[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dioniza ratowała jeszcze nie obumarłe całkowicie, jeszcze bijące serce i przechowała je w
Hadesie, zanim Demeter nowego ciała i nowego tętna pogody nie stworzy dla tego boskiego
serca rzeczy wszelkich, które zwano niegdyś entuzjazmem! póki przez śmierć, odżycie i
odmłodzenie nie powstanie tryumfujący weselem bóg życia samego J a c h o s!
O przebiegu rzeczy tych tajemnych, ich duchu oraz płomieniu zapalnym...
...pouczano w obrządkach świętych misteriów onych, o których żaden język mówić nie
śmie! głosi Hymn. Błogosławiony ten, który je widział, a dola jego po śmierci nie będzie
równą doli innych śmiertelnych...
Ogień tam płonął niepojęty: zagrzewały się przy nim te piersi nieliczne, o które pod Ma-
ratonem i Salaminą rozbił się cały ogrom światów obcych; zapalały się tam te dusze i głowy,
które górują ponad wszystkim, co ludzkość po dziś dzień stworzyła. Gdyż, co bezwłady natu-
ry ludzkiej zwyciężać i bezruchy dusz pokonywać miało, wolę skupiać w piersiach lub gło-
wach najdzielniejszych żyć to musiało ciągle w duszy wspólnej, płonąć świętym zniczem
wiary w odnowę dusz, w entuzjazm dla życia samego!
I tym była może na dnie swoim tajemnica eleuzyjska.
Wraz z nią zapadło w przepaść czasów i nasze dziś rozumienie najgłębszych tajników woli
tych, którzy w dzisiejszego sumienia postaci wykraczają z kościoła pod krzyżem swej
męki, zapatrzeni jak w monstrancję promienistą w symbol jedynej potęgi odnowy życia i
dusz: w ruch.
Przekazały nam ponadto wieki i to jeszcze na rozgrzanie piersi własnych.
129
Z wnękliwszego ducha północnych ludów Grecji zstąpił na pogodne bogi Hellady ten smęt
mistyczny i wiódł je wskroś przez tajniki dusz ludzkich. Lecz po dziewięciu dniach misteriów
eleuzyjskich zmartwychwstawała ta trójca bogów tym, czym była dla ludu: prostymi bogi
siejby, żniwa i winobrania lecz sprawującymi teraz swój siew i plon i po duszach ludz-
kich, ogarniając sobą tak oto cud życia cały!... I nie było po onych dniach dziewięciu ani jed-
nej duszy nie przepełnionej nadzieją, ani jednego serca bez ukochania życia nad miarę
wszystkiego. Czyniła się drogą świętą do Aten narodu pielgrzymka wśród bogomolnego szału
radości. Nad tłumnym zamętem dionizyjskich upojeń królował niesiony posągiem on sam:
odżyły Jachos, bóg uświęcający wesele.
A duszom, wyzwolonym w ufność do siebie, radośnie świętym było wszystko, co tętno
życia wybija: i miłość, i namiętność, i nienawiść, i wróżda, i wojna, i zażycie, i rozkosz, i
czyn, i pieśń, i lekkość pustoty, i skupienia mądrość; wszystko, ku czemu przyzywa z kolei
życia i piersi człowieczych pełnia. Weselnie świętą była nadziejom i śmierć nawet, bo za nią w
świętym kole ruchu następować miało odżycie, odmłodzenie! Bezsilny był tu Hades, chłoną-
cy jednostki śmiertelne: za Jachosa pochodem tłumnym szedł człowiek jeden wieczny.
I nic to, że naokół jesień bura całuny sinych cieniów rozesłała po skałach i grudzie, sypiąc
na drogę liście umarłe: nadzieją pijane serca wiązały się nią właśnie najbardziej! w jedno
żywe serce narodu.
Wstań i uderz w pieśń, któryś w prochu żył! zawodzili przodownic kapłani pod wyso-
kie tony fletni. A bachiczny krzyk ludu we wtór głuszył szumy morza bijącego skały.
Schroniło się echo tych wołań tam, gdzie echo zamieszkuje od prawieków w górach. I
dziś jeszcze usłyszy ucho baczne po winnicach alpejskich i po halach karpackich tenże, co i
drzewiej, dziki krzyk żądzy życia i jej tryumfu:
J a c h o o! J a c h o o!... J a c h o s!
Na halizny mazowieckie spoglądał jak na morze. Wiatr hula górą bezgłośny i pędzi przed
sobą obłoki jak fale monotonne, zbite na horyzoncie w chmurę dalekiego lądu. Wsie tu i ów-
dzie widoczne, niby łodzie rybackie w czas morskiej ciszy, tkwią sennie w tej pustce. Bura
zasłona błotnych roztopów pokryła ziemię. Patrzy na to słońce, dołem oparami przymglone,
górą roziskrzeń pełne, o tarczy jaskrawej, zmierzającej ku zenitowi, rzekłbyś, naocznie dla
długiego wejrzenia i długiego oddechu człowieczej melancholii:
pallere ligustra,
Exspirare rosas, decrescere lilia vidi...
Zaś ręka tajemna, co pod tej omartwicy kirem Wiosnę odmłodzeń w podziemia porywa,
jestże to duch zatracenia czy śmierć sama, porywająca nadzieje ostatnie:
Nosse nec aurigam licuit: seu mortifer aestus
Seu mors ipsa fuit?!...
W pamięci jawiła mu się znów przodowna trójka owej gromadki na uprowadzeniu; a mię-
dzy tym jak chmurą skrytym posępnikiem i chłopem białym z chlebem pod pachą tamtej
dziewczyny, Wandy, uroda coraz to dziwniejsza wspomnieniom: opal twarzy i oczu wielkich
fiolet w ramie włosów niby kora schnącej krzewiny, a oblicze to całe jakby prześwietlone
skupieniem przeznaczenia i smętu.
Ujrzał ją w wyobrazni nieżywą na tle murów i wieżyc miasta am, gdzie Chrystus pod
krzyżem występuje z kościoła i gdzie zasiadł w spiżu ten, co ziemię ruszył. Widział ją tam
pod kirem pyłu miejskiego, a tym jaśniejszą obliczem cichym, dzierżącą w dłoniach mar-
twych granatu jabłko i kłosów pęk: symbole dwojakiej płodności ziemi.
130
[ Pobierz całość w formacie PDF ]