[ Pobierz całość w formacie PDF ]

najśmielsze oczekiwania. Ross uprzytomnił to sobie
przywierając wargami do jej odkrytych piersi. Dobrze
pamiętał, że gdy po raz pierwszy zobaczył tę dziewczynę,
zastanawiał się, czy pod chłodną powierzchownością
nie kryje się przypadkiem namiętna, zmysłowa kobieta.
Teraz już znał odpowiedź na swoje pytanie.
W jego ramionach rozpaliła się do żywego ognia.
I w ten sposób wyzwoliła w nim takie namiętności,
jakich jeszcze nigdy nie odczuwał. Z jej ciała biło
oszałamiające ciepło. Była podniecona. Miękka i wil­
gotna, gotowa przyjąć go natychmiast. Wiedział, jak
bardzo ją rozbudził, i ta świadomość sprawiała, że
sam pragnął jej coraz mocniej.
Chciał zedrzeć pościel z Diany. Rozpiąć szybko już
teraz zbyt ciasne spodenki. Uwolnić z nich nabrzmiałą
męskość. Rozchylić uda dziewczyny. Zanurzyć się
w niej. Aż do końca.
Marzył o tym, żeby za każdym razem, przy każdym
wejściu w miękkie ciało obserwować twarz Diany.
Patrzeć, jak doprowadza ją do orgazmu, by chwilę
później zatracić się samemu.
Nagle oprzytomniał. Zatrzymał rozpędzone marzenia
jedną, przyziemną myślą.
Jęknął głośno:
- Nie mogę! Nie mogę tego zrobić, nie mogę!
Diana otworzyła oczy i spojrzała na niego wzrokiem
pełnym pożądania.
- Nie możesz? - powtórzyła półprzytomnie. Nie
rozumiała, o czym mówi Ross.
BYLE NIE ŚLUB!
- Oboje nie możemy - powiedział ostrzejszym
tonem.
- O czym ty mówisz? - spytała.
- Nie wolno nam posunąć się dalej. To niebez­
pieczne. - Oderwał się od Diany i obrócił na plecy.
- Ale ze mnie szczeniak! - szydził sam z siebie.
- Nie jestem nawet odpowiednio przygotowany.
Leżąca obok dziewczyna bez słowa obciągnęła
koszulę.
- Przepraszam cię, Diano.
- To... to nie twoja wina.
- Moja. - Ross ze złością wbił pięść w poduszkę.
- Nie będąc przygotowany, nie powinienem w ogóle
zaczynać.
Usłyszał cichy, lecz pewny głos Diany:
- Nie przejmuj się, proszę. Jesteśmy tylko ludźmi.
Zagalopowaliśmy się trochę. Poszaleliśmy. To się
zdarza. Przecież sam dzisiaj mi to mówiłeś.
Czuł się jak niedźwiedź z przytrzaśniętą we wnykach
łapą. Cholernie źle.
- Może nie mówiłem prawdy...
- Skłamałeś? - spytała Diana. - Mnie okłamałeś?
- Nie. - Wziął ją za rękę. Była lodowata, podob­
nie jak bransoletka z maskotkami obejmująca prze­
gub dłoni. - Nie kłamałem, Diano. Mówiłem praw­
dę. Nigdy nie będę cię okłamywać. Masz na to moje
słowo.
Milczeli. Po chwili odezwała się Diana:
- Miałeś rację.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Że jestem idiotką i kłamczucha.
- Nie jesteś idiotką, słoneczko. A kłamać zdarza
się wszystkim ludziom. To naturalny przejaw instynktu
samozachowawczego.
- Sądziłam, że mogę żyć bez namiętności. - Głos
Diany lekko się załamał. - Byłam w błędzie.
82
83
Ross odwrócił głowę w stronę dziewczyny i zobaczył,
że w jej oczach pojawiły się łzy.
- Czy tak jak dzisiaj czułaś się kiedyś przy Grim-
merze? - spytał.
- Nie.
- Oj, cholera...
- Co?
- Lepiej stąd wyjdę, zanim zrobię coś, czego oboje
będziemy potem żałowali.
- Nie rozumiem.
Ross wziął jej rękę i położył ją sobie na podbrzuszu.
- Czujesz?
- Tak.
- Wiesz, co to jest?
- Oczywiście, że wiem.
Ross wydał z siebie przeciągły jęk. Był zły. Był
także bezradny.
- Pożądam cię, Diano Winsted. Jeszcze nigdy tak
nie pragnąłem żadnej kobiety.
- Och! - wykrztusiła z siebie dziewczyna.
- Jeżeli tutaj zostanę, skończy się na tym, że będzie­
my się kochali. A nie możemy, bo, szczerze mówiąc,
żadne z nas nie jest do tego odpowiednio przygotowa­
ne. - Ross odsunął moskitierę i wyskoczył z łóżka.
- Dokąd idziesz?
- Wychodzę. - Złapał koszulę.
- Ale dokąd?
Wzruszył ramionami i zaczął szybko wciągać buty.
- Przecież wcześniej mówiłeś, że nie masz dokąd
pójść.
- Mogę zawsze iść znów pod prysznic.
- Rossie... -jęknęła błagalnym głosem Diana;
Zmusi się, żeby stąd wyjść. A dziewczyna jeszcze
mu za to kiedyś podziękuje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •