żelaza. Stąd wysnuł wniosek,
że poczuciem czasu jego żony rządzi reakcja chemiczna z udziałem żelaza.
Wydało mi się to jednym wielkim stekiem bzdur - do swego długiego rozumowania
włączył masę niepewnych kroków. Lecz samo zagadnienie było interesujące: co naprawdę
decyduje o naszym poczuciu czasu ? Gdy próbujemy liczyć w równym rytmie, od czego zależy
szybkość liczenia? I co trzeba zrobić, żeby ją zmienić?
Postanowiłem zbadać tę sprawę. Nie patrząc na zegarek, zacząłem liczyć sekundy, od 1 do
60, powolnym, miarowym rytmem: 1, 2, 3, 4, 5... Kiedy dotarłem do 60, minęło tylko 48 sekund,
ale bynajmniej mi to nie przeszkadzało: nie chodziło o to, żeby odliczyć dokładnie jedną minutę,
lecz żeby liczyć w miarę równym tempie. Następnym razem, gdy doszedłem do 60, minęło 49
sekund. Potem 48. Potem 47, 48, 49, 48, 48... A zatem okazało się, że potrafię liczyć w dość
miarowym rytmie.
Z drugiej strony, gdy nie zajęty liczeniem siedziałem i po prostu czekałem, dopóki
subiektywne poczucie czasu powie mi, że minęła jedna minuta, otrzymywałem bardzo
nieregularne wyniki - odchylenia były bardzo duże. Odkryłem więc, że samym zgadywaniem nie
da się precyzyjnie odmierzyć minuty. Natomiast licząc, osiągałem sporą dokładność.
Skoro wiedziałem już, że potrafię liczyć w miarowym tempie, wyłoniło się kolejne pytanie
- co wpływa na tempo liczenia? Może tętno? Zacząłem biegać po schodach tam i z powrotem,
żeby spowodować szybsze bicie serca. Potem wpadałem do pokoju, rzucałem się na łóżko i
liczyłem do 60.
Próbowałem też liczyć w trakcie biegania. Koledzy śmiali się, widząc mnie pędzącego bez
ustanku po schodach.
- Co ty wyprawiasz? - pytali.
Nie mogłem im odpowiedzieć i wobec tego zorientowałem się, że nie potrafię mówić,
kiedy jednocześnie liczę sobie pod nosem - i biegałem dalej, robiąc z siebie idiotę.
(Koledzy ze studiów przyzwyczaili się do tego, że zachowuję się jak idiota. Na przykład
jakimś innym razem kolega wszedł do mnie do pokoju - zapomniałem zamknąć drzwi na klucz na
czas eksperymentu - i zastał mnie na fotelu, ubranego w kożuszek i wychylającego się przez
szeroko otwarte okno. Był sam środek zimy, a ja trzymając w jednej dłoni garnuszek, drugą
gorliwie mieszałem jego zawartość.
- Nie przeszkadzaj! Nie przeszkadzaj! - krzyknąłem.
Mieszałem galaretkę i bacznie się jej przyglądałem: ciekawiło mnie, czy zetnie się na
mrozie, gdy przez cały czas będzie się nią poruszać).
Tak czy owak, wypróbowałem wszystkie możliwe kombinacje wbiegania na schody,
zbiegania po schodach, kładzenia się na łóżku i nagle - pełne zaskoczenie! Tętno nie ma wpływu
na tempo liczenia. A ponieważ zawsze dość mocno się przy tym zgrzałem, doszedłem do wniosku,
że temperatura też nie ma z tym nic wspólnego (chociaż powinienem był wiedzieć, że temperatura
ciała tak naprawdę nie wzrasta podczas ćwiczeń fizycznych). Prawdę mówiąc, trudno mi było
znalezć cokolwiek, co wpływa na prędkość liczenia.
Bieganie po schodach znudziło mi się, więc zacząłem liczyć, robiąc rzeczy, które i tak
miałem zrobić. Na przykład, gdy oddawałem rzeczy do prania, musiałem wypełnić formularz,
zaznaczając, ile mam koszul, ile par spodni, i tak dalej. Okazało się, że umiem postawić 3 w
rubryce spodnie lub 4 w rubryce koszule , natomiast nie potrafię policzyć skarpet. Było ich
zbyt wiele: używam swej maszyny liczącej - 36, 37, 38 - a tu leżą przede mną te wszystkie
skarpety - 39, 40, 41... Jak mam je policzyć?
Stwierdziłem, że mogę je ułożyć w geometryczne wzory, na przykład w kwadrat - para w
tym rogu i para w tamtym, para tu i para tam - osiem skarpet.
Ciągnąłem tę zabawę, polegającą na liczeniu powtarzających się układów, i okazało się, że
potrafię policzyć wiersze w artykułach gazetowych, łącząc je w grupy 3, 3, 3 i 1, by otrzymać 10,
po czym układy 3 tych, 3 tych, 3 tych i 1 tamten dawały w wyniku 100. Przechodziłem w taki
sposób przez całe gazety. Doliczywszy do 60, wiedziałem, w którym miejscu układu jestem, i
mogłem powiedzieć: Doliczyłem do 60, a linijek jest 113 . W trakcie liczenia mogłem nawet
c z y t a ć artykuły i nie miało to wpływu na tempo! Prawdę mówiąc, mogłem robić cokolwiek -
oczywiście, z wyjątkiem mówienia na głos.
A pisanie na maszynie? Przepisywanie słów z książki? To też udawało mi się robić, lecz
tym razem mój rytm ulegał zmianie. Byłem podekscytowany - wreszcie pojawiło się coś, co
wpływa na tempo liczenia! Postanowiłem to bliżej zbadać.
Przepisywałem dość szybko proste słowa, licząc sobie: 19, 20, 21, stukając w klawisze, 27,
28, 29, pisząc dalej, aż - Co to do cholery za słowo? Aha, już wiem - potem liczyłem dalej: 30,
31, 32 itd. Gdy dochodziłem do 60, byłem spózniony.
Po dalszych, wzbogaconych introspekcją obserwacjach zorientowałem się, co było
przyczyną: przerywałem liczenie, ilekroć natrafiłem na trudniejszy wyraz, który wymagał
większej mocy przerobowej mózgu , by tak się wyrazić. Nie zwalniałem tempa, tylko od czasu
do czasu na chwilę przerywałem liczenie, które stało się już do tego stopnia automatyczne, że z
początku nawet nie dostrzegałem tych przerw.
Następnego ranka przy śniadaniu zakomunikowałem wyniki moich eksperymentów
kolegom siedzącym ze mną przy stole. Powiedziałem im, co umiem robić w trakcie liczenia, i
dodałem, że jedyna rzecz, której absolutnie wtedy nie potrafię, to mówić.
Jeden z chłopaków, facet, który nazywał się John Tukey, powiedział:
- Nie wierzę, że potrafisz czytać, i nie rozumiem, dlaczego nie możesz wtedy mówić.
Założę się, że potrafię mówić, a ty nie potrafisz czytać w trakcie liczenia.
Więc zrobiłem pokaz: dali mi książkę i zacząłem czytać, licząc po cichu. Gdy doszedłem
do 60, powiedziałem już! - 48 sekund, mój zwykły czas. Potem opowiedziałem im, co
przeczytałem.
Tukey nie posiadał się ze zdumienia. Potem zmierzyliśmy jego czas, i zaczął mówić:
Koci, koci łapci, mogę powiedzieć wszystko, co chcę, dla mnie bez różnicy, nie wiem, o co wam
chodzi, bla, bla, bla , i wreszcie: Już! Dokładnie trafił w swój czas! Nie mogłem w to uwierzyć!
Rozmawialiśmy przez chwilę i odkryliśmy coś zastanawiającego. Okazało się, że Tukey
[ Pobierz całość w formacie PDF ]