[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mi się gorąco, zabrakło tchu. Przez chwilę myślałem wręcz, że
stracę przytomność - walcząc rozpaczliwie, by utrzymać się na
nogach, nie zauważyłem zakrętu i omal nie wpakowałem się w
krzaki.
Ocalił mnie silne szarpnięcie za ramię. Słoniu.
Wybełkotałem coś w odpowiedzi na jego pytanie, rozpinając
najwyższy guzik bechatki. Trupi odór zniknął równie nagle, jak
się pojawił. Oddychałem ciężko zimnym, przesyconym wilgocią
powietrzem.
Skrawek światła zniknął za drzewami i znowu szliśmy w
absolutnej ciemności, zimnej i oślizłej. Nie widziałem nic, ale
nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wszędzie dookoła nas ziemia
unosi się i opada, jakby tuż pod warstwą mokrych liści,
rozgarnianą co chwila naszymi butami, roiły się całe armie
podziemnych stworzeń. I gdy tak szliśmy, ciemność, gęsta od
odoru rozkładu i niewidzialnych robaków przywołała do mojej
pamięci kolejne obrazy z nocnego koszmaru. Ciemny całun,
spowijający okropną wizję pękł w jednej chwili i nagle jaskrawo
uświadomiłem sobie, czym był ten sen, z którym zmagałem się nocą
w pustej umywalni.
Zrozumiałem, że był on wezwaniem. 4. Krwawy las
Rambo o mało nie ustawił nas na szóstce. Dopiero po chwili
zorientował się, że po drodze jakimś cudem wyminęliśmy jeden
posterunek. Powstrzymał ruchem ręki wartownika, który już kwapił
się dołączyć do swoich kolegów na końcu naszej kolumny, i po
chwili namysłu zaczął prowadzić nas z powrotem.
Ja i Słoniu szliśmy wtedy na czele, tuż za naszym
rozprowadzającym i Gorgiem. Po kilku minutach w zupełnej
ciemności, kiedy oczy przyzwyczaiły się do niej, na szóstce
wydawało się być stosunkowo jasno, biło tu światło od dość
odległych wprawdzie, ale nie zasłoniętych drzewami magazynów.
Pamiętam doskonale wysiłek na twarzy Rambo, by nie okazać
zdumienia. Gorg obejrzał się na nas, w jego oczach błysnęła
przez chwilę złośliwa satysfakcja, i jeszcze coś, coś podłego i
nienawistnego - tak przynajmniej to wtedy odebrałem.
Znowu minęliśmy miejsce, gdzie poblask jarzeniówki
oświetlał poruszającą się niespokojnie ziemię, znowu stanęliśmy
na czwórce, wykręciliśmy i przebyliśmy tę drogę jeszcze raz. Za
każdym razem szybciej. Gorg nawet nie próbował ukryć krzywiącego
mu twarz drwiącego uśmiechu.
- No, szeregowy - porucznik nie wytrzymał drwiny w jego
wyrazie twarzy. - Dlaczego mi o tym nie zameldowano?
- A uwierzyłby pan? - odparł Gorg, znowu niezgodnie z
regulaminem, ale tym razem nie pobudziło to przeciwdziałania
zaaferowanego niezwykłością sytuacji Rambo.
Gdyby Gorg na tym poprzestał, osiągnąłby znaczną przewagę w
milczącym pojedynku z porucznikiem. Ale on też sięgnął już tej
nocy granic swej wytrzymałości.
- A co sobie myślicie! - wybuchnął nagle. Odszedł parę kroków
i odwrócił się tak, by móc zwracać się jednocześnie i do nas, i
do Rambo i, jakby szukając w nim świadka, do wciąż tkwiącego na
posterunku żołnierza z jego warty. - Myślicie sobie, że się
wsiokom coś przywidziało, tak? Sobie myślicie, że tacy mądrzy
jesteście, tak? No to bądzcie teraz, mać, tacy mądrzy, żeby mi
powiedzieć co się tutaj wyrabia, do wuja pana złamanego!
Widzieliście, jak się tam ziemia trzęsie, jak wszystko chodzi? A
jeszcze idzcie sobie poszukać Kargula, tam, w tych krzakach!
Ktoś z naszych usiłował poklepać go po ramieniu czy w jakiś
inny sposób dać do zrozumienia, że wcale go nie uważamy za
wsioka i że może bez obawy powiedzieć, co się tu właściwie
dzieje, ale Gorg odepchnął go bezceremonialnie i ciskał się
dalej. Opowiadał nieskładnie, że Chlaptusek nie zląkłby się byle
czego, że Kargul jęczy tu i zdycha gdzieś w pobliżu, i że
wszyscy jeszcze popamiętamy i zobaczymy. Momentami zaczynał
mówić już prawie normalnie, to znowu nagle jego głos ponownie
załamywał się na krawędzi krzyku. Po twarzach moich kolegów
widziałem, że to, co mówił, zdołało ich przestraszyć. Ze mną,
nieoczekiwanie, było odwrotnie. Mój przydział strachu na tę noc
już został wyczerpany i słowa Gorga przyjąłem raczej jak coś
spodziewanego, jak długo oczekiwane wyjaśnienie. Nieomal
przyniosły mi ulgę.
- A do czego oni strzelali? - zapytał wreszcie podchorąży,
którego nazywaliśmy Tytusem, przydzielony na posterunek VI. -
Ten Chlaptusek i drugi?
- A wuj ich tam wie! Do czegoś musieli!
- A ja wiem - odezwał się nieoczekiwanie zza naszych pleców
żołnierz, zdjęty dopiero co z posterunku II, niejaki Wasyl. - No
bo... - zacukał się na chwilę, gdy wszyscy nagle odwrócili się,
wbijając w niego pytające spojrzenia, ale był zbyt przejęty,
żeby zapomnieć języka w gębie. - No bo, to było tak, że najpierw
się zaczął taki hałas, nie? Tu od tej strony. Niby ciągle las
szumiał, ale jak się tak po długim czasie wsłuchało... Taki
hałas, dziwny. Jak tak, wiecie, stoi człowiek, stoi, no to i
myśli, co to mogło być. I tak: jak Kargul zaczął strzelać, to
się jeszcze światło paliło, nie? Czyli że to wszystko widzieli z
Chlaptuskiem, co za ogrodzeniem. Jak się tam ziemia kotłuje, i
pewnie tutaj też, tylko teraz za ciemno, to nie widać. Jakby,
no... - im bliżej był pointy swoich rozmyślań, tym jego głos
stawał się mniej pewny. Gdyby ktokolwiek z nas się w tym
momencie uśmiechnął, Wasyl pewnie by się zaraz zawstydził i
zamilkł, ale wszystkie twarze były poważne. Tam, przy magazynie,
ziemia naprawdę się kotłowała i wszyscy to widzieli.
- No, jakby coś spod niej w y l a z ł o. - dokończył Wasyl.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]