[ Pobierz całość w formacie PDF ]
paluchów, które służyły mu do przytrzymywania skarpet.
Roznosicielka pieprzu zamknęła furtkę i ruszyła swoją drogą, a na znak szyderstwa odrzuciła
na drugą stronę chwościk bawełnianej szlafmycy.
VI
Asystent na próżno usiłował otworzyć drzwiczki wagonu. W pociągu było bardzo gorąco,
dzięki czemu podróżni wysiadając łapali katar, zaś mechanik miał brata, który handlował
chusteczkami do nosa.
Ciężko harował przez cały dzień zdobywając mizerny łup, lecz serce jego przepełnione było
satysfakcją, bo miał zamiar zabić swego szefa. Udało mu się wreszcie rozchylić oba skrzydła
drzwi ciągnąc je w górę i w dół, i zrozumiał, iż kierownik w czapce odwrócił je na bok, żeby
mu zrobić brzydki kawał. Szczęśliwy, że udało mu się odkryć ten fortel, wyskoczył lekko na
peron i pogrzebał w kieszeni. Bez trudu znalazł kawałek falistego kartonu, dzięki któremu
mógł opuścić dworzec i szybko ruszył ku wyjściu, gdzie stał już niepozornie wyglądający
mężczyzna. Rozpoznał w nim wczorajszego urzędnika.
Mam fałszywy bilet... powiedział.
Ach! zawołał tamten. Pokaż pan...
Podał bilet, a mężczyzna wziął go i obejrzał tak uważnie, że aż rozszerzyła się czapka i uszy
wpadły mu do środka.
Niezła robota powiedział.
Tyle, że nie jest z drewna, lecz z kartonu powiedział asystent.
Naprawdę? zapytał mężczyzna. Przysiąc by można, że jest drewniany, oczywiście
gdyby się nie wiedziało, że jest z kartonu.
A jednak powiedział asystent. I pomyśleć, że szef dał mi go jako prawdziwy...
Prawdziwy kosztuje tylko dwanaście franków odrzekł mężczyzna. A za te płaci o
wiele drożej.
Ile? zapytał asystent.
Dam panu trzydzieści franków powiedział mężczyzna i wsadził rękę do kieszeni.
Widząc z jaką łatwością wykonał ten gest, asystent pomyślał, że tamten z pewnością nieładnie
się zachowa. Lecz mężczyzna wyjął po prostu trzy dziesięciofrankowe banknoty podrobione
przy pomocy likieru orzechowego.
Proszę powiedział.
Oczywiście są fałszywe? zapytał asystent.
Niech pan pomyśli, przecież nie mogę dać panu prawdziwych banknotów za fałszywy bilet
powiedział urzędnik.
Nie przyznał asystent ale ja zatrzymam mój bilet.
Sprężył się i wziął zamach, dzięki czemu jego chuda pięść mogła obedrzeć ze skóry całą
prawą stronę twarzy w czapce. Mężczyzna podniósł rękę do daszka i padi na baczność, w
związku z czym uderzył łokciem o twardy beton peronu, w tym akurat miejscu wyłożonego
sześciokątnymi kafelkami, błękitnymi i fosforyzującymi.
Asystent przeskoczył przez ciało i poszedł dalej. Czuł jak upaja go gorące i przejrzyste życie,
więc przyśpieszył kroku, by wdrapać się na urwisko. Odpiął siatkę z rzemienia i wspierał się
na niej przy wchodzeniu. Przechodząc, szturchał łby żelaznych słupów podtrzymujących
siatkę ochronną, ciągnącą się wzdłuż torów biegnących wykopem i podpierając się rączką
siatki wspinał się bez trudu między ostrymi kamieniami leżącymi na ścieżce. Po kilku
metrach oddarta kieszeń uleciała. Miał zamiar założyć swemu szefowi na szyję pętlę ze
stalowego drutu.
Bardzo szybko dotarł do furtki i pchnął ją nie zachowując środków ostrożności. Miał nadzieję
na wstrząs elektryczny, który podsyciłby jego gniew, lecz nic nie poczuł i stanął. Przy
schodach coś poruszało się niewyraznie. Popędził alejką. Pomimo chłodu jego skóra
zaczynała rudzieć i czuł zaniedbany zapach swego ciała, przemieszany z lekkim odorkiem
słomy i karaluchów.
Napiął patykowate bicepsy, a palce zacisnął na bambusowej rączce. Niewątpliwie szef kogoś
zabił.
Przystanął zaskoczony rozpoznawszy ciemny garnitur i lśniący od krochmalu kołnierzyk.
Głowa szefa była już tylko czarną masą, a nogi kończyły drążenie dwóch głębokich kolein.
Asystenta opadła czarna rozpacz, drżał na całym ciele targany wściekłością i żądzą krwi.
Miotał spojrzenia dookoła, zaniepokojony i wstrząśnięty. Przygotował sobie do powiedzenia
mnóstwo rzeczy. Trzeba było je powiedzieć.
Dlaczegoś to zrobił, świnio?
Zwinio" zabrzmiało w obojętnym powietrzu jakoś płasko i anachronicznie.
Zwinia! Aajdak! Palant! Gówniarz! Palant złamany! Złodziej! Szuja! Palant!
Azy płynęły mu z oczu, bo szef nie odpowiadał. Złapał bambusową rączkę i wbił ją w sam
środek pleców szefa.
Odpowiadaj, złamasie. Dałeś mi fałszywy bilet.
Napierał całym ciężarem, a rączka wbijała się w materiał naruszony przez truciznę. %7łeby
wypłoszyć robale zakręcił bambusowym kijem, poruszając drugim jego końcem jak
żyroskopem.
Fałszywy bilet, słoma z karaluchami, moje trzydzieści franków, jestem głodny, a moje
dzisiejsze pięćdziesiąt franków?
Szef prawie się już nie poruszał, a robale nie wychodziły.
Chciałem cię zabić, palancie złamany. Musiałem cię zabić. Zabić cię, martwego, złamasie,
ciebie, tak. Moje pięćdziesiąt franków, hę?
Wyrwał rączkę z rany i z całej siły zaczął walić w zwęgloną czaszkę, która rozsypała się jak
skórka zbyt wypieczonego sufletu. W miejscu głowy szefa nie było już nic. Wszystko
kończyło się przy kołnierzu.
Asystent przestał drżeć.
Wolisz się wynieść? Dobra. Ale ja muszę kogoś zabić.
Usiadł na ziemi i zapłakał tak jak poprzedniego dnia, a jego żywa rzecz nadbiegła lekkim
kroczkiem w poszukiwaniu przyjazni. Asystent zamknął oczy .Czuł na swoim policzku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]