[ Pobierz całość w formacie PDF ]
końcem kryje się niemało.
I tak Diament, miast uczyć się zaklęć, złudzeń i przemian oraz podobnych jarmarcznych sztuczek,
jak nazywał je Szalej, siedział w wąskiej komnacie, na tyłach wąskiego domu czarnoksiężnika, przy
wąskiej uliczce starego miasta, i wkuwał na pamięć długie, bardzo długie spisy imion, słów mocy w
Języku Tworzenia: nazwy roślin i części roślin, zwierząt i części ich ciał, wysp i części wysp, części
statków, części ludzkiego ciała. Słowa te nie miały sensu. Nie układały się w zdania. Były tylko
spisami, długimi, jakże długimi spisami.
Jego myśli błądziły gdzieś w dali. Rzęsa w Prawdziwej Mowie to siasa" odczytał i poczuł, jak
czyjeś rzęsy muskają mu policzek w motylim pocałunku. Długie ciemne rzęsy. Zdumiony uniósł
wzrok, nie wiedząc, co go dotknęło. Pózniej, gdy próbował powtórzyć to słowo, nie potrafił.
wicz pamięć, ćwicz pamięć upominał go Szalej. Talent na nic się nie zda bez pamięci.
Nie był surowy, lecz nieustępliwy. Diament nie wiedział, co czarnoksiężnik o nim myśli.
Przypuszczał, że nie ocenia go zbyt wysoko. Czasami czarnoksiężnik zabierał go ze sobą do pracy.
Zwykle rzucał zaklęcia ochronne na statki i domy. Oczyszczał też studnie i zasiadał w radzie miasta.
Rzadko się odzywał, lecz zawsze uważnie słuchał. Inny czarnoksiężnik, niekształcony na Roke, lecz
dysponujący darem uzdrawiania, opiekował się chorymi i umierającymi w Porcie Południowym.
Szalej chętnie oddał mu to brzemię. Największą radość sprawiały mu badania i według Diamenta,
nie czynił żadnej magii.
Należy utrzymać Równowagę. Na tym to wszystko polega mówił Szalej. Wiedza, porządek,
władza.
Te słowa powtarzał tak często, że ich melodia zapisała się w głowie Diamenta. Słyszał ją
nieustannie: Wiedza, porząądek i właaaaadza...".
Gdy Diament podkładał pod spisy imion wymyślone przez siebie melodie, uczył się znacznie
szybciej. Wówczas jednak melodia stawała się częścią imienia i wyśpiewywał je tak wyrazne bo
jego głos zyskał już męską barwę, przeradzając się w mocny, aksamitny tenor że czarnoksiężnik
wzdrygał się odruchowo. W domu Szaleją zwykle panowała cisza.
Uczeń powinien był jak najwięcej przebywać ze swym mistrzem, przeglądać spisy imion w
pokoju, gdzie mag przechowywał księgi wiedzy, albo spać. Szalej był wyznawcą zasady chodzenia
spać z kurami i wstawania o świcie. Od czasu do czasu Diament miewał jednak wolną godzinę czy
dwie. Wówczas zawsze schodził do portu i siadał na nabrzeżu bądz kamiennym murku, rozmyślając o
Czarnej Róży. Gdy tylko oddalał się od domu i mistrza Szaleją, zaczynał myśleć o Czarnej Róży,
tylko o niej. To go zdumiewało. Sądził, że będzie tęsknił za domem, za matką. I rzeczywiście, często
ją wspominał, leżąc na łóżku w pozbawionym wszelkich sprzętów wąskim pokoiku, po
skromnymposiłku złożonym z miski zimnej zupy fasolowej albowiem przynajmniej ten
czarnoksiężnik nie żył wcale w luksusie, wbrew wyobrażeniom Złotego. Nocami Diament nigdy nie
rozmyślał o Czarnej Róży. Myślał o matce, o słonecznych pokojach i gorącej strawie; innym razem w
jego głowie rozbrzmiewała melodia i powtarzał ją w myślach, odgrywał na harfie, odpływając w
sen. Czarna Róża zjawiała się w jego umyśle, tylko gdy siadał w porcie, spoglądając z brzegu w
wodę, obserwując pomosty i łodzie rybackie; tylko gdy przebywał na dworze, daleko od Szaleją i
jego domu.
Rozkoszował się zatem wolnymi godzinami, jakby były to prawdziwe spotkania z dziewczyną.
Zawsze ją kochał, lecz nie zdawał sobie sprawy z ogromnej siły tego uczucia. Kiedy z nią przebywał,
nawet gdy siedział w porcie, myśląc o niej, naprawdę żył. Nigdy nie czuł się do końca żywy w domu
mistrza Szaleją, w jego obecności. Miał wrażenie, że jego część umiera. Drobna, lecz ważna część.
Nieraz siedząc na kamiennych stopniach wiodących do brudnej wody, wśród pisków mew i
wrzasków portowych robotników, tworzących przykry, fałszywy akompaniament, Diament zamykał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]