[ Pobierz całość w formacie PDF ]
grupie studentów uniesiono w górę bezbronnego, rozpaczliwie szamoczącego się młokosa w
okularach). To pan odważył się nazwać mnie kłamcą? Nie, nie wykrzyknął biedak i zapadł się jak
pod ziemię. Jeśli ktoś na sali nie wierzy w moją prawdomówność, z chęcią pogadam sobie z nim po
zebraniu. ( Kłamca!"). Kto to powiedział? (Znów nad, głowami studentów wynurzył się ten sam
biedaczyna broniący się rozpaczliwie). Zejdę do panów i... (Chór głosów: Pójdz, pójdz, dziewczę
lube..." na parę chwil zakłócił bieg zebrania. Przewodniczący zerwał się i wymachiwał rozpaczliwie
rękami jak kapelmistrz dyrygujący orkiestrą. Profesor z rozgorączkowaną twarzą, rozdętymi nozdrzami
i zmierzwioną brodą przypominał prawdziwego Wikinga). Każde doniosłe odkrycie witano taką samą
niewiarą... jawną oznaką głupoty pokolenia. Brak wam intuicji i wyobrazni, która by wam pozwoliła
ocenić jego wielkość. Umiecie tylko obrzucać błotem ludzi narażających życie dla postępu wiedzy.
Prześladujecie proroków! Galileusz, Darwin i ja... (nie milknąca wrzawa).
Piszę to wszystko z mych pośpiesznych. notatek zrobionych, na miejscu. Dają one tylko słabe
wyobrażenie o zamieszaniu, jakie po tym zajściu powstało. Doszło jednak do tego, że niektóre panie
wolały co prędzej się wymknąć. Poważni, godni szacunku panowie zarazili się ogólnym nastrojem i
zachowywali jak studenci. Widziałem siwobrodych starców wygrażających, pięściami upartemu
Challengerowi. Na sali wrzało jak w ulu. Profesor postąpił krok naprzód i uniósł obie ręce. Z jego
męskiej postaci biło coś tak rozkazującego, władczego i urzekającego, że gwar i hałas zaczęły powoli
cichnąć. Czuło się, że profesor powie coś niezmiernie ważnego. Zebrani umilkli w oczekiwaniu.
Nie będę państwa zatrzymywał powiedział Challenger. Nie warto. Prawda pozostanie
prawdą. A krzyki zwariowanych młodzieńców i niestety muszę dodać, równie zwariowanych
dorosłych na nią nie wpłyną. Twierdzę, że odkryłem nową gałąz wiedzy. Wy to kwestionujecie.
(Wrzawa). Przeprowadzmy dowód. Czy zgadzacie się państwo wydelegować jedną albo parę osób,
aby w waszym imieniu sprawdziły moje słowa?
Z widowni podniósł się pan Summerlee, zasłużony profesor anatomii porównawczej, mężczyzna
wysoki, chudy, zgryzliwy, o twarzy ascetycznie suchej.
Zapytał profesora Challengera, czy jego słowa wiążą się z odbytą przed dwoma laty podróżą w
dorzecze Amazonki.
Profesor przytaknął.
Summerlee chciał też wiedzieć, jak to się stało, że profesor Challenger mógł na tych terenach
dokonać odkryć, które uszły uwagi Wallace'a, Batesa i innych słynnych badaczy.
Profesor Challenger odpowiedział, że pan Summerlee najwidoczniej nie odróżnia Amazonki od
Tamizy i że Amazonka w rzeczywistości to rzeka trochę większa. Może pana Summerlee zainteresuje
też fakt, że dorzecza jej i sąsiadującego z nią Orinoko obejmują teren około pięćdziesięciu tysięcy mil.
Na tej rozległej przestrzeni jeden człowiek mógł odkryć to, co uszło uwagi drugiego.
Pan Summerlee odparł ze złośliwym uśmiechem, że całkowicie zdaje sobie sprawę z różnicy
miedzy Amazonką a Tamizą, polegającej przede wszystkim na tym, iż każde opowiadanie o Tamizie
można sprawdzić, o Amazonce nie. Bardzo będzie zobowiązany, jeśli profesor Challenger zechce
podać szerokość i długość geograficzną tego skrawka ziemi gdzie żyją zwierzęta prehistoryczne.
Profesor Challenger odrzekł, że tę wiadomość ze zrozumiałych względów rezerwuje dla siebie, ale
gotów jest, z zachowaniem odpowiedniej ostrożności, wyjawić ją komitetowi wyłonionemu przez
zebranych. Czy pan Summerlee zgadza się uczestniczyć w tym komitecie i osobiście przekonać się o
prawdzie tego, co było mówione?
Pan Summerlee: Tak, będę uczestniczył (Głośne okrzyki).
Profesor Challenger: A więc oświadczam panom, że dam im wskazówki, które umożliwią
odnalezienie owego miejsca. Skoro jednak pan Summerlee wątpi w moją prawdomówność, wolno i
mnie nie ufać jemu. Dlatego chciałbym, aby ktoś jeszcze kontrolował i jego. Wyprawa będzie trudna i
niebezpieczna, dobrze więc byłoby, gdyby panu Summerlee towarzyszył ktoś młodszy. Zapytuję
zatem czy znajdą się jeszcze jacyś ochotnicy?
Była to jedna z przełomowych chwil, jakie się zdarzają w życiu człowieka. Czy przestępując próg tej
sali mogłem przypuszczać, że rzucę się w awanturę, o której nie śniłem nawet w najśmielszych
- 21 -
marzeniach? Gladys... czy nie o tym myślała? Gdyby tu była, kazałaby mi się zgłosić. Zerwałem się na
nogi, mówiłem coś bezładnie. Tarp ciągnął mnie za ubranie; słyszałem, jak szeptał: Siadaj pan, nie
rób pan z siebie publicznie osła". Zauważyłem, że o parę rzędów bliżej podium jednocześnie ze mną
wstał wysoki, szczupły, ciemnorudy mężczyzna. Obejrzał się i zmierzył mnie twardym, gniewnym
spojrzeniem, ale nie ustąpiłem.
Zgłaszam się na ochotnika, panie przewodniczący powtarzałem bez ustanku.
Nazwisko, podać nazwisko! ryczał tłum.
Nazywam się Edward Dunn Malone. Jestem reporterem Gazety Codziennej". Przyrzekam
zachować całkowitą bezstronność.
A jak pan się nazywa? zwrócił się przewodniczący do mego rywala.
Lord John Roxton. Byłem już nad Amazonką i znam teren. Jestem doskonale przygotowany do
takiej wyprawy.
Lord John Roxton cieszy się zasłużoną, światową już sławą podróżnika i sportowca
oświadczył przewodniczący. Ale dobrze byłoby, gdyby w takiej wyprawie wziął udział i
przedstawiciel prasy.
A więc wnoszę odezwał się Challenger aby wybrać obu tych panów na towarzyszy profesora
Summerlee w jego wyprawie, która dowiedzieć słuszności mych twierdzeń.
Tak więc rozstrzygnął się nasz los wśród wesołych okrzyków i wrzawy. Za chwilę potok ludzki wolno
unosił mnie ku drzwiom. W głowie mi nią mąciło na myśl o czekającej mnie wielkiej przygodzie. Po
wyjściu. z sali usłyszałem, gdzieś w dole ulicy głośny śmiech studentów i ujrzałem czyjeś ramię i wielki
parasol unoszący się i opadający w samym środku tłumni. Potem przy pomrukach dezaprobaty i
hałaśliwych wiwatach, pojazd profesora Challengera płynnie oderwał się od krawężnika, a ja zdałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]