[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szczególnie lubiana ani przyjacielska. Jakoś mnie to nie
zaskoczyło.
Pierwsza ofiara, gotka znaleziona przez Witkaca, nie była
przypadkowa  na korkowej tablicy nad biurkiem Claudii
znalazłam jej zdjęcie, przysłonięte innymi. Dzięki matce
Claudii dowiedziałam się, jak się nazywała i gdzie mieszkała.
Szczęście w nieszczęściu, jej rodzice wiedzieli o Thornie,
ojciec był wróżem, ale po ślubie z w pełni ludzką kobietą i po
narodzinach zdecydowanie niemagicznej córeczki przeniósł
się do Torunia. Nie musiałam ich okłamywać, ani fabrykować
dowodów dotyczących okoliczności śmierci ich córki. Roman
był bardzo uprzejmy i stonowany. Wziął na siebie koszty
pogrzebu i odszkodowanie, choć nie wiem, jaka kwota może
wyrównać rodzicom stratę dziecka. Amelia miała dopiero
szesnaście lat. Rozmowa z rodzicami była ciężka i ulga, kiedy
wyszliśmy wreszcie na ulicę, sprawiła, że zakręciło mi się w
głowie.
- Myślałem, że takiej twardej policjantki jak ty takie rzeczy
nie ruszają  powiedział Roman z lekką kpiną w głosie.
- W dniu, w którym takie rzeczy by mnie nie ruszały,
uznałabym, że nie nadaję się już dłużej do tej roboty 
odpowiedziałam ze złością.
- Czy nie dlatego odeszłaś z policji?  drążył.
- Roman& Doskonale wiesz, czemu odeszłam. I nie jest to
temat, z którego chciałabym sobie żartować. Więc proszę,
zamknij się.  Odwróciłam się, by nie widział mojej twarzy.
Wredny manipulant. O dziwo posłuchał.
Gdzieś między spotkaniem z Witkacym przy Pilonie, a
odwiedzinami u rodziny Amelii, zapadła noc. Ciemności
rozpraszały stylizowane na dziewiętnasty wiek lampy. Z
lekkim zdziwieniem odnotowałam, że czuję się w
towarzystwie Romana całkiem niezle. Nie miałam odruchu
zerkania przez ramię, czy nie czai się na moją tętnicę szyjną.
Był na to zbyt& nie tyle ułożony, co praktyczny. Szliśmy w
milczeniu do bramy, a pózniej, również bez słowa, skręciliśmy
w Uliczkę Rzemieślników, będącą skrótem do siedziby
Romana. Niskie, przysadziste kamieniczki z żeliwnymi
szyldami nad wejściem skrywały warsztaty najlepszych
płatnerzy, kowali, snycerzy, kaletników czy bednarzy. Jeśli
poszukujesz szklanych fiolek na eliksiry, składników do
zaklęć, introligatora czy jubilera, też nie możesz trafić lepiej
niż właśnie Uliczka Rzemieślników. Długa na jakieś trzysta
metrów, była siedzibą cechów  do których należały wyższe i
bardziej okazałe kamienice  i najlepszych warsztatów
rzemieślniczych, przekazywanych zwykle z pokolenia na
pokolenie. Zwykle uwielbiałam tędy chodzić, zaglądać do
sklepików, choćby po to, by pooglądać cuda wychodzące spod
palców krasnoludów, specjalizujących się głównie w obróbce
metalu i broni, oraz innych stworzeń, głównie z żywiołu ziemi
i ognia.
Tym razem czułam się dość dziwnie. Ostrożnie obserwowano
nas zza uchylonych drzwi i okiennic. Nikt nie wychodził się
przywitać, nikt nie machał entuzjastycznie, byśmy weszli i
obejrzeli towar. Spojrzałam ostrożnie na Romana.
- To ty wprowadzasz tu taki popłoch? Mnie witają tu zwykle
inaczej  powiedziałam ostrożnie.
- Cóż  wyszczerzył kły w przerysowanym uśmiechu złego
gościa  nie wiedzą, czemu właśnie ze mną idziesz& Może
skończysz jako mój posiłek? Może się zapomnę i skończy się
to zimnym ciałem słodkiej wiedzmy? A może coś
przeskrobałaś i prowadzę cię do karceru? Kto wie& nie
widywano nas dotąd razem. I na wszelki wypadek lepiej nic
nie widzieć, nie rozmawiać z nami, bo jeszcze nie daj Pani
Magii Wszelakiej, przyszłoby im zeznawać? To praktyczny
lud, jeśli wpakowałaś się w kłopoty, to twój problem, nie ich.
Jeśli jutro zawitasz tu cała i zdrowa, znów będą mili i chętnie
ci pokażą swoje produkty& Co najwyżej będą plotkować, co
tu dziś ze mną robiłaś.
- Jednym słowem właśnie psujesz mi reputację?  parsknęłam.
- Jakbym miał wiele do zepsucia. Prowadzasz się z tym swoim
diabłem i aniołem, dla większości mieszkańców tego grodu,
gdybyś zaczęła się teraz prowadzać ze mną, znaczyłoby, że
odzyskałaś poczucie przyzwoitości.  Przypieczętował swój
wywód szerokim uśmiechem bardzo z siebie zadowolonego
krwiopijcy. Nie zamierzałam dawać mu satysfakcji
komentarzem. W milczeniu przeszliśmy do końca Uliczkę
Rzemieślników i wyszliśmy na ulicę, przy której stała
rezydencja Romana. Rzęsiście oświetlone budynki i tętniący
życiem (prawdziwym lub animowanym wampirzą magią)
lokal z ogródkiem, wystawionym na chodniku przed
wejściem, jasno wskazywały, że w tym miejscu zabawa
zaczyna się z zapadnięciem zmroku. W ludzkim świecie
istnieją ogródki piwne  ten tutaj raczej nie gromadził
miłośników browarów, a krwiodajki i krwiopijców. Przez
przejrzyste ścianki altany widziałam grupki roześmianych
młodych ludzi w nieco przerysowanych kreacjach, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •