[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się stało, że był ze mną Walduś, bowiem towarzystwo chłopca nie wzbudzało podejrzeń.
Zresztą Fijałkowski wydawał się nieobecny duchem, nie patrzył na ludzi, nie zerkał nerwowo
na boki, jak czyni to większość warszawiaków.
Wsiedliśmy za nim do kolejki podmiejskiej WKD i wysiedliśmy dopiero za
Warszawą, w Podkowie Leśnej na starej stacji, która należy do zabytków. W tej cichej
enklawie pachnącej żywicą życie zdawało się płynąć inaczej niż w pobliskiej stolicy. Było tu
coś z atmosfery kurortu, tyle że stary mężczyzna, którego śledziliśmy, nie przypominał
wczasowicza ani kuracjusza. Zaraz po wyjściu na peron skierował się na zachód, szedł wzdłuż
torów i skręcił w leśną ścieżkę. Tam minął starodrzew sosen i dębów, a następnie przeciąwszy
młody zagajnik przeszedł na drugą stronę piaszczystej ulicy, wzdłuż której stały mniejsze i
większe posesje.
Wreszcie Fijałkowski znalazł się przed pomalowaną na zielono bramą, otworzył
skrzypiącą furtkę, wszedł na teren wąskiej i podupadłej posesji z wiekowym i szarym domem
o dwuspadowym dachu ze zniszczonym miejscami poszyciem. Sąsiednie domy, częściowo
skryte za drzewami bądz szpalerami krzewów, wydawały się bez życia, jakby wiosna przyszła
w te strony za pózno, przytłaczała je dodatkowo mnogość drzew, ale dom Fijałkowskiego był
w porównaniu z sąsiednimi dziwnie martwy.
Fijałkowski zniknął w domu. Pokręciliśmy się trochę po okolicy, cały czas zezując na
szary dom. Po kwadransie ukryliśmy się wśród wysokich sosen. Mężczyzna pojawił się tylko
raz - wyszedł z domu i zniknął w starym garażu na tyłach domu. I tyle go widzieliśmy.
Godzina czekania okazała się ponad siły Waldusia, który skwitował całą naszą
wyprawę jednym słowem: Nuda".
- Czasami praca detektywa - tłumaczyłem mu w drodze powrotnej w kolejce WKD -
przypomina wysiłek księgowego, który musi sprawdzić setki kolumn i zestawień, aby znalezć
w końcu jeden błąd decydujący o fałszywym bilansie. Godziny się dłużą, a efekty przychodzą
z opóznieniem. Ale ciągle to powtarzam młodym ludziom, którzy chcą być detektywami:
ćwiczcie, kochani, swoją cierpliwość.
Ale Walduś nie podjął poruszanego przeze mnie tematu.
Było po szesnastej. Odstawiłem chłopaka do mieszkania na trzecim piętrze, prosząc go
o dyskrecję.
- Nie mów mamie, gdzie byłeś - rzekłem. - Niech to będzie nasz męski sekret.
Wzruszył obojętnie ramionami, co mogło znaczyć wszystko i nic, ale odwracając się
strzelił do mnie ze złączonych dwóch palców. W ten sposób zawiązała się między nami
komitywa. Bardzo mi zależało na jego dyskrecji. Nie chciałem, aby Regina dowiedziała się o
spotkaniu Krempla i Fijałkowskiego na Starówce. Gotowa była donieść o tym Baturze. I nie
miało już znaczenia, czy zrobi to świadomie czy nieświadomie. Dobrosąsiedzkie stosunki
między nami, kto wie, może nawet i zalążek flirtu, zostały bezpowrotnie zniszczone. Czekała
mnie jeszcze poważna rozmowa z Reginą, ale wolałem poczekać na odpowiednią chwilę
upewniwszy się, jaką rolę w tym wszystkich odgrywa Batura.
Poszedłem do siebie. Z kawalerki zadzwoniłem pod numer telefonu komórkowego
Pawła. Okazało się, że Paweł wrócił już z obserwacji Barbakanu.
- Nic się nie działo, szefie - rzekł. - Co miałem robić? Wróciłem.
- Jutro spróbujemy znowu.
- Do biura dzwonił zniecierpliwiony %7łmijewski - mówił Paweł. - Opuścił już swoje
stanowisko obserwacyjne w centrum. Pani Regina Skalska nie spotkała się dzisiaj z Baturą.
W rewanżu opowiedziałem mu o spotkaniu Krempla z Fijałkowskim na Starówce, o
tym, że pojechaliśmy za tym drugim aż do Podkowy Leśnej.
Rozłączyliśmy się. Gdzieś około siedemnastej zadzwoniłem do Skalskich. Długo nikt
nie odbierał, więc domyśliłem się, że Regina nie Wróciła jeszcze z pracy, a Walduś ucina
sobie drzemkę.
Wyszedłem z domu. Pojechałem do centrum obejrzeć salon piękności, w którym
pracowała Regina. Mieścił się on przy wąskiej uliczce na tyłach domu towarowego - bliżej
Filharmonii. Przez oszklone drzwi i olbrzymie okno trudno było wypatrzyć cokolwiek, ale
zdaje się, że miałem szczęście. Moja sąsiadka stała jak na zawołanie przy oknie i rozmawiając
z kimś w głębi sali żywo gestykulowała. Do zamknięcia salonu było jeszcze trochę czasu,
więc usiadłem w małej kawiarni na rogu deptaku i wypiłem małą czarną, mając cały czas na
oku salon. Pózniej, znudzony obserwacją, odwiedziłem sklep Dziewucha po drugiej stronie
Zwiętokrzyskiej. Przywitał mnie tak samo jak wczoraj Samson, ów zazdrosny o Dziewucha
młody człowiek. Na szczęście zjawiła się zaraz moja młoda znajoma i czym prędzej
wyszliśmy na zewnątrz.
- Już nie mogę z nim wytrzymać - kipiała złością. - Z Samsonem! Ciągle jest
zazdrosny. O każdego.
- To niedobrze. Zazdrość to pycha.
W tonie moich słów można było wyczuć sarkazm, ale był on spowodowany
oskarżeniem mnie o to samo przez Reginę. W ten sposób broniłem się przed uświadomieniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]