[ Pobierz całość w formacie PDF ]

orzechowozielonych oczach kryło się jedynie zdumienie.
- Nigdy więcej tego nie rób - odezwał się niskim głosem. - Gen, ja mogłem cię zabić.
Osłabła, osunęła się obok niego, przymknąwszy powieki usiłowała odzyskać oddech.
- Kim ty jesteś? - wykrztusiła.
Chwycił ją w ramiona, uchronił przed upadkiem.
- Nic ci nie jest? - spytał ochryple. - Nie zrobiłem ci krzywdy.
- Nie... - Opuszkami palców dotknęła obolałego gardła.
- Cholera. Gen, przepraszam. Piekielnie mnie przeraziłaś! Coś mi się śniło...
koszmar... pełen d\ungli i ciemności...
W jego głosie zadzwięczał taki spazm przera\enia, \e Gen zapomniała o własnym
strachu. Instynktownie zapragnęła go ukoić.
- Prze\yję - uśmiechnęła się blado. - Nie powinnam tak wyrywać cię ze snu.
Westchnął cicho, opadł na poduszki. Jego dłonie ześliznęły się po ramionach
dziewczyny, splótł z nią palce.
- Kochanie, gdybym się w porę nie ocknął... Miłosiernie nie dokończył tego zdania.
Gen wolała się nad nim nie zastanawiać. Chwilę patrzyła mu w oczy, potem spytała cicho:
- Byłeś w Wietnamie, prawda? - Uśmiechnęła się, widząc jego zdumienie. - Mojego
brata jeszcze dwanaście lat po powrocie dręczą koszmary. Te\ pełne d\ungli i mroku. I
twarzy. Wspomnień.
W oczach Griffa pojawiło się coś na kształt uznania.
- Którejś nocy usłyszałam jego krzyk i poszłam sprawdzić, czy nic mu nie jest.
Pochyliłam się nad nim, tak jak nad tobą. - Dotknęła szyi. - A on obudził się podobnie jak ty.
Oboje tak się przestraszyliśmy, \e nie mogliśmy uspokoić się przez parę godzin.
- Wyzwolił się z tego? Z tych koszmarów?
- Z najgorszych. Rok po powrocie o\enił się, i zdaje się pomogło to, \e ktoś przy nim
był. Szwagierka opowiadała, \e jeszcze jakieś pół roku śnił koszmary, ale coraz rzadziej, a\
wreszcie całkiem znikły. Podobno wcią\ mówi przez sen, rozmawia z kimś... Przez pewien
czas myślała, \e sama od tego zwariuje, teraz po prostu nie zwraca na to uwagi. A dzieci mają
uciechę.
- To chyba wyjątkowa kobieta. - Griff uśmiechnął się.
- Owszem. - Spojrzeli sobie prosto w oczy. Gen przeszył dreszcz. Do tej pory nie
zauwa\yła, \e oczy Griffa mają wiele odcieni. Lśnią całą gamą brązu, błękitu i polerowanego
złota. Z trudem odwróciła wzrok.
- Nie wiem sama, dlaczego ci to wszystko opowiadam. Nie rozumiem te\, jak mogę
spokojnie gawędzić z kimś, kto wdarł się do mojego pokoju, dwukrotnie zaatakował...
- W nocy to ty na mnie napadłaś, Wiewiórko - zaprotestował. - Ty wyskoczyłaś z
łazienki i zbiłaś mnie z nóg. - Uśmiechnął się ciepło. - A co do dzisiejszego ranka... có\ mo\e
myśleć mę\czyzna, który budząc się widzi, jak ktoś pieści jego...
- Niczego nie pieściłam! - wybuchnęła z furią, czerwona jak piwonia. - Ja tylko...
szukałam swojej własności!
- Nie sądziłem, \e istnieje coś takiego jak przedmał\eńska wspólnota, kotku. A mo\e
to znaczy, \eśmy się zaręczyli?
- Doskonale wiesz, czego szukałam... - Sczerwieniała jeszcze bardziej.
- Tego? - Uniósłszy brew w udanym zdumieniu wciągnął z kieszeni świecę. - Przecie\
nie chciałaś mi zwiać, co, Wiewiórko?
- Oddawaj! - nim zdołała ją wyrwać, Griff zacisnął pięść. - Cholera jasna, Cantrell,
przestań się wreszcie wygłupiać! Ja nie mogę zawiezć cię do Quebecu. To... niemo\liwe. Nie
powinnam zdradzać szczegółów, ale...
- Przygryzła wargę. Kiedy przypomniała sobie o długiej podró\y, o tym, co czeka ją u
jej kresu, wpadła w panikę. - Zafunduję ci bilet na autobus, skoro nie...
- Stać mnie na bilet. - Ostro\nie zaczął siadać. Jęknął, zacisnął zęby, zdołał się jednak
podnieść. Powoli opuścił nogi na podłogę. - Nie w tym rzecz - poinformował ją zduszonym
tonem. Spróbował wstać, ale opadł zakląwszy. - Sama mnie upolowałaś, Wiewiórko. No to
teraz jesteś do mnie uwiązana.
- Ale... - W tym słowie zadzwięczało przera\enie. Zrozumiała nagle, \e nic, \adne
argumenty, \adne błaganie, nie zmienią jego decyzji. Zerwała się, ruszyła ku drzwiom.
Otworzyła je gwałtownie. - Ale jeśli zaczniesz tego \ałować, Cantrell, to pamiętaj, \e sam
postanowiłeś. I przestań nazywać mnie  Wiewiórką"!
- Wypadła z pokoju, trzasnąwszy za sobą drzwiami. Niedaleka była ta pełna furii
ucieczka. Nie pozostawało jej nic innego, jak tylko czekać w samochodzie na Griffa. Wyszedł
po jakimś kwadransie, umyty i ogolony. Szedł tak boleśnie, \e niemal zaczęła mu współczuć.
'Przykuśtykał do samochodu, gestem poprosił, by otworzyła maskę. Współczucie zniknęło.
Gdyby jej posłuchał, le\ałby sobie wygodnie w szpitalu. Ale on musiał kontynuować tę
idiotyczną grę!
Wsunął głowę pod maskę. Gen, uśmiechając się złośliwie, odczekała, a\ wmontował
świecę, potem z całej siły nacisnęła klakson. Griff krzyknął, ku jej satysfakcji walnął tyłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •