[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Terri, która nie pracowała w weekendy, a Barbara, równie miła i
bardzo macierzyńska. - Bałam się, że już nie przyjdziesz!
- Coś... się stało? - szepnęła przerażona Suzanne.
- Dziewczyno, nie panikuj! Z Alice wszystko w porządku, twoja
matka nosiła ją przez pół godziny, wyszła dopiero przed chwilą.
- Rozumiem. A ty nie masz czasu, żeby drugi raz przygotować ją
do noszenia?
86
RS
Suzanne nie kryła rozczarowania. Wczoraj też nie wzięła Alice
na ręce, z obawy, że mała wyczuje jej zdenerwowanie, które dopadło
Suzanne z powodu kłótni z matką.
- Kochanie, bałam się, że nie przyjdziesz, a mam dla ciebie
świetne wiadomości - wyjaśniła z uśmiechem Barbara. - Wyobraz
sobie, że mała nie traci już na wadze i w ciągu ostatnich dziesięciu dni
przybyło jej w sumie sto dziesięć gramów. Poza tym wczoraj tylko
trzy razy miała kłopoty z oddychaniem.
- Cudownie!
- Wczoraj po południu obchód miał doktor Lewis, powiedział, że
można już popróbować karmić Alice z butelki! W rezultacie Alice piła
z butelki już dwa razy. Ssie bardzo dobrze, tylko trochę jej się ulało.
Suzanne, wszystko wskazuje na to, że mała zostanie wypisana w
poniedziałek, a najdalej we wtorek.
- Boże, jaka jestem szczęśliwa! Naprawdę piła z butelki? -
gorączkowała się Suzanne. - A mnie przy tym niebyło!
- Doktor Lewis kazał też już zdejmować małej co pewien czas
maskę, żeby przyzwyczajała się do normalnego oddychania. Krótko
mówiąc, Suzanne, odłączam wszystko, zawijam Alice w kocyk i noś
ją sobie tak długo, jak chcesz!
- Naprawdę?
Twarz Suzanne rozpromieniła się, jakby teraz, na trzy miesiące
przed Gwiazdką dostała prezent, o jakim nie śmiała nawet marzyć.
- Ojej, ojej, naprawdę? Tak długo, ile będę chciała? A będę
mogła ją potem nakarmić?
87
RS
Barbara odłączyła aparaturę, zdjęła maskę i zawinąwszy malutką
w kocyk, podała ją nieprzytomnej z radości Suzanne.
Kiedy pielęgniarka odeszła, po policzkach Suzanne popłynęły
ciurkiem łzy. Alice była jeszcze tak krucha! Ileż ta malutka żabka
musiała walczyć, aby dojść do wagi niespełna dwóch kilogramów! A
teraz, wtulona w ramię Suzanne, spała rozkosznym snem
niemowlęcia, pełnym posapywań i westchnień. Powieki dziewczynki
drżały, malutkie usteczka wyciągały się w zabawny dzióbek, co
pewien czas maleństwo udawało, że ssie, jakby chcąc potwierdzić, że
picie z butelki to dla niego nie nowość. Czarne włoski,
charakterystyczne dla wcześniaków, już się wytarły, teraz na głowie
pojawił się jasny, miękki puch.
- Moje słonko, moja śliczna panienka - szeptała wzruszona
Suzanne. - Nie oddam cię nikomu.
O nie, nie będziesz workiem z pieniędzmi dla babci Rose ani
nieszczęśliwą księżniczką, chowaną pod czujnym okiem wuja
Stephena!
Będziesz po prostu moją córeczką.
Całowała jasną główkę, malutkie paluszki i brzuszek przykryty
flanelowym kocykiem. Była szczęśliwa, ale poczucie bezpieczeństwa,
które nie opuszczało jej od dnia ślubu, znikło bezpowrotnie. Teraz w
jej sercu zagościł strach.
88
RS
ROZDZIAA SIDMY
- Dzień dobry, czy to oddział noworodków?
- Tak, słucham pana.
- Mówi Stephen Serkin-Rimsky. U państwa na oddziale leży
córeczka mojej zmarłej kuzynki, nazywa się Alice Rimsky. Chciałem
się tylko dowiedzieć, czy moja żona Suzanne jest teraz przy dziecku?
- Oczywiście, proszę pana. Właśnie nosi małą. Czy mam
poprosić Suzanne do telefonu?
- Nie, nie, chciałem tylko sprawdzić, czy żona bezpiecznie
dotarła do szpitala. Bardzo pani dziękuję.
Stephen z ulgą odłożył słuchawkę. Denerwował się bardzo, że
Suzanne zdecydowała się na samotną podróż nowojorskim metrem o
tak póznej porze. Teraz wiedział, że wszystko w porządku, a więc
przynajmniej jeden problem mu odpadł. No tak, ale tylko jeden, bo
reszta spraw wydawała się nie do rozwiązania. Jaki więc powinien
być jego następny ruch?
- Następny ruch - wymamrotał cicho pod nosem. - Cholera, nie
umiem już myśleć inaczej.
Gdyby od samego początku był szczery wobec Suzanne,
wszystko potoczyłoby się inaczej. Prawdopodobnie uniknąłby jej
gorzkich i w sumie słusznych oskarżeń, na pewno jednak nie
wyszłaby za niego. I co by mu wtedy pozostało? Matka Suzanne
okazała się niepoważną egoistką, osobą próżną i wyrachowaną. Z
kimś takim lepiej nie wchodzić w żadne układy. Gdyby nie
89
RS
małżeństwo z Suzanne, całą sprawą zajęliby się dyplomaci, a do tego
Stephen, jako lekarz, nie chciał dopuścić. Nie zgodziłby się, aby
osierocone dziecko miesiącami czekało na rozstrzygnięcie swego losu.
W tej sprawie był zgodny z Suzanne. Dziecku, które cudem uniknęło
śmierci, najbardziej potrzebna jest czuła opieka i spokój. Problem w
tym, że on chciał, aby dziecko dorastało w Aragovii, a Suzanne w
ogóle nie dopuszczała myśli, że ktoś mógłby wywiezć Alice ze
Stanów. Bała się niepewnej sytuacji w Aragovii, bała się tych
książęcych tytułów i układów politycznych. I umierała ze strachu, że
Stephen zapragnie rozłączyć ją z Alice.
A przecież on wcale nie chciał ich rozdzielać. Wręcz przeciwnie,
od samego początku zakładał, że Suzanne zgodzi się wyjechać do
Aragovii, że ze względu na dobro Alice zdecyduje się nie tylko na
ślub, ale i zaakceptuje trwałość tego związku.
Kiedy zadzwonił telefon, chwycił nerwowo za słuchawkę,
pewien, że to dzwoni Suzanne. Niestety w słuchawce rozległ się
dzwięczny głos pani Wigan. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •