[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zoe? - przerwał jej rozmyślania. - Nie chcesz tam iść?
Za oknem słońce stało wysoko na lazurowym niebie, ale twarz Maksa była na wpół
ukryta w cieniu.
Za dużo cienia, pomyślała ze smutkiem. Za dużo niewypowiedzianych pytań i ża-
lów. Zawiedzionych nadziei. Nie umiała się wydostać z tego zaklętego kręgu. Mogła
zdobyć się jedynie na promienny uśmiech.
- Bardzo chcę - odparła i zaśmiała się perliście.
Wyruszyli, kiedy słońce miało się ku zachodowi, malując lawendowe smugi na
niebie i wodzie.
Zoe znalazła ubranie, które wciąż jeszcze na nią pasowało, bo większość rzeczy w
szybkim tempie robiła się za ciasna. Sukienka była bez pleców, uszyta z kremowego je-
dwabiu ze złotą nitką, długa nad kolano i rozszerzana na dole.
Max, co stwierdziła z goryczą, nie zwrócił na jej wygląd najmniejszej uwagi. Nie
odezwał się nawet słowem, kiwnął tylko sztywno głową i wsiadł do limuzyny. W dopa-
sowanych spodniach i białej rozpiętej przy szyi koszuli, wyglądał znakomicie. Opalił się
tak, że kontrast oliwkowej skóry z bielą materiału dodawał mu mrocznego uroku. Jego
blizna była teraz niemal niewidoczna.
Kiedy przyjechali na miejsce, dom przy plaży był gęsto oświetlony. Zoe nie czuła
się najlepiej. Przez całą drogę Max nie odezwał się do niej ani nawet na nią nie spojrzał.
Miała wrażenie, że zaledwie toleruje jej towarzystwo.
Wchodząc do środka, wyprostowała się i odrzuciła włosy na ramiona. Pierwsze za-
chwycone spojrzenie było jak balsam dla jej stęsknionej duszy i na pewno dlatego zarea-
gowała podobnie jak w miasteczku. Z wdzięcznością przyjęła kieliszek wina i opróżniła
go jednym haustem. Tego wieczoru zamierzała się dobrze bawić... tak jak to zawsze robi-
ła.
Jednak pomimo wesołych rozmów, śmiechów i flirtowania, nie bawiła się dobrze.
Usiłowała nie rozglądać się za Maksem, ale na myśl o nim serce jej krwawiło.
W dodatku doczekała się afrontu od jednego z nowych znajomych, który nietak-
townie wypytywał ją o sprawy osobiste.
Zarumieniona z upokorzenia kątem oka dostrzegła, że Max wymyka się na weran-
dę, z której było zejście nad morze. Odstawiła pusty kieliszek i ruszyła na poszukiwanie
tego jedynego mężczyzny, który był dla niej teraz ważny.
Bryza od morza przyjemnie chłodziła jej rozgrzane policzki. Na bosaka podeszła
do niego, wpatrzonego w zmarszczoną powierzchnię wody i kilka kołyszących się na ko-
twicy jachtów.
Serce wciąż biło jej mocno, a policzki paliły po nieprzyjemnej rozmowie. Otoczyła
ramiona dłońmi. Czuła, że liczył się tylko człowiek stojący przed nią w ciemności, o ra-
mionach przygiętych ciężarem, którego nie rozumiała.
Zerknęła na niego, ale nie poruszył się ani o centymetr. Stał sztywno wyprostowa-
ny, z pochyloną głową, i cała jego postawa wyrażała bezbronność. Powoli podeszła i sta-
nęła tuż za nim.
- Max?
- Dobrze się bawiłaś - zauważył, wciąż odwrócony do niej plecami.
- Wcale nie - odparła po chwili milczenia. - Tylko udawałam.
- Powiedziałaś mi to samo tamtego pierwszego wieczoru. - Wsunął dłonie do kie-
szeni i spojrzał na usiane gwiazdami niebo. - Powiedziałaś, że byłaś tak samo znudzona
jak ja, tylko lepsza ode mnie w udawaniu, że nie jesteś.
- Zawsze byłam dobra w udawaniu - zgodziła się pogodnie.
Miała wrażenie, że udawała przez całe dotychczasowe życie, ale teraz miała tego
dość.
- Ale jestem pewna, że chcę z tym skończyć - dodała po chwili.
Nie skomentował jej słów, ale w jego oczach i surowym rysunku twarzy wyraźnie
rysowało się cierpienie. Nie poruszył się, kiedy stanęła tuż za nim i objęła go ramionami.
- Max - wyszeptała. - Proszę, powiedz mi, o co chodzi?
Przez chwilę myślała, że nie odpowie. Czuła, że był bardzo spięty, ale przynajm-
niej nie unikał jej dotyku.
- Sądziłem, że nie chcesz wiedzieć - powiedział w końcu tak cicho, że ledwo go
usłyszała.
Wiedziała, do czego nawiązuje. Poprzedniego dnia rzeczywiście nie miała odwagi
go wysłuchać. Teraz też nie była wcale pewna...
- O co chodzi? - powtórzyła szeptem.
Oplotła go ramionami, ale nie zareagował i dopiero kiedy już była pewna, że nie
zdołała do niego dotrzeć, odwrócił się powoli, by stanąć z nią oko w oko.
W ciemności zaledwie widziała jego twarz. Oboje milczeli, słychać było tylko
urywany szmer jego oddechu. Z wahaniem musnęła palcami jego skronie, a potem po-
liczki i wargi, w końcu ujęła twarz w obie dłonie, tak jak tamtej nocy, kiedy dręczył go
koszmar.
- Max... - Ten szept był zarówno błaganiem, jak i obietnicą. Z całego serca pragnę-
ła, żeby powiedział jej o wszystkim. - Proszę, powiedz mi.
Przysunął się bliżej i oparł czoło o jej czoło, aż zmieszały się ich oddechy. Zsunęła
dłonie na ramiona i niżej, aż odnalazła jego dłonie; spletli palce i zacisnęli mocno.
Z rozjarzonego światłami domu dobiegły słabe dźwięki muzyki i Max roześmiał
się cicho.
- Moglibyśmy zatańczyć.
Zoe omal się nie rozpłakała.
- Zatańczmy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]