[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w banku.
- Kobieta powinna być niezależna - mówiła dobitnie pani Waldeck. - Własne
pieniądze dają jej siłę wobec przewagi mężczyzn. Apollo czołga się u moich stóp, bo nie
może mnie kupić.
Pan Apoloniusz rzeczywiście bardziej przypominał chłopaka na posyłki, niż
kochanka. Kiedy przychodził w odwiedziny, nie zawsze bywał przyjmowany, wymyślał więc
coraz to nowe komplementy i przynosił coraz to nowe prezenty.
- Owszem - przyznała pani Zofia przed przyjaciółką. - Czasem mu pozwalam na
więcej, ale dokładnie to kontroluję.
Justyna wzdychała z zazdrością. Ona nie potrafiła postępować z mężczyznami.
Zakochiwała się, ale zupełnie nie umiała wykazać inicjatywy, zdana w całości na ruch z
męskiej strony, ten zaś często nie następował.
- Mężczyzna potrzebuje zachęty - mówiła pani Zofia. - Jest gotów pójść za każdą na
pierwsze skinienie, tak go po prostu prowadzi natura. Ale jeśli chcesz go zdobyć naprawdę,
albo zatrzymać na dłużej, musisz umiejętnie dawkować zachęty. I to każdego rodzaju. Sama
widzisz, jak się stało z tym twoim Michałem. Ty czekałaś, aż on przyjedzie, a tymczasem
jakaś zwykła chłopka nadziała go na widelec. Zakręciła tyłkiem i już. Mówię ci, że inaczej
nie było. Co ci zostało? No owszem, można się zemścić. Ale ważniejsze nie wpaść z tego
powodu w melancholię.
Justyna popłakiwała trochę w rozmowach z przyjaciółką, ale pani Waldeck nie
pozwoliła się jej nad sobą użalać. Pojechały na wycieczkę za miasto, poszły dwa razy na
koncert i raz do teatru.
- Zdaj się na mnie - powtarzała Zofia. - Nic nie rób, a tylko zdaj się na mnie.
Poprawiła fryzurę Justyny, zapuszczoną od ich ostatniego spotkania, zadbała o toalety
i makijaż. Prowadzała po wystawach i po mieście, trzymając za łokieć i omalże palcem
pokazując to, czego Justyna dotąd w ogóle nie dostrzegała.
- Widzisz, jak na ciebie łakomie patrzą? Nie opuszczaj oczu, na Boga! Nie bądz
przesadnie skromna. Ten pan z lewej kłania się właśnie tobie. A ten wysoki, po prawej, tak
samo!
Panna Nowacka była oszołomiona. Rzeczywiście te męskie spojrzenia adresowane są
do niej? I te uśmiechy? Trudno jej było w to uwierzyć. Trzymała się przyjaciółki kurczowo,
bojąc się zrobić choć jeden samodzielny krok.
- Wiesz co, Justysiu? - śmiała się pani Zofia, po powrocie ze spaceru. - Gdybyś
została u mnie z miesiąc, miałabyś z tuzin zaprzysięgłych adoratorów. I oczywiście
kochanka, gdybyś tylko chciała.
- O nie! - sprzeciwiła się gwałtownie panna Justyna. - Co to, to nie. Nigdy nie będę
miała tyle odwagi. Skóra mi cierpnie, gdy pomyślę o spotkaniu z mężczyzną sam na sam. Po
prostu umieram ze strachu.
Pani Waldeck zajrzała przyjaciółce w oczy.
- A Apollo? - spytała. - Co myślisz o nim? Jest przecież całkiem oswojony. Na pewno
nie chciałabyś spróbować?
RODZINNA TAJEMNICA
Po pierwszej wizycie w Kalinówce, Florian Sawicki zaczął bywać w niej regularnie,
witany serdecznie i z życzliwością. Uczyli się wspólnie ze Stasiem w jego pokoju, a gdy
kolega wyjeżdżał, wciskano mu dyskretnie paczkę z co lepszymi wiktuałami. Początkowo
trochę się na to boczył, ale usłyszawszy, że dzieje się tak na polecenie pani Katarzyny
Kalinowskiej, zaniechał oporów i przyjmował podarunki z wdzięcznym uśmiechem. W chwi
lach wolnych od nauki Florian pomagał kleić Stasiowi, z mocnego pergaminowego papieru,
model balonu lotniczego. Balon miał być wypełniony ciepłym powietrzem i puszczony nad
polami Kalinówki.
- Jak eksperyment się powiedzie - planował Kalinowski - zrobimy prawdziwy balon,
taki co unie sie w chmury dorosłego człowieka.
- Tylko nie mnie, broń Boże! - zastrzegał się Florian. - Sam będziesz musiał w tym
fruwać, skoro koniecznie chcesz skręcić kark.
- I będę - marzył Staś. - Nikogo innego nie dopuściłbym przed sobą. Muszę być
pierwszy, który zobaczy nasz świat z wysokości.
- A co niby chcesz zobaczyć? - śmiał się Sawicki. - Przecież tu wokoło tylko pola i
lasy.
- Z góry zobaczę też, czy moje mapy mówią prawdę.
Floriana zainteresowała pasja Stasia Ten chętnie pokazywał koledze swój zbiór map,
opowiadał o ich losie i sposobach gromadzenia. Zwłaszcza ostatni nabytek, pozyskany dzięki
pracy przy remoncie organów kościelnych w Zabłudowie, zaciekawił Sawickiego.
- Piękna rzecz - ocenił. - I bardzo przydatna w niektórych okolicznościach.
Rysowanie map to umiejętność inżynierska, trzeba się tego bardzo długo uczyć. Latanie
balonem mało tu pomoże.
Staś, zadowolony, że może zaskoczyć kolegę, odwołał się do swojej dobrej pamięci i
własnych, wrodzonych umiejętności.
- Zależy dla kogo trudna - zauważył.
Wyjął arkusz, na którym zaznaczał szlaki poszukiwania Tamary, rozłożył go przed
Florianem.
- Narysowałem właściwie z pamięci - powiedział, nie wyjaśniając jednak, co nim
powodowało. - Ale łatwo możesz sprawdzić, czy pomyliłem odległości albo coś takiego.
Florian Sawicki aż zagwizdał z podziwu.
- No, no, bracie! Naprawdę sam to narysowałeś?
- Pewnie.
Florian wziął linijkę, zmierzył odległości pomiędzy niektórymi miejscowościami,
przeliczył je następnie według skali.
- Bardzo dokładna - pochwalił.
Długo oglądał rysunek Stasia, interesując się szczegółami.
- To aż nieprawdopodobne - zamruczał. - Człowieku, ty masz niezwykły talent w
rękach. Zrobiłbyś karierę jako kartograf.
Kalinowski skromnie pokiwał głową.
- Mapy mnie zawsze interesowały - przyznał. Sam nie wiem, gdzie i kiedy nauczyłem
się je rysować.
- Niezwykły dar! Wielu dałoby niemało pieniędzy, żebyś dla nich pracował...
Przerwał nagle i obejrzał się na drzwi, jakby w obawie przed podsłuchiwaniem.
- Mógłbyś też przysłużyć się dla dobrej sprawy...
Widząc entuzjazm przyjaciela, od razu zaczął się wycofywać z tego pomysłu.
- Ot, tak sobie mówię - próbował bagatelizować. - Nic przecie nie wiem o ludziach,
którzy mogliby czegoś podobnego potrzebować. Zapomnij o tym, co powiedziałem. Tak
będzie dla nas lepiej.
Kalinowski uśmiechnął się z pewnością siebie.
- Coś ty, Florian?! - zapytał. - Zapomniałeś, że widziałem, co miałeś w worku?
Sawicki miał poważną minę.
- Nie zapomniałem - oświadczył. - Nie wiem tylko, czy ty aby nie jesteś za młody na
takie zabawy. Za to można... sam wiesz...
Naciskany przez kolegę, zgodził się w końcu, choć z zastrzeżeniami.
- Dobrze, porozmawiam o tobie przy jakiejś okazji - obiecał. - Ode mnie nic nie
zależy, ja jestem tylko pionkiem na szachownicy. Ale wiem, kogo można poprosić, żeby
pomówił z właściwymi ludzmi. Czy pomówi, to inna sprawa. A czy oni z kolei zgodzą się
czasem cię do czegoś wykorzystać, to jeszcze inna.
Staś, rozentuzjazmowany możliwością wstąpienia do patriotycznej konspiracji,
podziękował i przysięgał, że nikomu nie piśnie słówka.
- Pewnie! - uśmiechnął się Sawicki. - Spróbowałbyś, to byś dopiero zobaczył, jak się
kończą takie sprawy.
Kalinowski podniósł rękę do przysięgi, ale Florian zgromił podobne zachowania.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]