[ Pobierz całość w formacie PDF ]

po okrzykach i pohukiwaniach, jakie wydawali, bawili się w
kowboi oraz Indian.
Kirsten podeszła do nich, by się przywitać i zaproponowała,
by dla bardzo chorego kolegi zrobili specjalne wycinanki.
Sięgnęła po pudło z przyborami, po czym usadziła całą
czwórkę przy stole.
- To zadanie dla maluchów - mruknął dziesięcioletni Wil-
liam.
- Wcale nie. Spróbuj zrobić to porządnie. Popatrz. Trzeba
złożyć papier tak, a potem tak. Widzisz? Za każdym razem,
kiedy otwieram kartę, widać inny obrazek.
To wyzwanie spodobało się chłopcu. Wkrótce wokół stołu
zebrała się spora grupka dzieci, między którymi wywiązała się
rywalizacja o to, kto wytnie najciekawszy wzór. Kirsten wie-
działa, że ten spokój nie potrwa długo. Lada moment dzieciaki,
zmęczone nieprzespaną nocą, zaczną rzucać w siebie tubkami z
klejem i kredkami.
- Gdy skończycie robić karty, możemy wrócić do naszego
opowiadania  Przygody oddziału Sześć C". William, miałeś
zająć się komputerowymi ilustracjami, prawda? Wolisz iść do
komputera, czy chcesz razem z nami tworzyć dalszy ciąg? Przy-
niosłam magnetofon.
Zostawiła dzieci przy stole, a sama ruszyła do pokoju śniada-
niowego, gdzie miała swoją szafkę. Nareszcie będzie mogła
S
R
pozbyć się torby, a jednocześnie wyjmie z szafki magnetofon i
notatnik.
Josh spał na kozetce. W bardzo niewygodnej pozycji, ponie-
waż leżanka była zdecydowanie za krótka. Kirsten przeszła
obok niego na palcach, otworzyła szafkę, wrzuciła torbę, się-
gnęła po potrzebne drobiazgi i już miała wyjść z pokoju, gdy
uprzytomniła sobie, jakie możliwości stwarza ta sytuacja.
Przede wszystkim może na niego popatrzeć. Tylko tyle. Mi-
mo że trochę przeszkadzały jej w tym wspomnienia minionego
wieczoru. Odsunęła je od siebie. Zachowa je na pózniej. Gdy
będzie już po wszystkim.
Cztery tygodnie. Ma cztery tygodnie na to, by pokazać, jak
bardzo go kocha. Jeśli jej się to nie uda, będzie to miesiąc, który
dostarczy jej wspomnień na całe życie.
Zerknęła na śpiącego. Postanowiła nie przejmować się limi-
tem czasu. Niczym, co mogłoby rzucić cień na ich cudowne
wspólne godziny.
Po czym wróciła do dzieci.
Obudził się. Usiadł powoli, masując obolały kark i plecy.
Nadal był niewyspany i mocno nieprzytomny, lecz rozgrzewał
go rozkoszny płomyk.
Kirsten! Nareszcie to zrobili! Kochali się!
Od dawna spodziewał się, że będzie to niepowtarzalne prze-
życie. Więcej niż niepowtarzalne. Ta kobieta okazała się szczo-
drą, wrażliwą i cudowną kochanką.
Popatrzył na zegarek. Może zdąży do niej pojechać jeszcze
przed porannym dyżurem?
Tylko po to, by ją zobaczyć. Nic więcej.
S
R
By nabrać energii na cały dzień.
Najpierw jednak musi zajrzeć do Michaela, mimo że jego
stan jest już stabilny i godzinę temu chłopiec spał spokojnie.
Wstał, obmył twarz, przeczesał włosy mokrą dłonią i ruszył
na oddział, do swojego gabinetu, gdzie miał świeżą koszulę oraz
krawat.
Dzieci, które były takie nieznośne, gdy szedł się zdrzemnąć,
teraz grzecznie siedziały przy stole. Dopiero po chwili zdał so-
bie sprawę, że osobą, która dokonała tego cudu, jest pewna ru-
dowłosa dama, z którą miał się nie zadawać.
Kirsten uśmiechnęła się, po czym wróciła do pracy. Nagry-
wała na mały magnetofon wypowiedz jednego z pacjentów.
Josh chciał do niej podejść, lecz u jego boku już pojawiła się
Desley z raportem o stanie Michaela.
Musiał zbadać chłopca oraz spotkać się z rodzicami, którzy
mieli za sobą bardzo dramatyczną noc.
Czekali, by obejrzał ich śpiące dziecko i zapoznał się z wy-
nikami badań. Razem z nim wyszli z pokoju.
- Co się stało i dlaczego? - dopytywał się ojciec.
- Terapia Michaela doprowadziła do neutropenii. Oznacza to,
że liczba krwinek białych produkowanych przez organizm spa-
dła tak bardzo, że syn stał się podatny na wszystkie możliwe
infekcje. - Przerwał, uprzytomniwszy sobie, że jak większość
lekarzy mówi za dużo i za szybko. - Przyjmowaliśmy go na od-
dział z infekcją bakteryjną, więc podaliśmy mu antybiotyk, lecz
pózniej najwyrazniej doszła do tego infekcja grzybicza. - Wes-
tchnął. Zdecydował się na szczerość. - Domyślam się, co zaszło.
S
R
Michael był stabilny, gdy jego temperatura nagle skoczyła do
góry. Zamiast zrobić badania, od razu podałem mu antybiotyki
przeciwgrzybicze. Dożylnie mogliśmy mu podać sporą dawkę.
Skoro temperatura spadła, a ciśnienie niemal wróciło do normy,
możemy przypuszczać, że antybiotyki zadziałały.
- Nie poszedł pan do domu - zauważyła Shelley McKenna.
Olśniło go.
Przepraszam, powinienem był wiedzieć, że to was zaniepo-
koi. Nie miałem pewności. Gdyby antybiotyki nie zadziałały,
musiałbym zastosować coś innego. - Uśmiechnął się niepewnie.
- Wiem, że wygląda to na metodę prób i błędów, i w pewnym
sensie tak jest, lecz nie ma innego sposobu. Dzieci reagują bar-
dzo różnie, nie ma jednej ustalonej metody ich leczenia. Nie
mogliśmy czekać na wyniki badań laboratoryjnych, więc...
Poszedł pan spać na niewygodnej leżance w pokoju śniada-
niowym - dokończyła matka Michaela, nie kryjąc wzruszenia. -
Następnym razem proszę wyrzucić mnie z łóżka w jego pokoju i
przegonić do pokoju śniadaniowego.
- Dziękujemy. - Don McKenna uścisnął mu rękę. -Z jednej
strony martwiliśmy się, że nie pojechał pan do domu, z drugiej
jednak pańska obecność dodawała nam otuchy.
Jsoh dotarł w końcu do swojego gabinetu, gdzie włączył eks-
pres do kawy, wyjął z szafki świeżą koszulę oraz krawat, a z
biurka maszynkę do golema.
Stan Michaela się poprawił. Mały Jack pierwszy raz,
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •