[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się, że kolor zielony schodzi, a pod nim cylindry miały na dwie trzecie swej długości
błyszczącą powierzchnię, a na stożkowatym końcu ciemnoszarą. Wziąwszy kawał drzewa
zaczął czyścić jeden cylinder i w nagrodę ujrzał warstwę świecącą, która mu się podobała.
U boku zawieszoną miał torbę, zabraną z trupa któregoś z licznych czarnych wojowników,
których zamordował. Do tej torby włożył kilka nowych zabawek, chcąc oczyścić je w wolnej
chwili. Potem wsunął skrzynkę z powrotem pod łóżko i nic znajdując nic więcej do zabawy,
opuścił chatę, kierując się z powrotem do plemienia.
Nie dochodząc jeszcze do nich, posłyszał przed sobą wielki gwar, głośne okrzyki samic i
dzieci, gniewne szczekanie i warczenie wielkich samców. Natychmiast przyśpieszył, gdyż
 Krig ah , jakie doszło jego uszu, świadczyło, że stało się coś złego.
Kiedy Tarzan zajęty był swymi sprawami w chacie swego zmarłego ojca, Tog, pełen siły
małżonek Tiki, polował o milę na północ od plemienia. W końcu, zapełniwszy żołądek,
zawrócił leniwie z powrotem ku polanie, gdzie pozostawił plemię, i obecnie zaczął mijać
współplemieńców, rozrzuconych samotnie, dwójkami lub trójkami. Nigdzie nie dostrzegł Tiki
lub Tarzana i wkrótce zaczął rozpytywać się u innych, gdzie mogli się znajdować. Nikt
jednak nie widział ich ostatnio.
Trzeba wiedzieć, że zwierzęta mają słabo rozwiniętą zdolność wyobrazni. Nie zdarza się
im, żeby umysł malował im obrazy tego, co mogłoby się zdarzyć, i dlatego Tog nic czuł
obawy, że coś złego stało się jego towarzyszce i potomkowi  miał świadomość tego
jedynie, że chciał odnalezć Tikę, aby rozciągnąć się w cieniu i żeby drapała go w plecy,
podczas gdy on będzie trawił spożyte śniadanie. Chociaż jednak wołał na nią i szukał jej i
wypytywał się o nią każdego, kogo spotkał, nie mógł trafić na ślad ani Tiki, ani Gazana.
Zaczynał być w złym humorze i prawie miał już postanowienie skarcić Tikę za oddalenie
się w pole, wtedy gdy jej potrzebował. Sunął na południe wzdłuż traktu zwierząt. Jego
namulone podeszwy i knykcie nie dawały żadnego odgłosu, aż nagle na przeciwnym brzegu
niewielkiej polany spostrzegł Dango. Zjadacz padliny nie widział Toga, gdyż wzrok swój
utopił w czymś, co leżało na trawie, pod drzewem  coś, do czego się skradał z całą
ostrożnością, właściwą jego gatunkowi.
Tog, zawsze czujny, jak przystoi temu, kto przebiega dżunglę i chce zachować życie,
oddalił się cicho na drzewo, skąd mógł lepiej rozejrzeć się po polanie. Nie obawiał się hieny,
lecz chciał wiedzieć, co hiena tropiła. W pewnej mierze był pod wpływem zarówno
ciekawości jak i ostrożności.
A gdy Tog znalazł się na takim miejscu na gałęziach, skąd mógł bez żadnych przeszkód
obejrzeć polanę, zobaczył, że Dango obwąchiwała już jakiś przedmiot, leżący wprost przed
nią  Tog natychmiast poznał, że była to nieruchoma postać jego małego Gazana.
Z okrzykiem tak strasznym, tak zwierzęcym, że powstrzymał natychmiast strwożoną
hienę, wielka małpa skoczyła ciężko na nie przygotowana na to hienę. Wyjąc Dango,
skurczywszy się przy ziemi, chciała rozpocząć walkę. Lecz również mógłby wróbel
rozpoczynać walkę z jastrzębiem. Wielkie, supłowate palce Toga chwyciły ja za gardło i
grzbiet, jednym uderzeniem swej paszczęki w wyliniały kark, skręcił Tog kręgi kolumny
pacierzowej hieny, po czym odrzucił z pogardą martwe zwłoki.
Znów wydał głos, przywołujący Tikę, lecz nie było odpowiedzi. Schylił się, by obwąchać
ciało Gazana. W piersi tego strasznego zwierzęcia biło serce, w którym odezwało się choć
słabo to samo uczucie rodzicielskiej miłości, jakiego doznają ludzie. Gdybyśmy nie mieli na
to widocznego dowodu, winniśmy przyznać istnienie takiego uczucia, gdyż tylko w ten
sposób da się wytłumaczyć utrzymanie się przy życiu rasy ludzkiej, wśród której zazdrość i
egoizm samców wytępiłyby w początkowych stadiach istnienia rodu tak szybko młodych
zaraz po pojawieniu się na świat, gdyby Bóg nie włożył w pierś nawet najdzikszego
stworzenia tego uczucia rodzicielskiej miłości, która wyraża się najjaskrawiej w opiekuńczym
instynkcie samców.
W Togu nie tylko silnie był rozwinięty instynkt opiekuńczy, lecz i uczucie przywiązania
do potomka, gdyż Tog należał do przedstawicieli tych obdarzonych niezwykła inteligencją
wielkich małp, o których opowiadają sobie szeptem tubylcy Gobi, których jednak nie oglądał
żaden człowiek biały, a jeśli oglądał, to taki, który o nich nic nikomu nie powiedział, aż do
czasów Tarzana.
Tog tedy odczuł stratę swego dziecka, jak inny ojciec. Nam mały Gazan może wydałby się
okropną, wstrętną istotą, lecz dla Toga i Tiki był tak piękny i tak wyjątkowo rozwinięty, jak
mała Marysia lub Janka, lub Elżbietka czy Anna dla swych rodziców, a przy tym był synem
pierworodnym, jedynym ich dzieckiem i chłopcem  łączyły się w nim trzy rzeczy, które
kazały miłować go jak zrenicę swego oka.
Przez chwilę Tod obwąchiwał nieruchomą drobną postać. Pyskiem i językiem pogładził i
popieścił pomarszczone futerko. Z gardła jego wydobył się głuchy jęk, lecz szybko w ślad za
uczuciem bólu wystąpiło gwałtowne pragnienie wywarcia zemsty.
Wstawszy wydał z siebie szereg  Krig ah! , w których rozległ się również ścinający krew
okrzyk rozjuszonego, szukającego walki samca  samca doprowadzonego do wściekłości
poszukującego zapachu krwi.
Rozległy się w odpowiedzi krzyki innych członków plemienia, przybywających po
drzewach do niego. Ten hałas posłyszał Tarzan, gdy powracał do swoich z chaty, i dołączył
do rozlegających się okrzyków i swój głos, przyśpieszając szybkości, aż mknął jak strzała,
szybując po gałęziach.
Kiedy w końcu dotarł do nich, zastał członków plemienia zgromadzonych wokoło Toga i
ujrzał coś, co leżało bez ruchu na ziemi. Zeskoczywszy na ziemię Tarzan, zbliżył się do
środkowej grupy. Tog wciąż ryczał, kiedy jednak spostrzegł Tarzana, przerwał okrzyki i
schyliwszy się, podniósł na rękach Gazana i okazał go Tarzanowi. Do Tarzana miał zaufanie i
odwoływał się do niego jako do towarzysza mądrzejszego i bystrzejszego od siebie, lecz nie
przyszło mu do głowy, by iść za nim.
 Gdyby trzech strażników pilnowało naokoło plemienia, rzecz taka nie przydarzyłaby się
 rzekł Tarzan.  Takie rzeczy będą się zdarzać, jeżeli nie będziecie utrzymywać trzech
wartowników, pilnujących zbliżenia się nieprzyjaciela. Dżungla pełna jest wrogów, a wy
pozwolicie, by samice i balu żerowały, gdzie chcą, bez osłony. Tarzan teraz pójdzie, pójdzie,
by odnalezć Tikę i sprowadzić ją z powrotem.
Myśl znalazła uznanie innych samców.  Wszyscy pójdziemy!  zawołali.
 Nie  odrzekł Tarzan  wszyscy nie pójdziecie. Nie możemy brać z sobą samic i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •