[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie mogła się nadziwić.
- Pete?
- Niby czemu nie? To miły facet. Rozwiedli się kultural-
nie. I ma fajne dzieci.
- Chyba o to chodzi - stwierdziła Stevie. - O dzieci. Pra-
wie dorosłe, czternaście i siedemnaście lat. Nie sądzę, że
byłabym najlepszą macochą, a Pete chyba nie chciałby mieć
nowego dziecka. Zresztą... - Przerwała ze śmiechem, bo
właśnie minęła je Liz, tocząc swój bęben na wózku, i zniżyła
głos. - Pete w ogóle mnie nie bierze.
- Skoro nie znasz nikogo odpowiedniego - poradziła
S
R
Alex, wyciągając szyję, żeby rozejrzeć się wśród weselnych
gości - to ruszaj na łowy.
- Aatwo powiedzieć - rzuciła sceptycznie Stevie. - Ale
jak to zrobić?
- Poproś koleżanki, żeby ci kogoś znalazły.
- O nie, piękne dzięki!
- Zapisz się na kurs dla spawaczy.
- Kpisz sobie!
- No to zacznij chodzić do pralni samoobsługowej.
- Po co?
- Znana sprawa. Samotni mężczyzni często chodzą do
takich pralni. A wiele można wywnioskować z bielizny czło-
wieka.
- Alex...!
- Wierz mi, skarbie! Jeśli to dla ciebie ważne, nie możesz
czekać z założonymi rękami. Musisz się trochę wysilić.
Te słowa utkwiły Stevie w głowie. Tak, Alex ma rację.
Pod koniec weekendu podjęła decyzję. Przestanie myśleć
o Juliusu, przestanie gdybać. Za radą Alex zrobi pierwszy krok.
Da ogłoszenie.
Wybrała tygodnik ilustrowany Sydney Scene", który
w każdym numerze poświęcał co najmniej dwie strony na
ogłoszenia prywatne". Ogłoszenie Stevie ukazało się w dru-
gim tygodniu kwietnia, kiedy ranki nieco się ochłodziły, dni
stały krótsze, a powietrze jakby bardziej rześkie.
Jesień. Tradycyjnie czas melancholijnej nostalgii, a nie
nowych, wiosennych początków.
Stevie jednak nie kierowała się przesądami. Tekst był
prosty, bardziej precyzyjny niż pretensjonalny. Kobieta, 39,
inteligentna, kulturalna, zaradna, szczera i niezależna, pozna
pana w celu nawiązania przyjazni lub partnerstwa".
S
R
Zamieszczono je w połowie kolumny wśród śmielej na
ogół sformułowanych tekstów. Na przykład: Rozrywkowa,
żarliwa brunetka" oraz niezwykle frapująca blondynka".
Mimo to Stevie dostała sporo zgłoszeń na adres swojej skryt-
ki pocztowej, gwarantującej bezpieczeństwo i dyskrecję.
Przez cały wieczór czytała je i rozważała, do kogo za-
dzwonić najpierw. Potem, bardzo stremowana, odbyła tele-
foniczne rozmowy z trzema mężczyznami i umówiła się na
następny tydzień po pracy, kolejno w poniedziałek, wtorek
i środę w popularnym barze restauracyjnym Bravos" nieda-
leko ośrodka.
Postanowiła, że wróci potem taksówką do domu, bo wie-
działa, że może być w nie najlepszym humorze. Nie chciała
jednak, by któryś z mężczyzn poznał jej nazwisko, adres,
miejsce pracy lub jej samochód, dopóki ona nie upewni się
co do ich uczciwości.
W poniedziałek pojechała więc autobusem do pracy, oba-
wiając się, że przez cały dzień będzie się denerwowała wie-
czorną randką. Ale wciągnął ją wir pracy. Biedna Sally Kit-
chin, która w poprzednim tygodniu była z dziećmi na obo-
wiązkowych szczepieniach, zjawiła się znowu. Cała trójka
urządziła koncert. Doktor Marr się spózniał, a dzieciaki
zgłodniały. Matka mogła przystawić do piersi tylko dwoje
naraz, trzecie zaś wymagało butelki, którą Stevie w końcu
sama zaoferowała się przygotować i podać.
- Ale proszę nie podgrzewać w mikrofalówce - prze-
strzegła ją Sally, idąc z nią do oddzielnego pomieszczenia.
- A dlaczego? - spytała Stevie, trzymając na ramieniu
zanoszącą się płaczem Amelię.
Sally spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Bo nie wolno. Gdzieś wyczytałam. Chyba mleko się
warzy.
S
R
- Tak?
Stevie odniosła się do tej informacji nieco sceptycznie,
chociaż sądząc po minie Sally, było to tak pewne jak zasada,
że nie wolno dawać dzieciom plastikowych toreb do zabawy.
Stevie trzymała dziecko i wysterylizowaną butelkę w jednej
ręce, a puszkę mieszanki sojowej Sally w drugiej, kiedy wy-
szedł doktor Marr, by wezwać następnego pacjenta. Niestety,
jeszcze nie trojaczki.
- W czym problem? - spytał, zaglądając do pokoiku.
- W niczym. Wszystko gra - zapewniła go prędko Sally.
Ale Stevie spytała:
- Dlaczego nie można podgrzewać butelek w mikrofa-
lówce? Sally tak powiedziano, ale nie umie tego wyjaśnić.
- Tylko dlatego, że w takiej kuchence łatwiej przesadzić
z temperaturą. Mikrofalówka podgrzewa nierówno, a butelki
w ogóle nie podgrzewa. Butelka nagrzewa się dopiero
pózniej, od mleka. Dlatego ktoś mógłby w pośpiechu wziąć
zimną butelkę, upuścić kroplę letniego mleka na nadgarstek
i pomyśleć: już wystarczy. Tymczasem część mleka może
być gorąca i poparzy dziecku buzię. Trzeba dobrze potrząs-
nąć butelką i odczekać chwilę, wtedy będzie dobrze.
- I tak zrobię - zdecydowała Stevie, przekrzykując Amelię.
Sally spojrzała podejrzliwie na Stevie i córeczkę, jak gdy-
by chciała zbojkotować ten pomysł, ale w końcu dała spokój.
Tymczasem Stevie pośpieszyła odebrać telefon, a potem ode-
szła na bok, żeby podgrzać butelkę. Bojąc się, by nie prze-
grzać mieszanki, włączała raz po raz kuchenkę mikrofalową,
za każdym razem wybierając na elektronicznym zegarze tyl-
ko kilka sekund.
- Jeszcze tylko chwilka - obiecała Amelii, która popiski-
wała niecierpliwie. - Wytrzymaj!
Wreszcie dziewczynka utuliła się u niej na ręku, przy-
S
R
mknęła oczy i zaczęła błogo ssać. Stevie nie posiadała
się z radości - nawet kiedy znów musiała odebrać telefon,
żonglując niewprawnie słuchawką, piórem, dzieckiem i bu-
telką.
I wtedy pomyślała o randce w Bravos". Czy w ten spo-
sób poznany obcy człowiek może po roku albo dwóch zostać
ojcem jej dziecka? Takiego jak to...
Jak najbardziej! Przecież ludzie poznają się w najrozmait-
szych okolicznościach. Czemu więc nie tak? Nawet nie za-
uważyła, jak podszedł do niej doktor Marr i powiedział:
- Teraz mogę je przyjąć.
- A, świetnie. Mała jeszcze nie skończyła. Czy mam...?
Była stropiona, gotowa z miejsca przekazać mu to dziecko
z butelką w buzi, on jednak powstrzymał ją gestem, wpycha-
jąc niemal tę kruszynę z powrotem w jej ramiona.
- Proszę nie przerywać - powiedział. - Ros i Cathy mogą
odbierać telefony. Aimee robi opatrunek dla pacjenta doktora
Williamsa. Proszę pomóc Sally się nimi zająć, kiedy będę
oglądał każde z osobna. Niech pani spojrzy, jak ta mała trze
sobie uszko. Pewnie to jakieś zapalenie...
Wszystkie dzieci miały zapalenie ucha, a doktor Marr wy-
jaśnił dokładnie, jak należy postępować i jak zapobiegać
takim infekcjom. Sally łowiła jego słowa łapczywie, jak
gdyby jutro rano zdawała z tego egzamin. On zaś co rusz
zerkał na Stevie, która trzymała Amelię, a w duchu zasta-
nawiała się: po co mi te wiadomości? Przecież nie jestem
matką...
Dzień minął jak z bicza trzasnął. Ale potem godzina spę-
dzona w barze z obcym mężczyzną nie należała do najbar-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]