[ Pobierz całość w formacie PDF ]
samym sobą do błędu pomogło mu w odzyskaniu równowagi
ducha i szybko skończył przewlekać pasek przez szlufki.
- Bardzo mi przykro, że zepsułem naszą kolację. Pozwól
mi zabrać się gdzieś do miasta - zaoferował. Przytaknęła. Z
największą przyjemnością gdzieś by stąd wyszła.
- Dobrze, zaczniemy pracować rano. Zostanie nam
przynajmniej jeszcze ze dwa dni - odpowiedziała. Dwa dni i
co potem, zastanawiała się. Nie potrzebowała go do opisu
badań historycznych. Była
w trakcie kopiowania jego dzienników, a on miał już
potrójne kopie zdjęć i negatywów. Dyskusje, jakie były im
potrzebne do uzgodnienia stanowisk, mogli prowadzić przez
telefon. Ona siedziałaby w swoim domu w górach, a on...
gdzie? Gdzież by się podział w całym tym szerokim świecie,
gdyby ją opuścił?
Tylko siebie może winić za taki obrót spraw. Stała w
ciemnych drzwiach baru i żałowała, że nie wybrała innego
miejsca. Neon, obiecując hamburgery i piwo przyciągnął
uwagę Kita, a ona, głupia, nie protestowała. Obskurny bar na
tyłach zbiornika retencyjnego, pełen podejrzanych typów, nie
był najwłaściwszym miejscem dla człowieka z warkoczem i
bransoletkami, co potwierdzały wyzywające i agresywne
wejrzenia spod wciśniętych na czoło czapek z napisami
reklamującymi producentów sprzętu rolniczego i dostawców z
całych Stanów.
Kristine poczuła się niepewnie, mimo że już kiedyś była w
tym barze. Pewnego wieczoru przyszła tu z kilkoma
koleżankami i Grantem, żeby potańczyć. Spędzili miło czas, a
z Grantem więcej się nie zobaczyła. Tym razem jednak była tu
z Kitem, który stwarzał animozje już samym swoim
egzotycznym wyglądem i zachowaniem. Chyba zdążył już to
sobie uświadomić.
- Interesujące miejsce - stwierdził spokojnym głosem,
podsuwając jej krzesło. Usiadła, biorąc menu do ręki.
- Hamburgery są dobre. Potraw meksykańskich chyba byś
nie przeżył - powiedziała zastanawiając się, czy Kit nie zdaje
sobie sprawy, że znajduje się w centrum uwagi.
- No to bierzemy hamburgery, za młodzi jesteśmy, aby
umierać, zwłaszcza dzisiaj - zaśmiał się. Widocznie nie,
pomyślała, chowając twarz za kartą dań.
Upłynęło sporo czasu, zanim kelnerka pojawiła się, by
przyjąć zamówienie, ale kiedy już przyszła, nie spieszyło jej
się wcale z odejściem i nietrudno się było zorientować
dlaczego.
- Ty chyba nie jesteś stąd, złotko? - zapytała Kita.
- Nie, słoneczko, pochodzę z Nepalu - odpowiedział jej,
uśmiechając się jednym ze swoich najwspanialszych
uśmiechów.
Miał ich tysiące w zapasie i Kristine zauważyła, że kilka
już zużył na oczarowanie tej blond nimfy, odzianej w obcisły
czarno - zielony strój, nadający się bardziej na salę
gimnastyczną niż do restauracji. Niezupełnie cała się w nim
mieściła, tu i ówdzie wylewała się z niego, ukazując to i owo.
Miała wąskie biodra, obciśnięte spodniami, i duży biust. Są
szczęśliwe kobiety, pomyślała Kristine czując się niezręcznie
w swojej żołtomusztardowej bluzce. Nie była to tania bluzka,
ale w porównaniu z seksownie błyszczącą lycrą, w jaką
ubrana była kelnerka, wyglądała jak szmata.
- Kiedyś miałam chłopaka, wspinał się po górach -
powiedziała kelnerka. - Wyjechał do Nepalu i nie wrócił. -
Dziewczyna postawiła jedną nogę na drugiej i oparła się o
stół, odcinając Kristine możliwość uczestniczenia w
rozmowie. Zmniejszała tym, co prawda, swoje szanse na
napiwek, ale nie było to dla Kristine żadną rekompensatą.
- Wielu mężczyzn nie wraca z gór - zauważył Kit. -
Bardzo mi przykro.
- Ależ on nie zginął, złotko, po prostu nie wrócił do mnie.
Skoro jednak Nepal przysyła nam takich chłopców, jak ty, to
żadna strata.
- W Nepalu nie ma takich jak ja - zauważył Carson.
- Nigdzie nie ma wielu takich jak ty, złotko.
Niski gardłowy pomruk poprzedził odpowiedz kelnerki,
która odsunęła szczupłe biodro od stołu. Kristine prawie
żałowała, że Kit nie zwrócił uwagi na wrażenie, jakie
wywierały pośladki tej dziewczyny na mężczyznach
siedzących przy barze.
- Kto to jest John Garraty?
- John Garraty? - powtórzyła niepewnym głosem.
- Czyżbym zle wymówił jego nazwisko? - spytał unosząc
brwi.
- Nie. - Udała, że jest bardzo zajęta szukaniem
kosmetyczki, chcąc ukryć zmieszanie. Po raz pierwszy
zrozumiała, dlaczego kobiety noszą przy sobie puderniczki i
szminki - przydają się, by wybrnąć z trudnej sytuacji.
- Kto to jest? - nalegał.
- Jest profesorem uniwersytetu w Boulder, tak jak
powiedział.
Przyniesiono piwa, co dało Kristine chwilę wytchnienia.
Po kilku kolejnych: złotko to, złotko tamto - kelnerka
odfrunęła z powrotem do baru.
- Jest twoim przyjacielem? - kontynuował.
- Niezupełnie - Kristine mogła się założyć, że dziewczyna
z baru miała przynajmniej ze dwie puderniczki i trzy szminki,
podczas gdy ona musiała się zadowolić starym sztyftem.
- To dlaczego planowałaś z nim długą podróż? Podniosła
wzrok. - To był błąd - powiedziała.
- W porządku - rzekł z zadowoleniem, podnosząc kufel do
ust. Kristine schowała kosmetyki.
Chyba zwariowała, że dała się wplątać w to wszystko, w
niego, w Kandżur, Chatren - Ma, pocałunki. Jeszcze jedno
złotko", a chyba zlinczuje tę kelnerkę. Straciła apetyt i jedyne
na co miała ochotę, to wrócić do domu i spalić bluzkę.
Nie było w tym jego winy. Wprowadził tylko w jej
nieuporządkowane życie jeszcze więcej zamieszania. A na
domiar złego umiał czytać w jej myślach.
Rozdział 6
Hamburgery były gorące, aromatyczne i ociekały
stopionym żółtym serem, dokładnie tak, jak lubiła, ale nie
mogła jeść. Odsunęła też frytki, przygotowując się do zadania
pytania. - Co miałeś na myśli, kiedy powiedziałeś, że zostałeś
zabrany do mnichów - wykrztusiła wreszcie. Czekając na
odpowiedz popatrzyła na Kita, ale nie zareagował. Próbowała
dalej:
- Przez Sanga Phalę, twojego drugiego ojca?
Kit znał wprawdzie kilka osób o niebieskich oczach, ale
oczy Kristine były jedyne w swoim rodzaju nie tylko ze
względu na fiołkowy odcień, ale i wrodzone ciepło.
Spoglądały na niego żądając prawdy, którą rzadko mówił.
Tym razem czuł potrzebę mówienia, nawet zanim Kristine
zapytała go o przeszłość.
- Sang Phala przyszedł po mnie, kiedy miałem dziewięć
lat - powiedział patrząc jej w oczy. - Dał wysoki okup
[ Pobierz całość w formacie PDF ]