[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Po paru sekundach stoi przed nami w slipkach. Dokładniej - w stringach. Moim zda-
niem, w międzynarodowej skali obciachu nie ma nic gorszego niż mężczyzna w stringach.
Przynajmniej są w jednolitym kolorze. Te najbardziej idiotyczne mają wzorki, zwierzęce
motywy, napisy albo leopardzie cętki. Kiedyś jedna z koleżanek opowiadała mi o facecie na
jedną noc, który na stringach miał napis:  Twardy jak stal". W porównaniu z tym stringi Ka-
ia-Uwego są wręcz gustowne. Także to, co kryją, wydaje się dosyć okazałe - by nie powie-
dzieć  imponujące". Również Sabine rzuca krótkie spojrzenie w tę stronę. Tymczasem gło-
wa Helmutha jest tak płomiennie czerwona, że można by spokojnie wyłączyć światło.
Zresztą oświetlenie i tak jest bardzo skąpe.
- No, dalej, Helmuth, ściągaj z siebie ciuchy - zachęca przyjaciela Kai-Uwe.
Znając gust Helmutha, można spodziewać się raczej czegoś lepszego. Jestem bardzo
ciekawa, w jakiej bieliznie gustuje.
- No, dalej - mówię surowo, na co on zaczyna się rozbierać.
Jestem bardzo zaskoczona - Helmuth ma naprawdę eleganckie slipki. Może wiedział
dokładnie, jaki jest plan na dzisiejszy wieczór, i przygotował się odpowiednio na tę oko-
liczność. Jego slipki są czarne, obcisłe. Trzeba przyznać, że ma lepszą figurę, niż myślałam.
Nie wygląda może jak kulturysta, ale nawet apetycznie. Ciało też ma znacznie mniej szare,
niż można by się spodziewać.
- No, dziewczyny, teraz wasza kolej - Kai-Uwe zwraca się do nas.
Gorączkowo usiłuję sobie przypomnieć, jaką włożyłam na siebie bieliznę, a przede
wszystkim, czy nadaje się do pokazania.
Wzrok Sabine mówi  teraz albo nigdy", a ona sama odpowiada:
- No dobrze. Rozbiorę się. Co prawda na randkach kolejność jest inna, najpierw je-
dzenie, potem ściąganie ciuchów, ale proszę. Nie będę się krygować.
Nikt jej nie odpowiada, ale zdaje się, że moja przyjaciółka w ten sposób próbuje tylko
dodać sobie odwagi. Jej stanik jest różowy jak bluzka, którą ma na sobie. Koronkowy. Maj-
teczki z kompletu od stanika. Może określenie  eleganckie" byłoby przesadzone, ale  ładne"
wydaje się jak najbardziej na miejscu. Tylko ja zostałam w ubraniu. Mogłabym jeszcze
R
L
T
wyjść, ale wobec moich wcześniejszych uwag takie zachowanie byłoby podwójnie hanieb-
ne. Postanawiam więc wypić piwo, którego nawarzyłam, i zaczynam się rozbierać. Pocie-
szam się myślą, że na basenie nie mam przecież na sobie wiele więcej.
Mój stanik to klasyczny czarny push-up. Nic, co przyciągałoby uwagę, ale też nic,
czego można by się wstydzić. Niestety, nie mam dopasowanych do niego majtek, tylko
normalne bawełniane majteczki, na szczęście nie z rodzaju tych tuszujących mankamenty
figury. Są z kompletu, który kupiłam z sentymentu dla szkolnych czasów - majteczki z na-
drukiem dni tygodnia. Jak widać, znów zrobiły się modne, poza tym były w promocji. I tak
stoję: w czarnym staniku push-up i białych majtkach z napisem środa. Mogło być gorzej.
Postanawiam tu i teraz, że w najbliższych dniach zrobię przegląd swojej bielizny. Jak widać,
człowiek bardzo szybko może zostać bez ubrania.
Kai-Uwe rozdaje maski. Takie, jakie zwykle nosi się w czasie karnawału.
- Zabawa będzie bardziej ekscytująca - wyjaśnia nam, po czym grzecznie zasłaniamy
twarze.
Spoglądamy na siebie, a ja próbuję jak najrzadziej oddychać, aby mój brzuch prezen-
tował się jako tako. Helmuth w dalszym ciągu patrzy tylko sobie pod nogi, tak jakby podło-
ga stanowiła nie lada atrakcję. Chowamy nasze rzeczy w specjalnych szafkach i wchodzimy
do salonu, w którym stoi około piętnastu dorosłych osób w bieliznie. Przypomina mi się
zdanie, które powiedziała jedna z moich koleżanek o klubach tego typu:  Można wszystko -
nie trzeba nic". A więc mogę się uspokoić i cieszyć na jedzenie. Jeśli zaraz czegoś nie prze-
łknę, spadnie mi poziom cukru - wolę sobie nie wyobrażać, co może się wtedy zdarzyć. Z
obniżonym poziomem cukru w swinger-klubie?* A może to klub dla par? Albo to jedno i to
samo? Tak czy inaczej - dosyć głupia sytuacja. Kupa rozebranych ludzi, a pod ścianą długi
bufet - jak w popularnych w latach siedemdziesiątych lokalach znajdujących się w piwni-
cach.
* Swinger-klub - lokal, którego goście uprawiają seks z różnymi partnerami lub seks grupowy.
Podchodzi do nas Ronja. Staje pod zwisającą z sufitu dyskotekową kulą rzucającą
niezliczone świetlne refleksy. I to wszystko dzieje się w pomieszczeniu, w którym nie brak
R
L
T
też najzwyklejszej w świecie meblościanki! Jesteśmy w zupełnie zwyczajnym pokoju, po-
minąwszy kulę i bar. Prawie identyczny salon mają moi teściowie, Inge i Rudi.
- Zwietnie, cieszę się, że was tu widzę. Na barze jest jedzenie. Napoje dostaniecie ode
mnie. Tylko za te mocniejsze płaci się ekstra, zresztą ty, Kai-Uwe, doskonale się orientu-
jesz.
Wygląda na to, że internetowy przyjaciel Sabine spędza w owym przybytku większą
część życia.
- Zjem coś - oznajmiam wszystkim i ruszam w stronę baru.
Wreszcie dostanę to, na co już tyle czekam. Zanim się stąd ulotnię, napcham sobie
brzuch, mając nadzieję, że przy okazji nie zostanę rozpoznana przez nikogo z obecnych. Ale
właściwie dlaczego miałby mnie ktoś rozpoznać? Przecież mam nową fryzurę (na szczęście)
i maskę na twarzy. Poza tym kto w ogóle mógłby się mnie tu spodziewać? Mam nadzieję, że
nikt. Raczej trudno mi sobie tutaj wyobrazić kogokolwiek ze swoich przyjaciół lub zna-
jomych. Serwowane jedzenie idealnie pasuje do meblościanki. Nie ma sushi ani żadnych
drobnych przekąsek, tylko coś tak mało wykwintnego jak frykadele, kanapki z serem i prec-
le. Też dobrze. Za barem stoi Ralf, który od razu mi się przedstawia (mąż Ronji) i wielo-
krotnie podkreśla, że bardzo chętnie pokaże mi potem osobiście pierwsze piętro domku.
- Najpierw jedzenie, potem zwiedzanie - mówię i nakładam sobie pokazną porcję na
talerz.
Mniej więcej po dziesięciu minutach nie czuję się już tak nieswojo. Można przyzwy-
czaić się do paradowania nago, poza tym w salonie jest tak ciepło, że normalnie ubrana czu-
łabym się jak w saunie.
Sabine siada koło mnie przy barze. W bieliznie na barowych krzesłach ze sztucznej
skóry - z czymś takim niełatwo się oswoić.
- Andrea, ja chcę stąd wyjść. Nazywaj mnie mamuśką czy jak tam chcesz, ale to nie
dla mnie.
- Najpierw coś zjedz. Już i tak jesteśmy półnagie i wszyscy nas widzieli. Chcę przy-
najmniej w spokoju zjeść, a potem, jeśli chcesz, możemy iść - jestem nadzwyczaj zrelak-
sowana i zupełnie swobodna.
Przede wszystkim dlatego, że jedzenie bardzo mi smakuje. Nawet nie staram się
wciągać brzucha, a niech sobie zwisa. W głowie jak echo wciąż pobrzmiewa mi wyrzut Sa-
R
L
T
bine:  Jesteś mamuśka". Po dzisiejszym wieczorze nie chcę więcej o tym słyszeć. Choć
muszę przyznać, że bywałam w lokalach, w których czułam się bardziej komfortowo. Ale
tak jak teraz, gdy siedzę odwrócona plecami do pokoju, da się jeszcze wytrzymać.
Po trzeciej frykadelce ktoś stuka mnie palcem w łopatkę.
- Andrea? - mówi głos - Schnidt, po tych majtasach rozpoznałbym cię wszędzie. %7łe
też jeszcze je masz! - wyjaśnia mało mi znany głos.
I co teraz? Po prostu nie odpowiadać? Czuję, że pomimo skąpego odzienia zaczynam
się pocić. Kto to może być? Nie chcę się odwracać, bo przeczuwam najgorsze. To może być
tylko ktoś z mojej dawnej szkoły. Nikt poza tym nie może znać tej okropnej historii z majt-
kami z nadrukiem dni tygodnia.
- Co za przypadek, po tylu latach! Bo przecież na spotkaniu klasowym nie zamieni-
liśmy ze sobą ani słowa - ciągnie dalej głos zza moich pleców.
Nie odwracając się, mówię zniżonym tonem:
- Myślę, że zaszła pomyłka. Przepraszam, ale my się nie znamy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •