[ Pobierz całość w formacie PDF ]
okazać się błędem, nie był przecież pewien, ile czasu zabawi w tej okolicy.
Gdyby jeszcze musiał wykluczyć Kathy ze swego życia, pozostawanie w
Bentham straciłoby sens. Wiedział, że po dalszych odkryciach, zwłaszcza w
sprawie sprzedaży gruntów, Kathy może odsunąć się od niego na zawsze.
Najbliższy tydzień miał przynajmniej wyjaśnić sytuację jego i ojca. Powoli
podarł dokumenty na drobne kawałki i wrzucił je do kosza.
Lindy siedziała przy kuchennym oknie, przygotowując swój wegetariański
lunch z makaronu, marchwi i szpinaku. Kathy zachodziła w głowę, jak
najdelikatniej podzielić się z nią zaskakującym odkryciem. W jaki sposób
Lindy to przyjmie? Przerazi się, nie uwierzy, a może po prostu będzie
szczęśliwa?
Odchrząknęła, a Lindy spojrzała na nią badawczo.
- Co jest? Wyrzuć to z siebie, bo zachowujesz się od kilku dni jak kotka na
rozpalonych cegłach. Dzisiejsza próba kostiumowa tak cię męczy?
- Raczej nie - powiedziała Kathy niewyraznie, zawzięcie prasując bluzkę.
To, co miała do zakomunikowania, nie nadawało się do wyrzucenia z
siebie ot, tak sobie. A niech to, myślała, Will wpakował ją w niezłą kabałę.
Lindy tarła ser do swojej potrawy.
- Chciałam wpaść do stajni po południu - oznajmiła.
- Randolph ma nowego konia, pozwolił mi go zobaczyć. Przynajmniej się
trochę odprężę po tym cholernym egzaminie.
Kathy zaschło w gardle.
- Nie musisz się pouczyć na jutro? Lindy tylko wzruszyła ramionami.
- Nie, jutro będzie łatwizna. Dziś była matma. Nie rozumiem, jak mogą
nas tak męczyć czymś, czego prawie nie przerobiliśmy na lekcji. Zabiłabym
tę Brady. Ledwo zrobiła z nami tabliczkę mnożenia. Przecież nie przyjmą
mnie na weterynarię, jak nie będę dobra z matmy. - Rzuciła w stronę Kathy
zbolałe spojrzenie. - Nigdy nie zdam tego egzaminu - jęknęła. - Ojciec Sary
Philips jest świetny z matmy i pomaga jej. Aha, mogłabym pojechać z nimi
na trochę do Londynu po egzaminach?
- Jasne. - Serce Kathy złapał skurcz. Gdyby tylko jej siostrzyczka
wiedziała, że ma ojca, który także pomógłby jej w lekcjach, zabrał na
wakacje... Tylko kto jej to powie?
Skończyła prasowanie, odłożyła bluzkę i zabrała się za lokalną gazetę, by
czymś odwrócić uwagę od kłopotu. Na pierwszej stronie ogromne czarne
litery układały się w tytuł: Ostatnie analizy uprawomocniają sprzedaż
ziemi".
A więc stanie się. Nie ma ucieczki przed budową centrum rozrywki. Miała
dotąd nadzieję, że nikt nie wyda pozwolenia, a przynajmniej że ktoś nakłoni
Randolpha do zmiany zdania. Gazeta wylądowała na stole.
- Chyba wyjaśniła się nasza ulubiona sprawa - rzuciła cierpko. - Sama
zobacz. - Podsunęła gazetę Lindy. - A tyle było protestów, zebraliśmy
pieniądze i wszystko na nic! Zmarnowana energia!
Lindy rzuciła okiem na artykuł.
- Zmieszne, ale mnie się zdaje, że on wcale tego nie chce - powiedziała. -
Nie mówi nic na ten temat, ale chyba mu żal. Może jeszcze nie jest za
pózno? Pogadaj dziś z Willem.
- Za każdym razem, kiedy poruszam ten temat, kłócimy się. Ale trudno -
oświadczyła ponuro Kathy.
Teraz nadzieję dawało jej jeszcze tylko jedno: fakt, iż Lindy była w tej
sprawie po jej stronie.
- Nie ma zmartwienia, kochani. Mówi się, że kiepska próba kostiumowa
wróży dobrą premierę...
Molly rozbawiła wymęczonych aktorów swoim nieodłącznym
optymizmem. Próba była jednym wielkim nieporozumieniem, aktorzy mylili
tekst i wejścia, kostiumy nie pasowały. Jedna z kobiet wpadła w histerię,
wykrzykując, że nie ma siły dłużej tego ciągnąć. Kathy z przykrością
stwierdziła, że doskonale ją rozumie. Kochała teatr, ale życie dostarczało jej
i tak nadmiernej porcji dramatów.
Obejrzała się. Will wraz z kilkoma innymi mężczyznami przenosił spory
fragment dekoracji na drugą stronę sceny. Czekała, aż skończą, by po raz
ostatni powrócić do sprawy ziemi, skoro transakcja nie została jeszcze
dokonana.
Will rozchmurzył się na widok zbliżającej się Kathy, choć widać było, że
dokucza mu nie tylko zmęczenie.
- Cześć. I jak, jesteś gotowa na jutrzejszą premierę?
- Dzisiaj było tak zle, że może być tylko lepiej - odparła lekko
zdenerwowana.
Will jakby na coś czekał, wreszcie zapytał:
- Rozmawiałaś już z Lindy?
- Nie, ma teraz egzaminy. Może za kilka dni. Mówiąc szczerze, nigdy w
życiu tak się nie bałam. Ale masz rację, trzeba to zrobić.
Pokiwał głową.
- Cieszę się, że jesteśmy zgodni. Kto wie zresztą, może ją tym
uszczęśliwisz? Nie mylę się chyba, że darzą się nawzajem sympatią, a on ją
po prostu uwielbia.
Nadszedł moment, na który czekała Kathy.
- No właśnie. Być może ta miłość skłoni go do zmiany zdania. Czytałam w
gazecie, że wydano pozwolenie na budowę centrum rozrywki.
Will drgnął i spoważniał. Musiała atakować, zanim on zbierze siły, by jej
przerwać.
- Jeszcze nie jest za pózno. Randolph na pewno przychyliłby się do prośby
ukochanej córki.
Milcząc, wbił wzrok w ziemię. Wreszcie podniósł głowę i zaczął:
- W tej sprawie na mnie nie licz. Powtarzałem ci już nie raz: nie mam na to
wpływu. Sprawa jest zamknięta i nieunikniona, podobnie jak powody, które
do niej doprowadziły.
Miała ochotę tupać ze złości jak kapryśne dziecko.
- To śmieszne - nieomal krzyknęła. - Powiedz, o co w tym chodzi, to
spróbuję zrozumieć!
- Wybacz, ale obiecałem i nie złamię słowa. - Patrzył na nią, obawiając się
jej reakcji. - Kathy... powiedziałbym ci, gdybym mógł.
Jeśli nie chce jej zdradzić tajemnicy, to znaczy, że nie traktuje jej
poważnie. O cóż tu chodzi, do licha, przecież nie zawahał się opowiedzieć
jej o romansie matki.
- Dobrze. No to dobranoc.
Pragnęła, by jej głos brzmiał naturalnie i był pozbawiony emocji, ale tak
naprawdę coś ściskało ją za gardło. Czuła się przegrana. Czym prędzej
wybiegła z sali prób, przekonując się usilnie, że tak widocznie ma być.
Jednak rozczarowanie brało górę i niczym żądło wbijało w nią truciznę.
Kiedy uciekała, usłyszała za sobą szybkie kroki, a potem ktoś chwycił ją z
całej siły za rękę i obrócił gwałtownie. Miała przed sobą twarz Willa, który
patrzył na nią błagalnie.
- Kathy, przestań się wściekać. Daj mi szansę wyjaśnić.
- Wyjaśnić? Ile razy cię o to prosiłam, ale moje prośby trafiały w pustkę! -
Słowa wylewały się z niej jak wzburzona rzeka.
Podniósł ręce i zaraz opuścił je, jakby zrezygnowany.
- Podziwiam twoją konsekwencję i upór w walce o sprawę, która jest dla
ciebie ważna. Ale niech to, do diabła, nie rozdziela nas, bo to dopiero jest
śmieszne!
Wyglądał tak żałośnie, że Kathy zapragnęła otoczyć go ramionami i
przytulić. Ale wtedy właśnie z budynku miejscowego teatru zaczęła
wypływać fala roześmianych i rozgadanych ludzi. Plan Kathy wziął w łeb,
nie miała ochoty tulić się przy świadkach. Pożegnała się skinieniem głowy i
nie wiedząc, co innego mogłaby zrobić, odeszła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]