[ Pobierz całość w formacie PDF ]

we wściekłego psa! Potwory i demony! Ci, którzy noszą miano człowieka. Tkwimy tu jak w
więzieniu...
Ptaki, lelki, zaczynają się gromadzić.
26 pazdziernika 1850
DROGI BONESIE!
Już prawie zmierzch. Właśnie się obudziłem. Przespałem niemal dwadzieścia cztery godziny.
Jakkolwiek Cal nie zająknął się słowem na ten temat, podejrzewam, że mając na względzie
moje dobro, wsypał mi do herbaty środek nasenny. Jest dobrym, oddanym przyjacielem, ma jak
najlepsze intencje, więc nic nie powiem.
Niemniej moje postanowienie jest niezłomne. Jutro też będzie dzień. Jestem spokojny,
zdecydowany, ale odnoszę wrażenie, że wraca mi gorączka. Jeśli tak rzeczywiście jest,
wszystko musi wydarzyć się jutro. Zapewne lepiej, żebym uczynił to dzisiejszej nocy. Ale
nawet ognie piekielne nie zmuszą mnie do postawienia po ciemku stopy w tamtym miasteczku.
Kończę, Bonesie, niech Bóg czuwa nad tobą.
CHARLES
Postscriptum. Znów zaczęły się wydzierać ptaki i ponownie dochodzą owe przerażające
szurania. Cal myśli, że ich nie słyszę, ale ja słyszę je bardzo dobrze.
C.
(Z prywatnego dziennika Calvina McCanna)
27 pazdz. 50 r.
Piąta nad ranem
Jest nieugięty w swoim postanowieniu. Bardzo dobrze. Idę z nim.
4 listopada 1850
DROGI BONESIE!
Słaby, ale przytomny. Nie jestem pewien daty, lecz kalendarz przypływów i odpływów
morza oraz wschodów i zachodów słońca upewnia mnie, że w nagłówku listu umieściłem
właściwą datę. Siedzę przy tym samym biurku, na którym pisałem do Ciebie pierwszy list z
Chapelwaite, i spoglądam na mroczniejące morze, które pławi się w ostatnich przebłyskach
dnia. Noc nadchodzi szybko. Kolejnego zachodu słońca nigdy już nie zobaczę. Ta noc należy
do mnie; pózniej wszystko zostawię, choć nie wiem, jaki będzie ten cień, w który wkroczę.
Z jaką siłą fale morskie tłuką w skały przylądka! W ciemniejące niebo biją strugi piany.
Ocean sprawia, że pod mymi stopa- mi drży podłoga. W szybie widzę swoje odbicie; twarz
mam bladą jak wampir. Od dwudziestego siódmego pazdziernika nie miałem nic w ustach. Nie
miałbym również wody, gdyby tamtego dnia Calvin zapobiegliwie nie postawił mi przy łóżku
pełnej karafki.
Och, Cal! Jego już nie ma, Bonesie. Poszedł za mnie, poszedł zamiast tego nikczemnika o
patykowatych kończynach i kościstej twarzy, którego odbicie widzę w szybie. A jednak może
przypadł mu w udziale lepszy los; nie dręczą go już sny, które w ciągu tych kilku ostatnich dni
towarzyszyły mi ciągle. Pokraczne kształty, które czają się w koszmarnych korytarzach
delirium. Nawet teraz trzęsą mi się ręce; poplamiłem papier atramentem.
Tamtego ranka, kiedy zamierzałem się wymknąć chyłkiem z domu, stanął przede mną Cal...
a wydawało mi się, że jestem taki przebiegły. Oświadczyłem mu wcześniej, że zdecydowałem
się wyjechać z Chapelwaite, i poleciłem, żeby udał się do odległego o jakieś piętnaście
kilometrów Tandrell, gdzie byliśmy mniej znani, i wynajął dwukołowy wózek konny. Zgodził
się, a pózniej widziałem go, jak oddalał się drogą biegnącą wzdłuż wybrzeża.
Kiedy już zniknął mi z oczu, szybko przygotowałem się do wyprawy. Wdziałem palto i
szalik [zdarzały się już przymrozki; pierwsze zwiastuny nadchodzącej zimy]. Przez chwilę
zastanawiałem się, czy nie zabrać rewolweru, ale rozśmieszył mnie ten pomysł. Co na to może
pomóc rewolwer?
Wymknąłem się kuchennym wyjściem. Na chwilę przystanąłem w progu, żeby jeszcze raz
rzucić okiem na morze i niebo; chciałem jeszcze raz odetchnąć świeżym powietrzem, ponieważ
niebawem wdychać miałem odór zgnilizny... Chciałem jeszcze raz popatrzeć na szybujące pod
niskimi chmurami mewy.
Odwróciłem się... Przede mną stał Calvin McCann.
"Nie powinien pan tam iść sam" - oświadczył.
Takiej powagi na jego twarzy nigdy jeszcze nie widziałem.
"Ależ Calvinie..." - zacząłem.
"Ani słowa, proszę pana! Pójdziemy razem i zrobimy to, co musimy, albo siłą zawlokę pana
z powrotem do domu. Nie czuje się pan najlepiej. Nie wolno panu iść samemu".
Nie potrafię oddać uczuć, jakie mną zawładnęły: zmieszanie, uraza, wdzięczność... ale
przede wszystkim ogromna miłość.
W milczeniu minęliśmy letni domek i zegar słoneczny, minęliśmy pokryty wodorostami brzeg
morza, po czym zagłębiliśmy się w las. Panowała śmiertelna cisza - ptak nie zaśpiewał, nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •