[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiadomo przez kogo ubitej zwierzyny. Korda wprowadził Pawła do gabinetu zawalonego
stosami broszur i pism
- Dziękuję, że pan zechciał przyjść. Na pewno wydało się panu dziwne to poranne
zaproszenie. Proszę, niech pan spocznie. - Wskazał Pawłowi fotel obity aksamitem. - Choć
znamy się dopiero od wczoraj, mam do pana pełne zaufanie. Może dlatego, że jest pan tu
obcy. No i podobało mi się to, co pan wczoraj mówił. Dlatego chciałbym pana prosić o radę.
Paweł przyglądał mu się uważnie. Korda sprawiał wrażenie zdenerwowanego.
- Nie chciałbym z tą sprawą tak od razu iść na milicję... - Rejent urwał.
- A pańscy przyjaciele?
- To się tylko tak ładnie mówi, ale gdybym komukolwiek powiedział, rozniosłoby się
natychmiast.
- Ale o co chodzi?
- Niech pan sobie wyobrazi, dzisiaj o szóstej obudził mnie dzwięk tłuczonej szyby.
Kiedy doskoczyłem do okna, zauważyłem sylwetkę uciekającego dzieciaka, a na podłodze
leżał kamień owinięty tym papierem. Proszę, niech pan przeczyta.
Paweł wziął do ręki pieczołowicie rozprostowaną kartkę, wydartą ze szkolnego
zeszytu. Czerwonym flamastrem, starannie drukowanymi literami napisano:
MORDERCO I ZAODZIEJU! JEST KTOZ. KTO WIE O TWOICH PLUGAWYCH
CZYNACH! ODPOWIESZ ZA NIE!
- I co pan o tym sądzi? - spytał Korda niecierpliwie.
- To na pewno nieprawda.
- Co nieprawda?... To, że jestem mordercą?
- Przecież się pan nie poczuwa do winy.
- No wie pan! Ale co mam z tym zrobić? Przyznam się, że się bardzo tym
zdenerwowałem. Mnie, starego człowieka, mieszać w takie rzeczy! Ten, kto to napisał,
powinien trafić do kryminału.
- Ma pan rację i gdyby się historia powtórzyła, radzę zwrócić się z tym natychmiast do
milicji.
- Tak, chyba jednak będę musiał to zrobić.
- A czy podejrzewa pan kogoś?
- Tu złośliwców nie brakuje, ale żeby posunąć się aż tak daleko... To mogła zrobić
tylko jedna osoba.
- Bardzo jestem ciekaw, kogo pan ma na myśli.
- Mogła to zrobić tylko Firasowa, właścicielka sklepu galanteryjnego.
- To dziwne, bo ja także czułem w tym kobiecą rękę. Tylko jakie powody mogłaby
mieć ta pani?
- O, to dłuższa historia, ale opowiem ją panu gwoli przestrogi.
Paweł poprawił się w fotelu.
- Otóż ta pani przyjechała do Piaskowej Góry trzynaście lat temu. Ja już wtedy byłem
wdowcem, a ona prowadziła interes z mężem. Był to wspaniały człowiek, w niczym nie
przypominający sklepikarza. Kiedy zmarł dwa lata temu, głupiej babie wydało się, że może
się za mnie wydać. Zaczęła mnie nachodzić, przysyłać znajomych; obiecywała złote góry,
chciała odrestaurować tę budowlę. - Korda zatoczył ręką koło.
- I nie zdecydował się pan?
- No, młody człowieku, trudno, żebym się sprzedał takiej starej babie. Przecież ona
jest zaledwie o dwa lata młodsza ode mnie.
Paweł taktownie nie spytał, ile lat mogłaby liczyć ewentualna oblubienica.
- Zresztą ostatecznie nie o sam wiek mi chodzi - dodał Korda - ale ona jest synonimem
skąpstwa. Wszyscy w miasteczku się z niej śmieją. Nie kupi sobie nawet telewizora. Tu
chodzi ubrana jak dziadówka i tylko raz w roku, kiedy jezdzi do syna do Warszawy, wyciąga
schowane futro karakułowe i paraduje do kosmetyczki. Tu ludzie już od dawna o tym wiedzą
i śmieją się z niej naokoło. I takiej kobiecie wydawało się, że może na stare lata nosić moje
nazwisko. - Korda poprawił fular pod szyją.
- A jak ta pani przyjęła pańską odmowę?
- Ponieważ była bardzo nachalna, moja odmowa, przyznam, nie była zbyt grzeczna. I
okazało się, że uraziłem jej ambicję, jeżeli można tu w ogóle mówić o ambicji. Od tego czasu
to babsko robi wszystko, żeby mi zatruć życie. Powiem panu, że - może prócz nekrofilii - nie
ma zboczenia, którego by mi nie przypisała. Do tej pory nie przejmowałem się tym, jednak
teraz przebrała miarę.
- Przecież w te rewelacje nikt nie wierzy.
- Ale jak napisze taki anonim do milicji, to oni mogą wziąć te bzdury pod uwagę i
zaczną mnie tu nachodzić...
- Ma pan coś do ukrycia?
- Nie, skąd, ale to zawsze nieprzyjemne, kiedy się człowiekiem za bardzo interesują.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]