[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozmawialiśmy, nie przestając jeść, ale mimo że pamiętam pyszny smak
potraw, zupełnie mi umknęło, kiedy zdołałam spałaszować te wszystkie wy-
śmienite dania. Byłam zbyt pochłonięta słuchaniem Davida, wpatrywałam się
w jego usta i oczy, w których odbijały się ciepłe, migotliwe płomyki świec.
- Zniknięcie matki - ciągnął David - miało jeden dobry skutek. Znudziło
mi się w końcu wieczne śledzenie powierzchni wody i pewnego dnia skierowa-
łem lornetę na niebo. A tam dostrzegłem... - David zamilkł, wzruszając ramio-
nami, lecz zaraz podjął opowieść. - Dostrzegłem gwiazdy, które stały się moją
namiętnością. - Ułamał kawałek chleba. - Czy mówiłem już, że mieszkam w
obserwatorium? - zagadnął.
- Pan żartuje? - spytałam, ale potrząsnął przecząco głową.
- Wynajmuję domek w miasteczku - wyjaśnił. - Na Różowych Wrzoso-
wiskach, dużym osiedlu, którego właściciel, stary Boyd, ma hopla na punkcie
astronomii. Dawno temu wybudował sobie w tej okolicy obserwatorium, któ-
rym szybko się znudził, więc popadło w ruinę. Gdy się wprowadziłem, Boyd
zapłacił mi za wyremontowanie budynku i pozwolił w nim pracować, kiedy
S
R
tylko zechcę. Teraz mieszkam tam na parterze, wyżej zamontowany jest tele-
skop, a nad głową mam gigantyczną kopułę.
Potrząsnęłam głową ze zdumieniem.
- Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić - odrzekłam.
- Och, zobaczy pani - powiedział cicho. - To piękne miejsce. - Przekręcił
się na krześle, spoglądając na dłonie. - Cóż, wyjąwszy rozbudzenie miłości do
gwiazd - dodał - śmierć matki miała, rzecz jasna, destrukcyjny wpływ na moje
życie. Stałem się nieufny wobec ludzi, z góry zakładałem, że mnie opuszczą.
Przewidywałem rozstanie, co w rezultacie stawało się samospełniającym pro-
roctwem.
- Mówiąc ludzie" - spytałam - ma pan na myśli kobiety?
Przytaknął nieco zakłopotany, odgarniając dłonią włosy, opadające mu na
twarz.
- Właściwie kilka kobiet - wyjaśnił. - Był taki czas, że wiązałem się z
jedną po drugiej, nie wiedząc, czego tak naprawdę od nich oczekuję. One chy-
ba też czuły się zagubione. Moje obsesyjne przekonanie, że zostanę porzucony,
działało odstraszająco. - Urwał. - Szczególnie jedna była mi droga - podjął. -
Mimo że minęło już parę lat, wciąż zdarza mi się o niej myśleć. - Przyjrzał się
zawartości swego talerza, nabijając na widelec makaronową kokardkę. - Zwiata
poza nią nie widziałem - ciągnął. - Ona najwyrazniej też straciła dla mnie gło-
wę. Cały czas spędzaliśmy razem, to było szaleństwo. A potem, nagle... -
wzruszył ramionami - zerwała ze mną. Uznała, że nie pasujemy do siebie, ale
w rzeczywistości się mną znudziła. Po rozstaniu zaczęła mi się śnić matka, po
raz pierwszy od wielu lat. Znów poczułem się porzucony przez wszystkich.
- Miał pan ku temu powód - przyznałam.
S
R
Rzucił mi spojrzenie ponad stołem, napotkał mój wzrok, ale żadne z nas
nie odwróciło głowy. Obserwowałam jego oczy, usta, okryte swetrem szerokie
ramiona, czując, jak przez moje ciało przepływa nagła fala pożądania.
- Dobrze się z tobą rozmawia, Liz - rzekł, nie spuszczając ze mnie wzro-
ku.
- Wydajesz się tym zaskoczony.
- Cóż, w ogóle się nie znamy - odparł. - Gadam i gadam, a ty nie pisnęłaś
nawet słówka o sobie.
- Nie szkodzi - odpowiedziałam. - Moje życie nie było szczególnie intere-
sujące.
- Chciałbym je poznać - nalegał. - Ja zwierzałem się podczas przystawki i
dania głównego, na ciebie kolej przy kawie i deserze.
Co tu było do opowiadania? Zastanawiałam się. Nikt mnie nie porzucił
ani, w przeciwieństwie do Davida, nie spotkało mnie w dzieciństwie żadne tra-
giczne przejście. Miałam już ponad dwadzieścia lat, gdy zmarli rodzice, więc,
mimo że oczywiście opłakiwałam ich odejście, byłam na nie przygotowana.
Opowiedziałam Davidowi, jak bardzo ich kochałam oraz że po ich śmierci po-
stanowiłam zamieszkać w rodzinnym domu.
- To dość niezwykłe, nie sądzisz? - zapytał. - Prawdziwe przywiązanie do
ukochanych, rodzinnych miejsc, których nie ma się ochoty opuścić. Mamy ze
sobą wiele wspólnego - obydwoje zostaliśmy w miasteczku, w którym się wy-
chowaliśmy.
Odwróciłam wzrok, gdyż w moim przypadku nie chodziło o sentyment
do Longwood Falls, a raczej o lęk przed nieznanym.
- To nieco bardziej skomplikowane - odparłam z zakłopotaniem, a potem
opowiedziałam o siostrze, z którą nigdy nie mogłam się równać i chyba nawet
nie próbowałam. - Zawsze mnie przytłaczała. Spijała całą śmietankę, a ja w za-
S
R
sadzie się na to godziłam. To działało w obie strony. Zresztą myślę, że poszłam
po linii najmniejszego oporu, wybierając bezbarwne, nijakie życie, zamiast
spróbować czegoś oszałamiającego, niezwykłego, tak jak ona.
- Myślisz, że istnieją tylko dwie drogi? - spytał David. - Nuda albo
gwiazdorstwo? Musi być coś jeszcze...
- Na przykład?
- A szczęście? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie bardzo wiem, co ono oznacza - odrzekłam ostrożnie. - Mam oczy-
wiście ogólne pojęcie, w czym rzecz, ale jeśli chodzi o prawdziwe, niezmącone
szczęście, to nie mam żadnej praktyki.
- Ja również nie - przyznał.
Zabraliśmy się do deseru, włoskiego kawowego tortu. Jadłam powoli,
rozkoszując się zarówno słodko-gorzkim smakiem ciasta, jak i rozmową z
mężczyzną, siedzącym po drugiej stronie stołu, który bardzo uważnie słuchał
opowieści o moich przeżyciach, chłonąc każde słowo.
Z naszego pierwszego wspólnego wieczoru najbardziej zapadła mi w pa-
mięć intensywność, z jaką patrzyliśmy na siebie, studiując się badawczo. Nie
zapomniałam również ani jednego zdania z naszej rozmowy. Gadaliśmy bez
końca, jednak nie jak starzy znajomi, a raczej jak ludzie, którzy spotkali się po
raz pierwszy i chcą nadrobić stracony czas. Okazało się, że, podobnie jak ja,
David nie należy do osób szczególnie wylewnych. Ma, jak powiedział, paru
dobrych przyjaciół, ale nawet w ich gronie zachowuje pewną powściągliwość.
Gdy tak gawędziliśmy, czułam się przy nim bardzo swobodnie, mogłam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]