[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pociotkowej...
- Taki skrzat! A ma to ona już lata? Widzi mi się, że jeszcze łoni krowy pasała!...
- La chłopa to już lata ma, ale i morgów ma tyla, że się parobki śpieszą.
- Będą się i do ciebie śpieszyły, Józia, będą...
- Jak się tatuś z trzecią nie ożenią! - zakrzyczała Jagustynka gdzieś z trzeciego zagona.
- Co wam też w głowie, a toć dopiero na zwiesnę matkę pochowali - powiedziała przetrwożonym
głosem Hanka.
- Co ta chłopu szkodzi. Kużden chłop to jak ten wieprzak, żeby nie wiem jak był nachlany, to do
nowego koryta ryj wrazi... Ho, ho, jedna jeszcze nie dojdzie... nie ostygnie całkiem, a już za drugą się
ogląda... pieski to naród... A jak to zrobił Sikora? W trzy tygodnie po pochowku pierwszej z drugą się
ożenił.
- Prawda, ale i drobiazgu po nieboszczce ostało pięcioro...
- Rzekliście! Ale ino głupie uwierzą, że la dzieci się pożenił... la siebie, bo mu markotno było samemu
pod pierzyną ...
- My byśwa ojcu nie dali, oho!... - zawołała energicznie Józia.
- Młódka ty jeszcze, to i głupia... ojcowy grunt, to i ojcowa wola!
- Dzieci też coś znaczą i prawo swoje mają - zaczęła Hanka.
- Z cudzego woza to złaz choć i w pół morza - mruknęła głucho Jagustynka i zamilkła, bo Józka
rozgniewana zaczęła nawoływać Witka, co się był wałęsał gdzieś nad rzeką, a Jagna się nie wtrącała do
tej rozmowy - uśmiechała się ino niekiedy, że się to jej jarmark przypomniał, i nosiła kapustę, a skoro
wóz był już pełen, Szymek jął wyjeżdżać ku drodze.
- Ostajcie z Bogiem - rzuciła do sąsiadek.
- Jedzta z Bogiem, my też zaraz... Jaguś, a przyjdziesz do nas obierać, co?
- Powiedz ino, kiedy potrza, a przyjdę, Józia, przyjdę...
- A w niedzielę chłopaki wyprawiają muzykę u Kłębów, wiecie to?
- Wiem, Józia, wiem.
- Spotkacie Antka, to powiedzcie, że czekamy, niech się pośpieszy - prosiła Hanka.
- Dobrze, dobrze...
Pobiegła prędzej, żeby dognać wóz, bo Szymek odjechał był już ze staję, że ino go słychać było, jak
klął na konia; wóz grzęznął i zarzynał się aż po osie w rozmiękłym, torfiastym gruncie, że na dołkach i
w gorszych miejscach oboje musieli pomagać koniowi, żeby wyciągnął z trzęsawiska.
Milczeli oboje, Szymek wiódł konia i zważał, żeby nie wywrócić, bo dołów wszędzie było pełno, a Jagna
szła z drugiej strony, podpierała ramieniem wóz i rozmyślała, jak się to trzeba wystroić na to obieranie
do Borynów.
Mrok zapadał prędko, że ledwie konia widać było, deszcz jakby przestał, tylko mokra, ciężka mgła
wisiała, że oddychać było ciężko, a górą szumiał głucho wiatr i bił w drzewa na grobli, do której
dojeżdżali właśnie.
Podjazd na groblę był ciężki, bo stromy i śliski, koń utykał i co krok przystawał odpoczywać, że ledwie
zdzierżeli wóz, żeby nie uciekł.
- Nie trza było tyle kłaść na jednego konia! - ozwał się jakiś głos z grobli.
- To wy, Antoni?...
- Juści.
- A pośpieszajcie, bo już tam Hanka was wypatruje...Pomóżcie nam...
- Poczekajcie, niech ino zejdę, to pomogę. Pomroka taka, że nic nie widać.
Wjechali zaraz na groblę, bo tak potężnie podparł, aż koń ruszył z kopyta i zatrzymał się dopiero na
wierzchu.
- Bóg wam zapłać, ale też mocni jesteście, że laboga!- wyciągnęła do niego rękę.
Zamilkli nagle, wóz ruszył, a oni szli koło siebie nie wiedząc, co mówić, zmieszani dziwnie oboje.
- Wracacie to? - szepnęła cicho.
- Ino cię do młyna odprowadzę, Jaguś, bo tam w drodze woda wyrwę zrobiła.
- To dopiero ciemnica, co? - wykrzyknęła.
- Boisz się, Jaguś? - szepnął przysuwając się bliżej.
- Hale, bałabym się ta...
Znowu zamilkli i szli tak przy sobie, że biodro w biodro, ramię w ramię...
- A oczy to się wam świcą jak temu wilkowi... aże dziwno...
- Będziesz w niedzielę na muzyce u Kłębów?
- A bo to matka mi dadzą...
- Przyjdz, Jaguś, przyjdz... - prosił cichym, przyduszonym głosem.
- Chcecie to? - zapytała miękko, zaglądając mu w oczy.
- Laboga, a dyć ino la ciebie zgodziłem skrzypka z Woli i la ciebie namówiłem Kłęba, żeby dał chałupy,
la ciebie, Jaguś szeptał i tak przysuwał twarz do jej twarzy, i dyszał, aż się cofnęła nieco i zadygotała
ze wzruszenia.
- Idzcie już... czekają na was... jeszcze kto nas obaczy... idzcie...
- A przyjdziesz?
- Przyjdę... przyjdę... - powtórzyła obzierając się za nim, ale już zniknął w mgle, tylko odgłos jego
kroków słychać było po błocie.
Dreszcz nią wstrząsnął gwałtowny i coś jak płomień wichrem przeleciał przez serce i głowę; aż się
zatoczyła. Ani wiedziała, co się jej stało, oczy ją paliły, jakby zasypane zarzewiem, tchu złapać nie
mogła ni przyciszyć serca namiętnie bijącego; rozkładała ręce bezwiednie, jak do obejmowania,
rozprężała się w sobie, bo ją brały takie szalone ciągotki, że omal nie krzyczała... dopędziła wozu,
chwyciła się luśni i choć nie potrza było, tak potężnie pchała, aż wóz skrzypiał, chwiał się i główki
spadały w błoto... a przed oczami cięgiem widziała jego twarz i oczy roziskrzone, pożądliwe... palące...
- Smok, nie chłop... chyba takiego drugiego we świecie nie ma... - myślała bezładnie.
Oprzytomniał ją turkot młyna, obok którego przejeżdżali, i szum wody płynącej na koła i spod stawideł
otwartych, bo przybór był ogromny. Rzeka z rykiem głuchym spadała na dół i rozbita na białą miazgę,
kłębiła się i jaśniała w rzece rozlewającej się szeroko.
W domu młynarza, stojącym zaraz przy drodze; już się świeciło i przez szyby przysłonięte firankami
widać było lampę stojącą na stole.
- Mają lampę kiej u dobrodzieja albo i we dworze jakim
-Bo to nie bogacze?... Grontu to ma więcej od Boryny i na procenta pieniądze daje, i na mieleniu to nie
okpiwa, co: - ciągnął Szymek.
- %7łyją kiej dziedzice... Takim to dobrze... Po pokoju chodzą... na kanapach się wylegują... w cieple
siedzą... słodko jadają, a ludzie na nich robią... - myślała, ale bez zazdrości, nie słuchając Szymka,
któren o ile mrukliwy był o tyle kiej się rozgadał, to już bez nijakiego końca.
Dowlekli się wreszcie do chałupy.
W izbie widno było i ciepło, ogień buzował się wesoło na trzonie; Jędrzych obierał ziemniaki, a stara
nastawiała kolację.
Jakiś stary, siwy człowiek grzał się przy kominie.
- Skończyliście, Jaguś?
A ino, telo że ta zdziebko, może ze trzy płachty, ostało na zagonie.
Poszła do komory się przebrać i wkrótce już się zwijała po izbie i narządzała jedzenie pilnie poglądając i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]