[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ależ z ciebie łajdak! stwierdził energicznie. Jesteś bardziej
rozpustny niż ktokolwiek na świecie... Jeszcze pewnego dnia ożenisz się z
kobietą!...
Z plebanii wyszedł Zakonnik, a za nim Kościelniak i
XVII
Sfajcar. Nieśli potężne pudła z falistego kartonu, pełne
I
przeróżnych elementów dekoracyjnych.
Kiedy przyjedzie ciężarówka Pacykarzy, podprowadzi ją Józef aż pod
ołtarz powiedział do Sfajcara.
Prawie wszyscy Sfajcarzy zawodowi mają na imię Józef.
Wszystko malujemy na żółto? zapytał Józef.
W fioletowe paski powiedział Kościelniak, Emanuel Judo, potężny,
sympatyczny jegomość, którego uniform i złoty łańcuch lśniły jak zamarznięty
nos.
Tak potwierdził Zakonnik bo Piskub przyjeżdża na
Błogowieństwo. Naprzód udekorujmy galeryjkę Muzyków wszystkimi tymi
elementami, które są w pudłach.
Ilu będzie muzyków? zapytał Sfajcar.
Siedemdziesięciu trzech powiedział Kościelniak.
I czternaście Niewiniątek dodał Zakonnik z dumą.
Sfajcar gwizdnął przeciągle: Fjuuu...
A przecież ich jest tylko dwoje do tego ślubu! zawołał z podziwem.
Tak powiedział Zakonnik. Tak to już jest u tych bogaczy.
Dużo będzie ludzi? zapytał Kościelniak.
Mnóstwo powiedział Sfajcar. Wezmę moją długą czerwoną
halabardę i laskę z czerwoną gałką.
Skąd powiedział Zakonnik. Potrzebna będzie żółta halabarda i
fioletowa laska. Tak będzie bardziej dostojnie.
Podeszli pod balkon. Zakonnik odsłonił małą furtkę, ukrytą w jednej z
kolumn podtrzymujących sklepienie, i otworzył ją. Jeden za drugim ruszyli
wąskimi schodkami w kształcie spirali Archimedesa. Z góry dochodziło
niewyrazne światło.
Pokonali dwadzieścia cztery zwoje spirali i przystanęli dla nabrania
oddechu.
Ciężka sprawa westchnął Zakonnik.
Sfajcar stojący najwyżej przytaknął, a Kościelniak, wzięty w dwa ognie,
nie miał nic do dodania.
Jeszcze dwa i pół obrotu powiedział Zakonnik.
Wychynęli na platformę usytuowaną naprzeciwko ołtarza na wysokości stu
metrów nad ziemią, której obecności ledwo można było się domyślać poprzez
mgłę. Chmury przenikały bezceremonialnie do kościoła i przepływały przez
nawę w postaci obfitych szarych płatów.
Będzie ładna pogoda powiedział Kościelniak, wdychając zapach
chmur. Pachną macierzanką.
Z lekkim odcieniem bławatków dorzucił Sfajcar też to czuć.
Mam nadzieję, że ceremonia będzie udana powiedział Zakonnik.
Rozłożyli kartony i zaczęli ozdabiać krzesła Muzykantów. Sfajcar
rozkładał je, dmuchał na nie, by odkurzyć, i podawał Kościelniakowi i
Zakonnikowi.
Przed nimi kolumny wznosiły się i wznosiły, i można było pomyśleć, że
łączą się gdzieś w oddali. Matowe kamienie, o pięknej kremowej bieli,
wypieszczone łagodnym blaskiem dnia, odbijały zewsząd delikatne i spokojne
światło. Całkiem w górze widać było zielonkawy błękit.
Trzeba by wypucować mikrofony rzekł Zakonnik do Sfajcara.
Jeszcze tylko jeden element powiedział Sfajcar i zaraz się tym
zajmę.
Wyciągnął ze swojej bezecy szmatkę z czerwonej wełny i zaczął szorować
energicznie cokół pierwszego mikrofonu. Było ich cztery, ustawione w rzędzie
przed krzesłami orkiestry i połączone w ten sposób, że każdej melodii
odpowiadał dzwięk dzwonów na zewnątrz kościo-ła, gdy tymczasem wewnątrz
dalej było słychać muzykę.
Pospiesz się, Józefie ponaglał Zakonnik. Myśmy z Emanuelem już
skończyli.
Poczekajcie na mnie powiedział Sfajcar. Potrzebuję jeszcze
pięciominutowego odpustu.
Kościelniak i Zakonnik przykryli pudła na ozdoby i ułożyli je w rogu
balkonu, by je potem odszukać po ślubie.
Jestem gotów powiedział Sfajcar.
Wszyscy trzej dociągnęli rzemienie swoich spadochronów i z gracją
skoczyli w otchłań. Trzy wielkie różnokolorowe kwiaty rozkwitły z
jedwabistym klapnięciem i mężczyzni bez kłopotu postawili stopy na
wygładzonych płytach nawy.
Czy uważasz, że jestem ładna?
XIX
Chloe przeglądała się w wodzie nalanej do miednicy z
piaskowego srebra, w której baraszkowała bez żenady złota rybka. Na jej
ramieniu szara czarnowąsa myszka tarła sobie łapkami nosek i śledziła
błyskające refleksy.
Chloe nałożyła pończochy, delikatne jak kadzidlany dym, w kolorze swego
jasnego ciała, oraz wysokie botki z białej skóry. Poza tym była naga, jeśli nie
liczyć ciężkiej bransolety z błękitnego złota, która jeszcze bardziej wydelikacała
jej drobny nadgarstek.
Jak sądzisz, powinnam się ubrać?...
Mysz ześliznęła się po okrągłej szyi Chloe i wylądowała na jednej z piersi.
Popatrzyła na nią z dołu i wydawało się, że zgadza się z nią.
To muszę cię postawić na ziemi! powiedziała Chloe. Wiesz, dziś
wieczorem wracasz do Colina. Pożegnaj, się tutaj ze wszystkimi!...
Postawiła myszkę na dywanie, wyjrzała przez okno, opuściła zasłonę i
podeszła do łóżka. Leżała na nim rozłożona jej biała suknia i dwie suknie w
kolorze jasnej wody Izis i Alizy.
Jesteście gotowe?
W łazience Aliza pomagała Izis w układaniu fryzury. Obie również miały
już na sobie buty i pończochy.
Zbyt szybko nam to nie idzie, ani wam, ani mnie powiedziała Chloe
z udaną srogością! Czy wiecie, moje kochane, że dziś wychodzę za mąż?
Masz jeszcze całą godzinę! zawołała Aliza.
To wystarczy dodała Izis. Jesteś już uczesana!
Chloe uśmiechnęła się i potrząsnęła lokami. W pomieszczeniu pełnym pary
było ciepło, a plecy Alizy wyglądały tak apetycznie, że Chloe pogłaskała je
swoimi płaskimi dłońmi. Izis, siedząc przed lustrem, nadstawiała posłusznie
głowę w rytm precyzyjnych ruchów Alizy.
Aaskoczesz mnie! powiedziała Aliza, zaczynając chichotać.
Chloe głaskała ją specjalnie w łaskotliwym miejscu, po kręgach aż do
bioder. Skóra Alizy była ciepła i pełna życia.
Zepsujesz mi lokówkę stwierdziła Izis, robiąc sobie manikiur dla
zabicia czasu.
Obie jesteście śliczne powiedziała Chloe. Jaka szkoda, że nie
możecie tak iść, bardzo bym chciała, żebyście pozostały jedynie w butach i
pończochach.
Ubierz się, dziecinko odparła Aliza bo wszystko zepsujesz.
Pocałuj mnie powiedziała Chloe. Jestem taka szczęśliwa!
Aliza wypchnęła ją z łazienki i Chloe usiadła na łóżku. Uśmiechnęła się do
siebie, patrząc na koronki przy swojej sukni. Na początek założyła mały
celofanowy staniczek i majteczki z białego atłasu, które jej jędrne kształty
sympatycznie uwydatniały z tyłu.
Czy już? zapytał Colin.
XX
Jeszcze nie odrzekł Chick.
Po raz czternasty Chick robił węzeł na krawacie Colina i w dalszym ciągu
było nie tak.
Może by spróbować w rękawiczkach zaproponował Colin.
Dlaczego? zapytał Chick. Pójdzie lepiej?
Nie wiem powiedział Colin. To taki luzny pomysł.
Dobrze że się za to wzięliśmy zawczasu! rzekł Chick.
Tak powiedział Colin lecz i tak się spóznimy, Jeśli się nam nie
uda.
Och! Uda się odparł Chick.
Wykonał zespół szybkich, skoordynowanych ruchów i mocno pociągnął za
oba końce. Krawat przedarł się na samym środku i został w rękach.
To już trzeci zauważył Colin z nieruchomą twarzą.
Och! powiedział Chick. No tak... wiem...
Usiadł na krześle i gładził podbródek z zafrasowaną miną.
Nie rozumiem, co się dzieje powiedział.
Ja też nie wyznał Colin. Ale to nie jest normalne.
No powiedział Chick właśnie. Spróbuję bez patrzenia.
Wziął czwarty krawat i zawinął go niedbale wokół szyi Colina, śledząc z
miną niezwykle zainteresowaną lot bzumbzółki. Przełożył grubszy koniec przez
cieńszy, zawrócił przez pętelkę, obrót w prawo, przepuścił go pod spodem i,
nieszczęśliwie, w tym momencie rzucił okiem na swoje dzieło, zaś krawat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]