[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przecież niedziela. A czy neutralny grunt gabinetu w
przychodni nie jest najlepszym miejscem na oznajmie-
nie mu, co postanowiła?
- Chętnie - powiedziała i naprawdę tak myślała.
. Wreszcie będzie to miała z głowy.
Julian oddalił się, a ona wzięła jeszcze jeden głęboki
S
R
oddech i weszła do małej poczekalni dla rodzin dzieci
leżących na intensywnej terapii. Przedstawiła się dziad-
kom upośledzonego noworodka, powiedziała, że Lukę
prosił ją, by z nimi porozmawiała i opisała im sytuację.
- Och, biedna Sherry, biedny Luke! - wyszeptała Ca-
rol Sly, matka Sherry, i rozpłakała się.
- Możemy zobaczyć dziecko? - spytała pani Watson,
matka Luke'a.
- Obiecałam Luke'owi, że najpierw go zapytam, czy
się na to zgodzi - odparła Daisy.
W tym momencie drzwi się otworzyły i ku zdumie-
niu wszystkich do poczekalni weszli Luke z Sherry.
Sherry niosła na ręku dziecko.
-Chciałam wam przedstawić Isobel - powiedziała
cichym, schrypniętym głosem.
Carol zerwała się z krzesła i chciała do nich podbiec,
ale Luke powstrzymał ją, unosząc rękę.
- W pojęciu niektórych ludzi nie jest może idealna,
ale nam to nie przeszkadza. Tulipany zamiast gondoli.
Dziadkowie sprawiali wrażenie speszonych, i nic
dziwnego, ale wzruszona Daisy już wiedziała, że Sher-
ry i Luke najgorsze mają za sobą i są gotowi do rusze-
nia z miejsca.
Nawet gdyby na początek miał to być dziecinny
kroczek.
Uznając, że rodzinie należy się trochę prywatności,
wycofała się z poczekalni.
S
R
ROZDZIAA SMY
Julian stojący przy stanowisku pielęgniarek zobaczył
Daisy wychodzącą z poczekalni. Przeczesała palcami
włosy. W geście tym był smutek i desperacja. W pier-
wszym odruchu chciał do niej podbiec, wziąć w ramio-
na, pocieszyć. Ale nawet gdyby Daisy mu na to pozwo-
liła, to szpital nie jest odpowiednim miejscem na takie
rodzajowe scenki.
Zdecydowanie.
Zwłaszcza że fizyczny kontakt z Daisy grozi poważ-
nymi konsekwencjami. Potrząsnął głową, przypomina-
jąc sobie, jakie katusze pożądania przeżywał, pukając
do niej w piątek po północy, czy raczej w sobotę nad
ranem.
I przez moment, kiedy pozwoliła się pocałować, my-
ślał, że zwyciężył, ale Daisy nie wpuściła go nawet do
mieszkania. A dzisiaj ma mu powiedzieć, że z ich mał-
żeństwa nic nie będzie.
Westchnął i zdobył się na uśmiech, kiedy podeszła
do stanowiska pielęgniarek, przy którym na nią czekał.
- W porządku?
- Chyba tak - odrzekła, odwzajemniając jego
uśmiech. - Nie, chyba" to za mało powiedziane. Wat-
sonowie przedstawiają właśnie Isobel jej dziadkom.
S
R
- To cudownie - ucieszył się. - Skończyłaś już tutaj?
Możemy iść?
Daisy kiwnęła głową i ruszyła przodem w kierunku
windy. Dogonił ją, zrównał krok i spojrzał na nią z gó-
ry.
- Teraz musimy tylko skontaktować się ze Stowarzy-
szeniem Noonana - skonstatowała i podniosła na niego
wzrok. - Po co jedziesz do przychodni w niedzielę?
Może żeby uniknąć konfrontacji z tobą? - pomyślał,
a na głos powiedział:
- Przede mną jeszcze wiele nauki. Przez cały ten ty
dzień miałem do pomocy Carla Clementa, ale w przy-
szłym będę zdany tylko na siebie, pomyślałem więc, że
przydałoby się przejrzeć książkę zapisów i zapoznać się
z kartami przynajmniej tych pacjentów, których mam
przyjmować w poniedziałek i wtorek.
Zatrzymali się przed pozostawionym na parkingu sa-
mochodem. Otworzył jej drzwi i przytrzymał je tak, że
wsiadając, musiała przejść pod jego ramieniem. Zajęła
miejsce w fotelu pasażera i podniosła na niego wzrok.
-Czy zdajesz sobie sprawę, że pracując w weekendy,
wyrabiasz złą markę specjalistom? I tak mają już opinię
pazernej grupy społecznej, która wszystko przelicza na
pieniądze.
Julian zachichotał. W mediach toczyła się aktualnie
poważna debata na ten temat i wiedział, co sądzi tak
zwana opinia publiczna o wygórowanych zarobkach
lekarzy specjalistów.
- Tobie też zdarza się pracować po godzinach - za-
uważył.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]