[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mowy. Zwietnie dawała sobie radę chodziła do pracy, na uniwersytet, plano-
wała wakacje. Postanowiła nie informować rodziców Kevina o swoich waka-
cjach.
Gdy minął już ponad tydzień od ostatniej wizyty Bruce'a, Mary zaczęła
się zastanawiać, że może on też wyczuł, że trudno by im było pozostać tylko przy-
jaciółmi. Wymykała się na balkon, żeby sprawdzić, czy siedzi w swoim baseni-
ku, ale ani razu go nie zobaczyła. Tęskniła za nim. Zanim go poznała, modliła
się, żeby już nigdy tak nie tęsknić.
Więc kiedy w czwartkowy ranek odezwał się tuż za jej plecami, gdy
wchodziła do swojego mieszkania, mało nie upuściła kluczy i z trudem złapała
oddech.
Cześć! Mogę wejść?
Nagle poczuła przypływ gniewu przez tydzień narażał ją na takie mę-
czarnie, a teraz, jakby nigdy nic, chciał wejść?"
Odwróciła się, spoglądając mu prosto w oczy i odrzuciła włosy do tyłu.
Nie! Jej oczy błysnęły złowrogo.
Tęskniłem za tobą powiedział miękko.
Nie zmieniła wyrazu twarzy. Tylko podbródek lekko jej się uniósł.
Byłam tu cały czas.
Nie winił jej, miała prawo żądać wyjaśnień. Naprawdę, chcę z tobą po-
rozmawiać. Przez cały czas myślałem o tym, że powinienem przyjść i wszystko
ci powiedzieć,, ale... urwał, zagryzając dolną wargę.
W porządku, rozumiem. Teraz, kiedy już masz pracę i mnóstwo no-
wych przyjaciół, ja ci już nie jestem potrzebna. Dobrze. Ja ciebie też nie po-
trzebuję.
Głęboko wciągnął powietrze.
Ależ ja ciebie potrzebuję. Chcę być z tobą. Poczuła, że mięknie. Wy-
glądał na skruszonego.
S
R
Czy coś się stało? spytała.
Moja babcia umarła odpowiedział po chwili.
Och, Bruce! Odstawiła koszyk na podłogę i przytuliła go mocno,
zastanawiając się, kiedy oboje zdążyli wejść do środka. Tak mi przykro.
Musi ci być bardzo smutno.
Przytulił ją, jakby jej obecność przynosiła mu ukojenie. Zaprowadziła go
do kanapy.
Siadaj powiedziała. Lecisz do domu? Mam zadzwonić i zare-
zerwować ci bilet?
Nie odpowiedział, odchylając głowę na oparcie kanapy. Oczy miał
zamknięte, nie wypuszczał jej dłoni ze swojej. Chciałem tylko chwilę z tobą
pobyć. Wiem, że jeszcze nie spałaś, więc nie zajmę ci dużo czasu.
Nie martw się powiedziała. Cieszę się, że mogę tu być z tobą.
Ale czy twoja rodzina nie oczekuje, że przyjedziesz?
Nawet z zamkniętymi oczyma wyglądał na skrępowanego.
Nie.
Rozumiem. Nic nie rozumiała. Nie mogli mu wybaczyć na tyle, że-
by razem przeżywać żałobę? Chcesz o tym porozmawiać? spytała za-
chęcająco.
Nie ma o czym mówić odpowiedział, podnosząc głowę i uśmiecha-
jąc się do niej. Pogłaskał ją po policzku. Usłyszałem, że winda zatrzymuje się
na twoim piętrze i nagle poczułem się bardzo samotny. Pomyślałem, że ty, tu na
górze, możesz też tak się czuć, bo dawno się nie widzieliśmy.
Absolutnie się z nim zgadzała. Samotna to delikatnie po-
wiedziane. Wstała, udając że chce coś zrobić, nie chcąc patrzeć na niego i
pokazać mu, co przeżywa.
Chcesz może... kawy?
Jasne! W jego głosie zabrzmiała ulga i Mary ucieszyła się, że
pozwoliła mu wejść. Wiedziała, co znaczy cierpieć w samotności. Byli
dookoła niej ludzie, ale nikt nie był w stanie złagodzić tego poczucia. Jeśli
S
R
więc mogła pomóc w ten sposób chociaż jednemu opuszczonemu czło-
wiekowi, to jej życie było coś warte. Och! Co za górnolotne motywy!
pomyślała prawie natychmiast. Przyznaj się lepiej, że po prostu
chcesz, żeby Bruce tu był, bo tak bardzo za nim tęskniłaś!"
Oczy wiście, jeśli masz czas i nie jesteś zbyt zmęczona dodał
Bruce, widząc, że Mary tłumi ziewnięcie.
Ależ skąd zapewniła go z uśmiechem. Dzisiaj wyjątkowo
nie było tak ciężko, a po południu nie mam zajęć.
Poszedł za nią do kuchni, usiadł przy stole i patrzył, jak przygotowuje
kawę. Teraz powinien jej powiedzieć. Wystarczy, że powie tak: Mary,
posłuchaj, muszę ci opowiedzieć o czymś, co ci się na pewno nie spodo-
ba, ale jeśli czujemy coś do siebie, to uda nam się pokonać ten problem".
Właśnie tak; cały tydzień ćwiczył, jak ma jej to wyznać. Dzisiaj nadeszła
odpowiednia pora. Otworzył usta i powiedział:
Podobają mi się twoje dłonie. Poruszają się jak baletnice w tań-
cu.
Mary zerknęła na niego, zaskoczona i skrępowana. Poczuła, że znów
brakuje jej oddechu.
Baletnice? Spojrzała na swoje ręce. Dla niej wyglądały zupeł-
nie zwyczajnie.
Tak. Wiesz, zgrabne, dostojne, ale i żywe. I jakby... wyszkolone.
Zastanowił się, czy byłyby równie zręczne, gdyby go dusiły.
Dziękuję. Uśmiechnęła się i usiadła naprzeciw niego, nagle nie
wiedząc, co zrobić z rękami. Położyła je płasko na blacie stołu. Bruce nakrył
jedną z nich swoją dłonią.
Chcę z tobą porozmawiać powiedzał wolno. Ale nie jest mi ła-
two.
Wiem, ale ulży ci, jeśli będziesz o niej mówić powiedziała ze zro-
zumieniem. Mówiłeś, że babcia pomagała cię wychowywać. Opowiedz mi o
tym, Bruce. Wysunęła dłoń spod jego i położyła ręce na kolanach. Jego
S
R
dotyk, nawet tak przelotny, podnosił jej ciśnienie. Czy to mama twojej matki,
czy ojca?
Westchnął, potrząsnął głową i wbił wzrok w stół, po czym wzruszając
ramionami, odpowiedział:
Mojej mamy. Mieszkała z nami na farmie. Moja druga babcia umarła
jeszcze przed moim urodzeniem. Ale babcia... była częścią mojego życia. Wła-
ściwie wychowała nas wszystkich sama, bo mama spędzała większość czasu
pracując z ojcem na polu. Kochałem ją bardziej niż kogokolwiek innego.
Uśmiechnął się do swoich wspomnień. Była taka malutka! Metr pięćdziesiąt,
nie więcej. Potem jeszcze zmalała, więc kiedy miałem dziesięć lat i metr czter-
dzieści pięć wzrostu, byliśmy równi. Ale umiała przylać, jak na taką malutką
staruszkę!
Mary uniosła brwi; nie próbowała ukryć rozbawienia na myśl o karco-
nym Bruce'e.
Biła cię?
Tylko wtedy, kiedy zasłużyłem. Wydawał się być spokojniejszy, od-
prężony. Nawet się lekko uśmiechał.
Na przykład?
Och...! Zamyślił się. Na przykład, kiedy wziąłem dwie dętki,
wewnątrz uplotłem coś w rodzaju sieci i powiedziałem Tracy, że z tym na no-
gach może przejść przez kanał na prerii. Nie byłem pewien, czy to się uda, a
sam wolałem nie próbować. Ciągle wysuwały jej się z nogi, więc przywiązałem
jej te dętki do butów. No i przewróciła się i byłaby się utopiła, pływając tak
nogami do góry, gdyby babcia nie usłyszała mojego krzyku. Wskoczyła do wody
i wyciągnęła Tracy. Upewniła się, że nic jej nie jest, a potem sprawiła mi tęgie
lanie. Mary zachichotała.
Nie musiała nawet pytać, czyj to był pomysł, prawda?
Dokładnie. A innym razem upiekła ciasto na festyn kościelny, zagrozi-
ła długą i ciężką śmiercią każdemu, kto by je dotknął i wyszła do ogrodu po
S
R
jarzyny na obiad. A ja miałem taką straszną ochotę na to ciasto! Myśl, że kupi je
ktoś, komu nie zależy na nim tak bardzo, jak mnie, nie dawała mi spokoju. Nie
mogłem na to pozwolić.
I co? Zjadłeś?
Nie. Westchnął. Ale wymyśliłem coś innego. Otworzyłem
drzwi kuchenne, rozsypałem owies na schodach i już za chwilę przybiegła kura,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]