[ Pobierz całość w formacie PDF ]
społem na Skalę Rady, a Mauli rozpostarł na głazie skórę Shere Kahna i przymocował
ją do ziemi czterema kołkami z bambusu. Potem Akela położył się na skórze i zawiódł
dawny okrzyk:
Badajcie dobrze, wilki!
Wszystko było znowu tak samo jak w czasie, kiedy na Skale Rady Mauli został
przypuszczony do stada, nie było już tylko podłego mordercy, Shere Khana.
Od czasu usunięcia Akeli stado żyło bez woóa, polując i walcząc w pojedynkę.
Posłyszawszy jednak wezwanie, z nawyku zaczęli się schoóić wszyscy. Dużo wilków
kulało, postradawszy nogi w pułapkach, inne miały poprzestrzelane członki, wresz-
cie inne jeszcze sparszywiały od nieczystej strawy i utraciły bystrość wzroku. Dużo
poginęło, lub uległo broni luókiej. Pozostali przy życiu zeszli się na Skałę Rady
i z poóiwem patrzyli na pręgowaną skórę tygrysa oraz pazury straszliwe, zwisające
bezsilnie u wypartych z mięśni łap.
Badajcie pilnie, wilki! powieóiał Mauli Wszakże dotrzymałem słowa?
Wilki przyznały mu zupełną słuszność, a jeden ze stada, straszliwie poraniony,
zawył:
Akelo! Zostań na nowo woóem naszym! I ty młody człowieku, wspoma-
gaj nas radą, gdyż inaczej, żyjąc bez praw, zmarniejemy zupełnie! Musimy znowu
podlegać prawu i stać się przez to wolnym ludem.
Na nic się to nie zda! zauważyła Bagera Skoro tylko dojóiecie do sytości
i bezpieczeństwa, zaraz zaczniecie na nowo różne wybryki. Spróbowaliście wolności
zupełnej i to minąć bez skutków nie może. Walczyliście o wolność bez praw, niechże
ona wam teraz wystarczy!
Zarówno stado wilcze, jak i luókie odtrąciło mnie od siebie! powieóiał
Mauli Będę tedy polował w pojedynkę, jako obcy w puszczy!
Nie& nie& my pójóiemy z tobą! zawołała czwórka wilków, jego braci
mlecznych.
Mauli poszedł i polował odtąd w dżungli razem z czwórką swych braci-wilków,
ale osamotnienie jego nie trwało zawsze. Po kilku latach został mężczyzną i pojął
żonę.
Ale to już bajka dorosłych.
mauli ie a, ta cz c na sk rze s ere k ana roz ostarte
na skale rad
Słuchajcie, jak śpiewam ja, Mauli, i jakich dokonałem czynów&
Niech dżungla cała słucha, niech słyszą wolne ludy.
Shere Khan zagroził, że u samych wrót wioski o zmierzchu nocnym zab3e mnie,
nazwanego imieniem Mauli-żaba.
rud ard ki lin Księga dżungli 43
Ale Shere Khan obżarł się i opił przed sprawą.
P3! P3, Shere Khanie, bo potem pić już pewnie nie bęóiesz! Potem legn3 marzyć
o Å‚owach!
Sam pozostałem na pastwisku i wołam: Bracie Szary, przybywaj! Przybądz i ty
samotniku, óielny Akelo! Na grubego óiś zapolujemy zwierza!
Spędzcież naprzód bawoły, byki i krowy o sinej sierści, o gromowym spojrzeniu,
a spęóiwszy kierujcie stadem, jak rozkażę.
Shere Khanie! Ty śpisz jeszcze? Wstawajże, wstawaj, bo oto przychoóę do ciebie,
a byki i bawoły są moją świtą.
Rama, wóó bawołów, tłucze w ziemię kopytem. Wajgungo, czy nie wióiałaś
Shere Khana?
Wszak to nie kolczasty Sahi, który może zakopać się w norze, to nie pyszny paw
Mor, który ulecieć może w powietrze?
To nie Mang-nietoperz, wiszący niewióialnie pośród gałęzi.
Mówcież, młode pędy szeleszczących w wietrze bambusów, góie się poóiał She-
re Khan?
Au! On jest tutaj! Ahuu! On tu leży! Pod kopytami Ramy leży tygrys kulawy!
Wstawajże, Shere Khanie! Wstawaj i rzuć się na łup, bo zwierzyna przed tobą!
Wstań i wp3 zęby w garóiele bawołów.
Cicho& on śpi! Nie budzmy go, bo jest potężny! Sępy spadły z wyżyn powietrz-
nych, by ujrzeć z bliska, jak silny jest Shere Khan. Mrówki czarne wyszły z głębi
ziemi, by się przypatrzeć tej sile!
Zwietny to orszak wióów, świetny, zaprawdę!
Allala& Nie mam się czym okryć! Sępy ujrzą, że jestem nagi& Wstyóę się,
baróo się wstyóę pokazać tym, co przybyli!
Musisz mi, Shere Khanie, pożyczyć swej szaty. Chcę mieć twą barwną, płomie-
nistą suknię w pasy bo idę na Skałę Rady!
Przysiągłem na bawołu, który mnie okupił! Zlub uczyniłem, a brak mi twej szaty,
by słowa dotrzymać!
Z nożem w ręku, z nożem myśliwskim, jakim posługują się luóie, schylam się,
by wziąć to, do czego mam prawo.
Spojrzyjcież, wody Wajgungi, jak to Shere Khan oddaje mi swą szatę, patrzcież
na dar miłości jego!
Ciągn3 mocno, Bracie Szary! Ciągn3, potężny Akelo! Trudno zdjąć suknię z She-
re Khana!
Stado luókie się gniewa! Miotają kamienie i plotą duby smalone! Robią głupstwa
jak óieci!
Polała się krew z ust moich, przeto odchoóę!
Choć noc óiś duszna, choć noc óiś długa, bieżmy prędko, bracia, i nie szczędzmy
sił. Odwróćmy oczy od świateł luókiego osiedla i dążmy tam, góie księżyc za góry
zapada.
Czy wiesz, Wajgungo, żem wygnany został z luókiego stada? Czy wiesz może,
dlaczego bali się mnie, chociaż nie uczyniłem im krzywdy?
Dlaczegóż ty również, wilcze stado, wypęóiłoś mnie?
Dlaczego zamknięta jest dla mnie puszcza& i wrota wioskowe& dlaczego?
Dlaczegóż, jako Mang, pomięóy zwierzem a ptakiem na gałęzi, tak ja wiszę po-
mięóy osiedlem luókim a knieją& Dlaczego?
Zawoóę tan na skórze wroga, ale serce me tłoczy ciężar ogromny. Zraniły mi
twarz kamienie, ciskane rękami braci&
rud ard ki lin Księga dżungli 44
I żal mnie nęka, i radość rozpiera, bo otom powrócił do dżungli na nowo. Dla-
czegóż radość i smutek razem się zbiegły?
Jedno i drugie toczy bój we mnie, niby dwa węże, walczące wiosną. Strumień się
sączy z ócz moich, a usta się śmieją radośnie& Dlaczego tak jest, dlaczego?
Dwu Maulich jest we mnie, zaprawdÄ™ dwu!
Skóra Shere Khana leży pod stopami mymi!
Cała dżungla wie, żem to ja zabił tygrysa!
Badajcież uważnie, o wilki!
Ahuu! Coś cięży mi głazem, coś strasznie ugniata& Cóż to jest& co to jest& ach,
nie wiem!
iała foka
Zp3, mój synaczku, na ciszy łonie,
Księżyc już w ciemnej głębinie tonie&
Niechaj cię burza żadna nie trwoży,
Bo fale cichną w głębin podłoży.
Niech marzy słodko moja óiecina,
W przystani onej nie masz rekina&
Niech ciÄ™ ta piosnka do snu utuli,
Zp3, mój synaczku, luli& ach& luli!
òiaÅ‚o siÄ™ to dosyć już dawno w miejscowoÅ›ci Nowostoczna, na północno-wschod-
niej krawęói przylądka Pawłowskiego, w samej cieśninie Behringa, wysoko na pół-
nocy pomięóy Syberią a Ameryką. Cała tę historię opowieóiał mi dudek polarny
Limerszyn, który złapał się przypadkiem w gęstwę lin okrętowych pewnego statku,
zdążającego ku Japonii.
Zabrałem go do kajuty, ogrzewałem i żywiłem przez kilka dni, aż przyszedł do
siebie na tyle, że mógł powrócić w strony ojczyste. Limerszyn, to mała ptaszyna,
dosyć śmieszna nawet, ale oónacza się niezwykłą prawdomównością.
Do Nowostoczny nie przybywa nikt dla przyjemności, a wyłącznie tylko przy-
naglony interesami, zaś jedynymi stworzeniami, jakie tam prowaóą swe interesy, są
foki. Podczas miesięcy letnich roją się setkami tysięcy w chłodnych nurtach morza,
a to ze względu, że żadna chyba miejscowość nie odpowiada tak potrzebom i nawyk-
nieniom fok.
Wieóiał o tym Aowca Morski, toteż gdy nastała wiosna, bez względu na to,
góie się znajdował w tej porze, ruszał prosto do Nowostoczny, prując fale niby łódz
torpedowa i spęóał tam całe lato na bohaterskich walkach z współbraćmi o lepsze,
bliższe morza miejsce na skałach.
Aowca Morski liczył już lat piętnaście. Była to ogromna, brunatna foka z długą
kryzą włosów na karku, przypominającą grzywę i potężnymi, groznymi kłami. Gdy
spoczywał wsparty na przednich płetwach, wysokość jego dosięgła czterech stóp; kto
by go ośmielił się zważyć, przekonałby się, że ciężar tego óielnego wojownika sięgał
siedmiuset funtów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]