[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jednak zaszło zdarzenie, które wytrąciło mnie z tej ustalonej drogi i wywołało zupełną zmianę w
życiu i zamierzeniach. Gdyby nie ten epizod, byłbym prawdopodobnie pozostał w Southsea,
pędząc pogodny i szczęśliwy żywot z żoną i córeczką Marią. Rzeczony epizod nastąpił w 1890 r.
kiedy Koch ogłosił, że odkrył sposób leczenia suchot i że metodę tę będzie demonstrował w
oznaczonym terminie w Berlinie.
Nagle przyszła mi nieodparta myśl, że powinienem pojechać i zobaczyć tę demonstrację. Nie
mogłem podać żadnej racji tej nagłej myśli, lecz postanowiłem ją wykonać. Gdybym był
sławnym lekarzem, lub specjalistą od chorób piersiowych, rzecz byłaby zrozumiałą, lecz ja nie
byłem zbyt zainteresowany wcale w rozwoju mego zawodu, przeciwnie, miałem przekonanie, że
tzw. postęp był w dużej mierze złudzeniem. Mimo to spakowałem się i w kilka godzin po
powzięciu decyzji wyruszyłem sam w drogę. Ponieważ byłem poprzednio w korespondencji ze
słynnym dziennikarzem W.T. Steadem, wydawcą Review of Reviews odwiedziłem go w
Londynie i zapytałem, czy nie mógłby mi dać listu polecającego do Kocha albo dra Bergmanna,
który miał zapowiedzianą demonstrację przeprowadzić. Pan Stead okazał się bardzo życzliwym i
dał mi polecenie do Sir Edwarda Maleta, ambasadora brytyjskiego w Berlinie, tudzież do p.
Love, korespondenta Timesa. Prosił mnie również o napisanie szkicu o osobie Kocha dla jego
miesięcznika, dodając, że w najbliższym numerze umieści szkic o hrabim Mattei a w następnym
o Kochu. W takim razie wtrąciłem żartobliwie na łamach pańskiego pisma spotka się
największy naukowiec z największym znachorem. Stead spojrzał na mnie z gniewem, gdyż jak
się dowiedziałem metoda Mattei pociągała go wtedy niezmiernie. Rozstaliśmy się jednak w
zgodzie, a pózniej utrzymywaliśmy stosunki życzliwej znajomości, jakkolwiek podczas wojny
burskiej poróżniliśmy się na dobre. Był to dzielny i uczciwy człowiek przy całej swej
nieobliczalnej gwałtowności. W dziedzinie psychologii wyprzedzał on swój czas o całe
pokolenie, mimo niejednokrotnej przesady, jaką popełnił w swych przemówieniach.
Tego samego dnia opuściłem Londyn i w wagonie Ekspresu Berlińskiego znalazłem się w
towarzystwie bardzo przystojnego i uprzejmego lekarza londyńskiego, który jechał do Berlina w
tym samym celu co ja. Spędziliśmy noc na pogawędce, podczas której dowiedziałem się, że się
nazywa Malcolm Morris i był lekarzem na prowincji. Przeniósł się do Londynu, gdzie był
jednym ze specjalistów chorób skórnych, w słynnej dzielnicy lekarzy przy Harley Street.
Zawiązana tym sposobem znajomość zmieniła się pózniej na zażyłą przyjazń.
Po przybyciu do Berlina znalazłem się wobec trudnego zadania dostania się na pokaz
Bergmanna, który odbyć się miał następnego dnia o dwunastej w południe. Udałem się najpierw
do naszego ambasadora, od którego po długim czekaniu i chłodnym przyjęciu wyszedłem bez
rezultatu. Z kolei próbowałem szczęścia z korespondentem Timesa; lecz i on nie mógł mi pomóc.
Oboje z żoną okazali mi jednak wiele uprzejmości i zaprosili mnie tego wieczoru na obiad.
Biletów nie można było dostać w żaden sposób. Powziąłem myśl udania się do samego Kocha,
który jednak nie przyjmował nikogo. Wyczerpawszy wszystkie drogi, nie wiedziałem co począć.
Następnego dnia udałem się do gmachu, w którym miał się odbyć wykład i pokaz.
Przekupiwszy portiera wślizgnąłem się do wielkiej hali; lecz cerber, strzegący wejścia do sali, nie
dał się przekupić. Fala ludzka płynęła obok mnie, czekającego na próżno. Nareszcie sala się
wypełniła i w hali ukazał się sam Bergmann, ogromny, brodaty, otoczony gromadą lekarzy
satelitów. Zagrodziłem im drogę. Może mnie pan wpuści zawołałem. Bergmann spojrzał
na mnie wyniośle przez swe szkła. Odbyłem daleką podróż, by tu na czas być dodałem.
W takim razie proszę zająć moje miejsce zaryczał Bergmann brutalnie, bo tylko to jedno
miejsce jest wolne. Proszę, proszę na moim kursie jest dość Anglików! To ostatnie słowo po
prostu wypluł, gdyż jak się pózniej dowiedziałem, świeża polemika z Mordem Mac Kenzie, na
temat choroby cesarza Fryderyka, uprzedziła go do Anglików. Muszę przyznać, że się
zachowałem spokojnie i odparłem: Nie myślę się cisnąć, skoro naprawdę nie ma miejsca.
Popatrzył na mnie jeszcze wśród uśmiechów otoczenia i ruszył naprzód bez słowa. Lecz jeden z
jego towarzyszy, Amerykanin, pozostał nieco w tyle i zwróciwszy się do mnie, rzekł uprzejmie:
Prosty brak wychowania. Niech pan posłucha. Jeśli pan przyjdzie tu o czwartej po południu,
pokażę panu tekst całego wykładu; zaś co do pokazu, znam wszystkich pacjentów, którzy mają
być jego przedmiotem, więc będziemy mogli oglądać ich jutro razem. Z tymi słowy udał się do
sali.
Ostatecznie więc cel swój osiągnąłem, choć taką pośrednią drogą. Przestudiowałem tekst
wykładu i obejrzałem odnośnych chorych; co więcej, miałem odwagę własnego zdania, które
mnie postawiło w opozycji i doprowadziło do konkluzji, że cała ta sprawa nie wychodziła poza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]