[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie musiała cały dzień siedzieć w domu, ponieważ miała pager. Pozostawało jednak pytanie,
dokąd się udać. Sklepy i większość lokali zamknięto, przyjaciele spędzali czas w gronie
rodzinnym, a krewni jej i Tima mieszkali na Wschodnim Wybrzeżu, o wiele za daleko, żeby wpaść
do nich na pieczonego indyka.
Nagle pomyślała o Michaelu Staffordzie i jego nowym podopiecznym. Czy poradził sobie z
30
nocnymi karmieniami? Oczywiście, że sobie poradził. Zdecydowała jednak, że wybierze się do
Casa Colina i sprawdzi to osobiście. Ot, sąsiedzka wizyta.
- Chińskie jedzenie na Zwięto Dziękczynienia? I to jest ta twoja wielka niespodzianka? No,
tym razem naprawdę się nie popisałeś, tatusiu.
Katie wpatrywała się w kurczaka po seczuańsku, którego miała na talerzu, i w żaden sposób
nie dawała sobie wmówić, że to indyk. Nadrabianie miną pogarszało tylko sytuację.
- Słuchaj no, dziecino - powiedział, biorąc ją za rękę. - Przecież nie chodzi o to, co się je,
prawda? Podczas tego święta dziękujemy za wszystkie otrzymane dary. Można to robić, jedząc
indyka albo hamburgery, albo też kurczaka po seczuańsku, zgoda?
Skinęła głową.
- No więc pomyślmy o tym, za co możemy być wdzięczni.
- Ja jestem wdzięczna za Rosie, panią Bridget i pana Neila, oczywiście za ciebie i za doktor
Rebece.
Z kolei Michael wymienił bliskie sobie osoby z Kalie na czele, nie zapominając o pani
Abemathy.
Rytuał ten zabrał im nie więcej niż pięć minut i Michael nie bardzo wiedział, co by tu robić
dalej, aby podtrzymać świąteczny nastrój. Katie najwyrazniej nadal była na niego obrażona i
doskonale wiedział, że nie tylko z powodu braku na stole dyniowego ciasta.
Szczeniak, którego cały czas trzymał pod marynarką, zaczął się wiercić. Michael nie chciał
zabierać go ze sobą do restauracji, ale co miał zrobić? Psiak był o wiele za mały, żeby go zostawiać
samego w domu na tak długo, zmarzłby też pozostawiony w samochodzie.
Rozejrzawszy się po prawie pustej dziś chińskiej restauracji, Michael poczuł nagły wstyd. Tak
bardzo kochał swoją córeczkę, czemu więc nie zorganizował dla niej święta w sposób, do jakiego
była przyzwyczajona? Uważał się przecież za człowieka odpowiedzialnego i w pracy nie zdarzyło
mu się jeszcze nie dotrzymać umówionych terminów. Jak mógł więc przegapić coś tak ważnego?
- Tatusiu, czy mogę cię o coś zapytać? - odezwała się Katie.
- No jasne, dziecino.
Musiało to być bolesne, bo w jej oczach krył się smutek.
- Teraz, kiedy nie ma mamusi... chyba nie jesteśmy już prawdziwą rodziną?
Nie mógł jej oczywiście winić, że pyta, odczuł to jednak dotkliwie.
- Oczywiście, że jesteśmy, Katie - odparł. - To znaczy nie jesteśmy może typową
amerykańską rodziną z mamą, tatą, trójką dzieci i psem, ale mieszkamy razem, kochamy się,
staramy się dbać o siebie, najlepiej jak umiemy. Myślę, że dzięki temu jesteśmy rodziną, chociaż
jest nas tylko dwoje. Jak myślisz?
- Myślę, że nie bardzo - odpowiedziała po chwili wahania. - Bo nie robimy nic z tego, co robią
prawdziwe rodziny.
- To znaczy czego? Oczywiście oprócz jedzenia indyka w takie święto jak dziś.
- To znaczy, że nie wyjeżdżamy na wakacje ani do Disneylandu, w soboty wieczorem nie
gramy razem w żadne gry, nie robimy wycieczek... no, sam wiesz.
- Tego wszystkiego, co robiliśmy, zanim mama zachorowała, prawda?
Skinęła głową.
- Pamiętasz, jak dawniej w niedzielę rano smażyłeś takie pyszne naleśniki? Teraz już nigdy
tego nie robisz.
Jej oczy wypełniły się łzami, a i on poczuł, że zbiera mu się na płacz. Jedzenie rosło mu w
ustach.
Naleśniki z dżemem ananasowym. Przyrządził je dla Beverly podczas ich pierwszego
wspólnego weekendu i tym podbił jej serce. Potem przygotowywał je każdej niedzieli, aż do dnia,
gdy po raz ostatni poszła do szpitala. Od tamtej pory nigdy już o tym nie pomyślał.
- Katie, tak mi przykro. Widzę, że muszę ci coś wytłumaczyć. Co byś zrobiła, gdybyś stanęła
twarzą w twarz z czymś, co cię przeraża?
31
- Z czymś naprawdę strasznym?
- Powiedzmy, że z czymś, czego się boisz.
Przygryzła wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Chyba bym się schowała albo uciekła.
- Ja tak samo - przyznał Michael. - Kiedy się urodziłaś, byłem przekonany, że zawsze będzie
przy mnie moja żona, że razem będziemy cię wychowywali. Martwiłem się, ze nie będę dobrym
ojcem, ale dzięki twojej mamie wkrótce się tego nauczyłem i poczułem, jaka to radość mieć
dziecko. Potem ona zachorowała i umarła, a ja zacząłem się bać.
- Czego? Mnie?
- Nie, kochanie, nie ciebie - zaśmiał się cicho. - Bałem się, że nie będę umiał sam cię
wychować, nie zapewnię ci odpowiedniego domu, nie stworzę ci rodziny. Bałem się, że mi się to
nie uda, a przecież tak bardzo cię kocham.
- Naprawdę? - Oczy rozszerzyły jej się ze zdumienia. Nie mogła pojąć, że ojciec mógł czegoś
się bać.
- Tak, Katie. I nadal się boję. Dlatego czasem usiłuję od tego uciec. Przyznaję, że średnio to
świadczy o mojej odwadze. Powiedz, czy coś z tego rozumiesz?
W zamyśleniu skinęła głową.
- Tylko że opieka nad tobą - ciągnął - to najważniejsza sprawa w moim życiu. Przypuszczam,
że dlatego tak mnie to przeraża.
Buzia Katie rozjaśniła się w nieśmiałym uśmiechu, a jemu zrobiło się lżej na sercu.
- Chyba nie musisz być taki przerażony, tatusiu - powiedziała. - Jesteś naprawdę dobrym
ojcem. Ten indyk i ciasto nie są aż tak ważne. Chciałam tylko wiedzieć, że... że... no wiesz.
- %7łe cię kocham?
Kiwnęła głową potakująco i wbiła wzrok w swój pełny talerz.
Delikatnie wziął ją pod brodę, żeby znowu spojrzała mu w oczy.
- Katie Stafford, chyba nie mógłbym już kochać cię bardziej - powiedział i poczuł, jak broda
jej się trzęsie. - Tylko, do diabła, mógłbym ci to lepiej okazywać!
Pojawił się właściciel restauracji, niosąc dzbanek świeżo zaparzonej herbaty jaśminowej.
- Nie smakuje państwu? - zapytał, wskazując na ich talerze z ledwie zaczętymi potrawami. -
Coś jest niedobre?
- Nie, nie. Wszystko w porządku - zapewniła Katie. - Omawiamy tylko z tatusiem ważne
sprawy rodzinne.
- Rozumiem - kiwnął głową uprzejmie, nalewając jej herbatę.
- A panu jedzenie smakuje? - zwrócił się do Michaela.
Jedyną odpowiedzią był przeciągły skowyt, który wydobył się spod marynarki. Odchrząknął,
usiłując to jakoś zatuszować, ale szczeniak nie miał zamiaru siedzieć cicho w ukryciu i znowu
żałośnie zaskomlał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]