[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przetrząsając jej wnętrze i wydobywając na światło dzienne najskrytsze obawy.
Czuła się bardzo nieswojo, toteż wstała i zaczęła zbierać talerze.
- Skąd nagle ten pośpiech?
- Robi się pózno.
- Nie aż tak bardzo.
- Spójrz na zegarek. Zrobię kawę. - Uciekła do kuchni, pozostawiając go
przy stole, balansującego na odchylonym do tyłu krześle.
Przyszedł do niej po paru minutach.
- Dlaczego zamykasz się na klucz w sypialni?
To była ostatnia rzecz, której się spodziewała. Przerwała swoje zajęcia i
przez dobrą minutę wpatrywała się w czajnik i kubki. Wreszcie powoli się
odwróciła. John stał oparty o framugę i patrzył na nią przenikliwym wzrokiem.
- Skąd wiesz?
- Słyszałem, jak przekręcałaś klucz. To mnie zaintrygowało. Zawsze się
zamykasz, czy tylko teraz, kiedy jestem u ciebie?
- 53 -
S
R
Głęboko odetchnęła odurzającym aromatem kawy.
- Kiedyś koleżanka opowiadała, jak ktoś wtargnął w nocy do jej pokoju...
- I od tego czasu zawsze się zamykasz?
Spojrzała mu prosto w oczy. Nie potrafiła go okłamywać.
- Nie.
- Nie ma takiej potrzeby. - Jego głos był cichy i delikatny jak szmer
przypływu muskającego kamyki na plaży.
- Wiem. - Przy nim naprawdę czuła się bezpiecznie.
- Chcesz o tym porozmawiać? Pokręciła głową.
- Nie ma potrzeby. - Odsunął się, lecz gdy mijała go w drzwiach,
niechcący dotykając ramieniem jego piersi, dodał miękko: - Jeżeli zmienisz
zdanie, to pamiętaj, że umiem słuchać.
Tej nocy nie zamknęła drzwi na klucz i spała spokojnie. Obudziła się
jednak wcześnie i przez długi czas leżała, rozmyślając. Myślami była przy
mężczyznie, który tak bezceremonialnie wkroczył do jej świata. Odkąd się
pojawił, życie nie było już takie samo.
I znów po wyjściu z sypialni spotkała go na korytarzu, ale pózniej, gdy
już się wykąpała i ubrała, okazało się, że w mieszkaniu jest pusto i głucho.
Doszła do wniosku, że pewnie gdzieś sobie poszedł, po czym wyjrzała na
dwór przez ogromne okno. Stał na plaży, prawie na linii wody, i założywszy
dłonie na kark, patrzył w kierunku lądu rysującego się po drugiej stronie
cieśniny. Zastanawiała się, o czym on tak duma - czy naprawdę podziwia widok,
czy też myślami biegnie daleko, na otwarte, bezkresne przestrzenie afrykańskiej
sawanny, gdzie, jak się zdaje, zostawił serce.
Pod wieloma względami był to dziwny człowiek, inny niż wszyscy
mężczyzni, jakich znała, a do tego stanowił dokładne przeciwieństwo Alistaira.
Nawet fizyczne. Jon był wysokim blondynem, Alistair zaś dość krępym
brunetem. Jon miał szare oczy, Alistair brązowe. Nagle przeszedł ją dreszcz.
Skąd to porównanie? Dlaczego znów nachodzą ją myśli o Alistairze?
- 54 -
S
R
Już miała odwrócić się od okna, kiedy Jon podniósł nagle z ziemi jakiś
przedmiot i rzucił go w morze. Przyglądała się, jak kamyk odbił się kilka razy
od powierzchni wody. Stała bez ruchu, patrząc, jak Jon rzuca drugi kamyk, a po
nim jeszcze jeden... Nie drgnęła nawet, gdy nieoczekiwanie odwrócił głowę i
zobaczył ją w oknie.
Pomachał ręką i ruszył wielkimi susami w kierunku domu. Dopiero gdy
wszedł do środka i zniknął z jej pola widzenia, odzyskała władzę w nogach.
Słysząc, jak wchodzi do pokoju, odwróciła się do niego, nagle zakłopotana. Już
miał się odezwać, lecz gdy uważnie przyjrzał się jej twarzy, słowa zamarły mu
na ustach. Przez dłuższą chwilę po prostu stali, nie odrywając od siebie wzroku.
- Coś się stało? - zapytał łagodnie.
- Nie. - Zaczęła poprawiać poduszki na kanapie, mimo że były ułożone. -
Po prostu muszę już jechać, bo się spóznię.
- No to jedzmy - powiedział spokojnym tonem.
Kolejny dzień upłynął według tego samego schematu. Jon poznawał
metody pracy w przychodni i towarzyszył Kate podczas wizyt domowych. Jego
obecność nie powodowała już spięć, a pod koniec dnia Kate musiała przyznać,
że polubiła towarzystwo gościa. Wieczorem ugotowała kolację nie tylko w
rewanżu, ale i ze szczerej chęci. Upiekła baraninę z warzywami i otworzyła
butelkę wina.
- Przepyszne - oznajmił Jon, mrużąc oczy.
- Cieszę się, że ci smakuje. - Była naprawdę zadowolona z jego pochwały.
Wciąż czuła pewien niepokój, ale w końcu mężczyzni nie gościli w jej
domu zbyt często. Trzecią noc przespała spokojnie. Następnego dnia, czyli w
sobotę, nie musieli się spieszyć do pracy i ranek przebiegał powoli. Jedli
grzanki, pili kawę i czytali gazety, kiedy zadzwonił telefon.
- Kate, tu Helen. Chciałam ci powiedzieć, że malowanie skończone i Jon
może się wprowadzić.
- 55 -
S
R
- Zwietnie, powiem mu. - Odkładając słuchawkę, napotkała wzrok Jona. -
Helen mówi, że mieszkanie już gotowe.
- Rozumiem. - Nie była w stanie określić uczucia, które odmalowało się
na jego twarzy. - W takim razie nie muszę ci się już narzucać.
- Podwiezć cię do Gatcombe?
- Dzięki, ale pewnie masz co robić. Wezmę taksówkę. Pokręciła głową.
- I tak muszę jechać po zakupy. Mogę cię podrzucić po drodze do
supermarketu.
- No dobrze. Wezmę rzeczy.
Posprzątała ze stołu i poszła do sypialni po żakiet, torbę i klucze. Po
powrocie zastała go przy oknie widokowym, obok swoich toreb, w ciężkich
butach i ciemnozielonym kapeluszu.
Przystanęła w progu, przyjrzała mu się i nagle ogarnęło ją nieznane dotąd
uczucie. Nie potrafiła sprecyzować, jakie; prawdopodobnie stanowiło
kombinację czułości i współczucia, i przez chwilę niemal żałowała, że gość już
wyjeżdża. To były tylko trzy dni? Miała wrażenie, że mieszkał tu od zawsze.
- Fascynujące, prawda? Morze zawsze jest inne.
- Mogłabym patrzeć na nie w nieskończoność - odparła zgodnie z prawdą.
- Ma tyle różnych nastrojów.
- Jak kobieta. - Odwrócił się. - Raz dzikie i wzburzone, innym razem
delikatne i ciche.
Miała powody podejrzewać, że się z niej naśmiewa, w końcu już
pierwszego dnia speszył ją jakimś żartem. Ale tym razem ani w jego oczach, ani
w tonie głosu nie było śladu kpiny. Kiedy dumała nad ewentualną odpowiedzią,
ujął jej rękę.
- Dziękuję, że pozwoliłaś mi przenocować. Naprawdę to doceniam. -
Pochylił się i podniósł jej dłoń do ust.
- Było mi bardzo miło... - wykrztusiła ochrypłym głosem i utkwiła wzrok
w jego włosach o barwie miodu.
- 56 -
S
R
Po chwili czar prysnął. Ona cofnęła rękę, on wyprostował się i wziął
swoje rzeczy, po czym wyszli z mieszkania.
Na wybrzeżu snuła się jeszcze poranna mgiełka, ale w głębi wyspy
widoczność się poprawiła. Tylko w dolinie, wzdłuż rzeki Medina, wisiały
jeszcze girlandy białego puchu.
Jechali z dala od miejskiego zgiełku, tuż pod murami zamku Carisbrooke
skąpanego w promieniach marcowego słońca, a dalej zwykłymi polnymi
drogami. Na żywopłotach zielone pączki nabrzmiewały w słońcu, gotowe się
rozchylić, na brzegu rzeki cieszyły oko kępki pierwiosnków i jaskółczego ziela,
a na polach pasły się spokojnie krowy i owce.
- Zapomniałem, jak piękna potrafi być Anglia wiosną - powiedział Jon,
wyglądając przez okno.
- Może chciałeś zapomnieć - wyrwało jej się.
Obserwowała go kątem oka; siedział w milczeniu, aż wreszcie wydał
cichy dzwięk, który można by uznać za westchnienie, i odparł spokojnie:
- Pewnie masz rację.
Przed Coach House czekała na nich Helen, lecz Harry'ego nie dostrzegli.
- Jeszcze śpi - wyjaśniła gospodyni. - Mieliśmy okropną noc. Nie
poznawał mnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]