[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jesteś do niego podobna - wyznała Ruth, zagryzając wargę. - A Edward miał
świnkę, gdy był chłopcem.
Lydia pojęła, że jej formalny ojciec był bezpłodny. Tak jak Jake.
Więc nie tylko o to chodziło, że była żyjącym dowodem zdrady matki, ale gdy
Edward na nią patrzył, to za każdym razem cierpiał, bo nie mógł mieć własnego dziecka.
R
L
T
A poczucie braku czegoś tak istotnego jak ojcostwo musiało człowiekowi, który zrobił
taką karierę, bardzo dokuczać. Nic dziwnego, że był dla Lydii taki wymagający i oschły,
ciągle podwyższał poprzeczkę. Prawdopodobnie robił to, żeby w pewnym momencie nie
zdołała spełnić jego oczekiwań, bo nie była jego biologicznym dzieckiem.
- Edward zgodził się ciebie wychowywać jak własne dziecko.
- Ale on nigdy przecież nie traktował mnie jak własną córkę - zaprotestowała
Lydia. - On widział we mnie dziecko Daniela.
Ruth nie odpowiedziała, a Lydii zakręciło się w głowie. Milczenie matki było do-
wodem, że Lydia miała rację.
- Powiedziałaś, że odeszłaś od Edwarda. Nie pomyślałaś o...? - Nie potrafiła do-
kończyć pytania. Nie była w stanie zapytać się, czy matka nie rozważała aborcji. - O tym,
żeby mnie wychować samodzielnie?
- Moi rodzice byli już za starzy, żeby mi pomóc. Polly pewnie by mi pomagała, ale
nie mogłam jej obarczać takim ciężarem.
Co za ironia losu! Polly była chyba jedyną osobą, która nie uważała jej za jakikol-
wiek ciężar.
- Dlaczego nie dałaś mnie na wychowanie rodzinie Daniela?
- Edward i ja chcieliśmy ciebie wychować. By zachować twarz? - pomyślała Lydia
- Czyli mam gdzieś jeszcze rodzinę - ludzi, którzy zaakceptowaliby mnie taką, jaką
od zawsze chciałam być.
- Oni nie wiedzą, że istniejesz.
- To może powinnaś była im o mnie powiedzieć?
- To i tak by niczego nie zmieniło.
- Nie? Za każdym razem, gdy mnie widzisz, masz poczucie winy, a ojciec... no cóż,
jak mam go inaczej nazywać? - on do mnie czuje po prostu niechęć.
- Nie bądz melodramatyczna, Lydio.
- Melodramatyczna? Też coś. Czułam, że nigdy nie byłam prawdziwie kochana, za
to robiłam wszystko zgodnie z waszymi życzeniami, żebyście mogli być ze mnie dumni,
ale i tego było wam za mało.
- Lydio!
R
L
T
- Nie, chociaż raz ty mnie wysłuchaj do końca. Miałam żałosne dzieciństwo. Stra-
ciłam wiele lat na studiowanie prawa, żeby tylko wam się przypodobać, zamiast robić to,
do czego miałam talent. A teraz mówisz mi, że człowiek, o którym myślałam, że jest
moim ojcem, wcale nim nie jest. %7łe wszystko, w co wierzyłam, jest kupą kłamstw. Myś-
lę, że gdybym teraz wpadła w wielką histerię, to byłoby to całkowicie uzasadnione.
- Nie wychowywaliśmy cię w taki sposób, byś wpadała w histerię.
- Chyba nie mamy już o czym więcej rozmawiać. Ale może chociaż odpowiesz mi
na ostatnie pytanie. Dlaczego nie chcieliście, bym została artystką? Czy to ma coś
wspólnego z Danielem?
- On był artystą malarzem.
Teraz przynajmniej wiedziała, dlaczego Edward Sheridan był tak wściekły na jej
młodzieńcze wybory. Studiowanie na akademii sztuk pięknych byłoby pójściem w ślady
Daniela. A to powiększyłoby jeszcze bardziej ranę na jego dumie.
- Dziękuję. - Lydia wstała. - Wreszcie czuję się... oświecona. W tych okoliczno-
ściach chyba sama rozumiesz, że raczej nie zostanę na lunchu.
Nie czekając na odpowiedz, Lydia wyszła z gabinetu.
Telefon komórkowy wyłączyła, jeszcze zanim rozpoczęła rozmowę z matką. Nie
włączała go z powrotem. Idąc przez park Zwiętego Jerzego kierowała się w stronę Ta-
mizy i wzdłuż rzeki poszła do Tate Gallery. Przychodziła tu zawsze, gdy chciała coś
przemyśleć. Usiadła w swojej ulubionej sali, ale nie potrafiła skupić wzroku na żadnym
obrazie. Czuła, jakby całe jej życie rozpadało się na kawałki.
Siedziała tak długo, aż ktoś z obsługi podszedł do niej i poinformował, że galeria
jest już zamykana. Lydia uśmiechnęła się przepraszająco i wyszła.
Wyciągnęła komórkę, by zadzwonić do Polly. Gdy tylko ją włączyła, zaczęły
wczytywać się wiadomości tekstowe i powiadomienia o pozostawieniu wiadomości gło-
sowych od matki chrzestnej. Lydia nacisnęła szybkie wybieranie numeru Polly.
- Lydia, dzięki Bogu. Jesteś cała?
Nie była.
- Zapomniałam, że mam wyłączony telefon. Byłam w Tate.
- Twoja matka do mnie dzwoniła.
R
L
T
- Przepraszam, że cię w to wciągnęłam. Nie miałam takiego zamiaru.
- Najważniejsze, że z tobą wszystko w porządku. Gdzie jesteś teraz?
- Spaceruję nad Tamizą. Nie martw się, nie zrobię nic głupiego. Po prostu chcę
trochę pobyć sama z sobą.
- Wpadnij do mnie, zjemy coś i przegadamy wszystko. %7łeby ugotować spaghetti i
podgrzać sos, nie potrzebuję nawet dziesięciu minut.
Lydia bała się, że jeśli nie odwiedzi matki chrzestnej, to ona sama ruszy w miasto,
by jej poszukać. Więc wsiadła do metra i pojechała do jej mieszkania.
Polly przywitała ją mocnym uściskiem i lampką czerwonego wina.
- Czuję się, jakbym sama nie wiedziała, kim jestem.
- Powiem ci, kim jesteś. Nazywasz się Lydia Sheridan. Malujesz jak anioł, jesteś
uprzejma, inteligentna, piękna i jestem z ciebie bardzo dumna.
Do oczy Lydii napłynęły łzy.
- Czasem żałuję, że to ty nie jesteś moją matką.
- Ja też. Chodz, usiądz w kuchni, a ja w tym czasie zrobię spaghetti. Tylko nie pro-
testuj. Czy Ruth opowiedziała ci o Danielu?
- Wyjawiła mi, że był moim ojcem. Powiedz mi, jaki on był? Czy rzucił ją, jak
tylko pojechał do Paryża? Więc chyba nie był strasznie do niej przywiązany?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]