[ Pobierz całość w formacie PDF ]

otrząsnęła się. Miffy chyba miała rację. Trzeba stoczyć się
jeszcze bardziej, aby zrozumieć, że to żadne wyjście.
Mimo to następnego ranka opowiedziała Jemalee, jak
wyglądało ich wczorajsze wyjście z klubu, przytoczyła też
słowa jej znajomych.
- Wszyscy mnie lubili, gdy płaciłam rachunki - wyznała
wzburzona Jemalee. - I znowu będą mnie lubić.
- Zastanów się, dlaczego tak bardzo ci na tym zależy. Nie
przeszkadza ci, że lubią cię tylko wtedy, gdy szastasz
pieniędzmi?
- Ach, idz już sobie do tych twoich książek i daj mi
wreszcie spokój! Ale wcześniej przynieś mi aspirynę, bo
głowa pęka mi z bólu.
Wkładała już płaszcz, gdy do jej drzwi zapukała Anne.
- Ross będzie dziś na kolacji. Z pewnością bardzo się
ucieszy, jeśli usiądziesz z nami do stołu. Co prawda nie zdążył
mi powiedzieć, czy dobrze bawiliście się wczoraj wieczorem,
ale mam nadzieję, że tak. Przyjdziesz?
- Tak - przyrzekła Cindy. Była sobota, więc nie miała
szkoły, ale wpierw musiała pojechać samochodem w miejsce,
o którym wiedziała, że z całą pewnością nie spotka tam
nikogo ze Slaterów, i przemyśleć to, co zdarzyło się
poprzedniego wieczoru.
Znalazła spokojne miejsce nad jeziorem i siedziała tam
bez ruchu jakiś czas, przyglądając się stateczkowi - zabawce,
zgubionemu przez jakieś dziecko, a teraz dryfującemu
bezwolnie i raz po raz zatapianemu przez fale.
Przez moment sama była poprzedniego dnia taką zabawką,
stateczkiem pływającym po swojskich wodach i zarzucającym
kotwicę w znanych od dawna przystaniach. Owa
lekkomyślność i beztroska, cechujące jej życie aż do śmierci
ojca, odżyły w niej na chwilę. W Rossie widziała symbol
takiego życia: wygodnego, luksusowego, wolnego od trosk
gnębiących szarego człowieka.
Ale potem nagle usłyszała podniesiony głos siostry i
obudziła się ze snu, pojąwszy nagle, że te znane wody
niechybnie zleją się pózniej w rwący strumień, który ją
porwie, tak jak to się stało z Jemalee.
Od pirsu oderwał się hałaśliwy parowiec i popłynął w
kierunku zamykającej horyzont ciemnej ławicy chmur. Cindy
już wiedziała: lepsza samotna podróż w nieznane niż bycie
bezwolną zabawką kołyszącą się na morzu obojętności.
Kiedy wróciła do domu, Rossa jeszcze nie było, lecz Anne
już na nią czekała.
- Moje kochane dziecko, najlepiej sama ci powiem, a
potem będziesz jeszcze mogła to omówić z Rossem. Niechby
myślał, że ten pomysł wyszedł od ciebie.
Zaciągnęła Cindy do północnego skrzydła rozległej willi,
tam gdzie kiedyś znajdował się gabinet jej ojca.
- Każę to wszystko przerobić na wielkie mieszkanie dla
was. Pomyśl, jak Ross będzie się cieszył, gdy gabinet
podziwianego Cyrusa Slatera stanie się jego własnym.
Cindy spojrzała skonsternowana na macochę.
Zdumiewające było to, z jakim zaangażowaniem Anne starała
się trzymać rękę na pulsie. Przecież gdyby Ross mieszkał z nią
pod jednym dachem, mogliby...
Wreszcie odzyskała mowę:
- To miło z twej strony, Anne, że myślisz o wszystkim,
ale nie wyjdę za mąż za Rossa. Nie kocham go, i nigdy
naprawdę nie kochałam. Na szczęście zorientowałam się w
porę, kiedy jeszcze nie jest za pózno. Powiesz mu te słowa czy
sama mam to zrobić?
Po raz pierwszy Cindy zobaczyła, jak mgła nienawiści
zasnuwa oczy macochy.
- Miłość! Czy ty w ogóle wiesz, co to jest miłość?
Przecież byłaś z nim zaręczona!
- Lubię Rossa, a nawet podziwiam, lecz to nie ma nic
wspólnego z miłością. Nie mam zamiaru poślubić mężczyzny,
poprzez którego miałabyś w przyszłości zdobywać informacje
na temat Slaterów.
Odwróciła się, zamierzając odejść, i w tym momencie
ujrzała stojącego na progu Rossa. Jego twarz była śmiertelnie
blada, a wargi zaciśnięte aż do bólu.
- Dziękuję, Cindy - rzucił szorstko. - Jeśli nie zmienisz
zdania, zrezygnuję z pracy w firmie.
- Gdybyś to zrobił - potrząsnęła z przekonaniem głową -
żałowałbyś tego do końca życia. A teraz mi wybaczcie.
We względnym bezpieczeństwie swego pokoju
uzmysłowiła sobie, że Ross jeszcze nigdy tak jej się nie
podobał, jak właśnie tego krytycznego dnia, choć jednego była
pewna: naprawdę go nie kochała. Tymczasem zapadł
zmierzch i za oknem rozszalała się burza, ale lampa z Rouge
rzucała przyjemne, ciepłe światło, które przynajmniej na
chwilę przepędzało wszelkie strachy i napełniało spokojem. W
tym przyjaznym kręgu Cindy rozmyślała nad własną sytuacją,
zastanawiając się, czy nie lepiej byłoby od razu się
wyprowadzić. Mogłaby przecież sprzedać część biżuterii. Z
pieniędzmi uzyskanymi ze sprzedaży garderoby i
oszczędnościami dałoby to sumę, z którą można by już zacząć.
Ostatecznie jednak z tego zrezygnowała, przynajmniej na
razie. Jeszcze nie było wiadomo, czy wychowana w luksusie
dziewczyna odnajdzie się w twardych realiach pracy
zawodowej. Gdyby teraz wyprowadziła się, a potem,
pokonana, musiała wrócić, byłoby to na pewno gorsze niż
obecne napięcie, jakie zapanowało w domu po jej
kategorycznej odmowie podporządkowania się woli rodziny.
Rozdział 10
Następne tygodnie, o dziwo, upłynęły całkiem spokojnie.
Ciepła pogoda skłaniała do otwierania okien, lecz kiedy
Wardmanowie to robili, nieodmiennie słyszeli strasznie
powolny głos z taśmy magnetofonowej. Z początku nie
wiedzieli, o co chodzi, dopiero potem Cindy im wytłumaczyła,
że uczy się stenografii. Stopniowo taśma puszczana była coraz
szybciej, i to już okazało się łatwiejsze do zniesienia.
Podobnie rzecz się miała z pisaniem na maszynie. Na
szczęście niezle grała na fortepianie i to bardzo jej pomogło.
Choć teraz grywała jedynie z rzadka i tylko dla przyjemności,
jej palce były na tyle wyćwiczone, aby bez większych
trudności trafiać w odpowiednie klawisze.
Weekendy i dni świąteczne Cindy spędzała z przyjaciółmi,
zwykle z dala od rodziny, a gdy musiała wracać, wszystko się
w niej buntowało i tęskniła za własnym życiem.
Pewnego dnia zadzwonił Crider i zaprosił ją do swego
domu nad rzeką. Propozycję przyjęła z radością, nie wiedząc
zresztą, że pan Crider skontaktował się ponownie z
dyrektorem szkoły i obaj długo rozmawiali na jej temat.
Criderowie każdego tygodnia uciekali z miasta i spędzali
dwa miłe dni w domu nad rzeką, otoczonym dużym ogrodem.
Wkładali wtedy sportowe ubrania i z upodobaniem oddawali
się rozlicznym zajęciom na świeżym powietrzu. Posiłki przy
pięknej pogodzie serwowano bez specjalnych form na tarasie,
skąd rozciągał się widok na rzekę i pagórki na jej drugim
brzegu.
W niedzielę rano Cindy odbyła dłuższą rozmowę z
gospodarzem. Crider zapytał o nastroje panujące w domu
Slaterów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •