[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powiedział.
No tak, to się akurat zgadzało. Shane wpadł w histerię i uspokoił się dopiero
wtedy, kiedy zjawili się agenci specjalni Johnson i Smith wraz z szeryfem i jego
zastępcami i aresztowali nadal nieprzytomnego Claya Larssona. Ciężko się
napracowali, żeby wyciągnąć go z jaskini, mimo że skorzystali z szerszego wejścia,
tego, które odkrył Clay.
- Owszem - przyznał Shane. - Ale to było, zanim przyszli gliniarze. Bałem się,
że on się ocknie i znowu będzie nas ścigać.
- Po tym, jak go zaprawiłeś? - Rob uniósł brwi. - Daj sobie spokój z piłką
nożną, dzieciaku. Masz bejsbol we krwi.
Shane poczerwieniał z radości. Dla Roba, którego rozpoznał jako bohatera
mojej upiornej historyjki, tej na dobranoc, opowiedzianej pierwszego wieczoru, żywił
wyłącznie głęboki podziw.
Rob, trzeba przyznać, jako jedyny zachował przytomność umysłu w całym
tym zamieszaniu, po naszym wyjściu z jaskini. Tydzień szkolenia przedobozowego
nie nauczył Ruth, Scotta i Dave'a, jak postępować z niedoszłymi ofiarami zabójstwa.
- Wiesz, co, Mastriani - ciągnął Rob - to coś więcej niż nieumiejętność
radzenia sobie z uczuciem gniewu. Jesteś największym uparciuchem, jakiego w życiu
spotkałem. Kiedy wbijesz sobie coś do głowy, nic cię nie zmusi do zmiany zamiarów.
Ani twoi przyjaciele, ani FBI, ani z pewnością ja. - Po chwili dodał: - Miałem psa,
który zachowywał się bardzo podobnie.
Nie wydało mi się to specjalnie pochlebne, a tym bardziej romantyczne, ale
Shane'a rozbawiło. Zapiszczał z uciechy.
- Co się stało? - zainteresował się. - Z tym psem, który był podobny do Jess?
- Och - mruknął Rob. - Myślał, że potrafi zatrzymać pędzący samochód
zębami, jeśli zdoła wgryzć się w oponę. W końcu został przejechany.
- Nie jestem - oznajmiłam - psem, który poluje na samochody. Jasne? Nie ma
absolutnie żadnego podobieństwa między mną a psem, który jest na tyle głupi. żeby...
Urwałam, uświadamiając sobie z oburzeniem, że Rob chichocze pod nosem.
Był w dużo lepszym nastroju niż wcześniej, kiedy nie było jasne, czy nie jestem
ciężko ranna. Miał wiele do powiedzenia, daję słowo, na temat mojego uporu i
pomysłu, żeby zostać w obozie Wawasee i znalezć Shane'a, narażając w ten sposób
na niebezpieczeństwo nie tylko własne życie, ale również, jak się okazało, życie
innych ludzi.
Miał rację. Pokpiłam sprawę i byłam gotowa się do tego przyznać.
Ale ostatecznie wszystko skończyło się dobrze.
No, może nie dla Claya Larssona.
- Więc nie jesteś na mnie wściekły? W odpowiedzi usłyszałam tylko:
- Myślę, że zdołam jakoś to przeżyć.
W moich uszach zabrzmiało to, jakby się przyznał do... sama nie wiem. Do
tego, że mnie kocha, albo coś. Więc kiedy tak leżałam, czekając, aż siostra uzna, że
wydobrzałam na tyle, aby się poddać przesłuchaniu, poweselałam w duchu. Jejku, po-
myślałam, będę w trzeciej klasie! W Liceum im. Ernesta Pyle'a trzecioklasistom
wolno uczestniczyć w balu maturalnym. Zaprosiłabym Roba i zobaczyłabym go,
mimo wszystko, we fraku... gdyby ze mną poszedł. To trochę niezwykłe, przyznaję,
wybierać się na bal z chłopakiem, który skończył szkołę i który, kto wie, może
odrzuci moje zaproszenie...
Ale do tego czasu skończę siedemnaście lat, więc jak może odmówić? No jak?
Mnie się oprze? Nie sądzę.
Te radosne myśli zakłócał Shane, który na łóżku obok wydawał dziwaczne
dzwięki, rzekomo zniesmaczony naszym mizdrzeniem się - chociaż moim zdaniem,
nikt się do nikogo nie mizdrzył... w każdym razie nie w świetle standardów Cosmo .
Ani też jakichkolwiek innych, o których bym coś wiedziała.
W tym momencie pielęgniarka stwierdziła:
- Wydaje mi się, że jesteście w stanie przyjąć paru gości.
Potem przez ambulatorium przewinęło się mnóstwo ludzi, niektórzy zadawali
szczegółowe pytania. Odpowiadaliśmy zgodnie z wersją, jaką wymyśliliśmy z Ruth,
Scottem i Dave'em, kiedy czekaliśmy na policjantów.
- Panno Mastriani? - odezwał się agent specjalny Johnson, siadając na krześle
koło Roba. - Czy jest coś jeszcze, co chciałabyś dodać do raczej pobieżnego opisu
wydarzeń dzisiejszej nocy?
Udałam, że się zastanawiam.
- No, cóż - powiedziałam. - Niech pomyślę. Przypomniałam sobie historię o
duchach, którą opowiedziałam dzieciom, a w której występowała jaskinia, i w
związku z tym postanowiłam sprawdzić tę jaskinię na terenie obozu, tak na wszelki
wypadek, i kiedy tam byliśmy, ten zwariowany Larsson próbował nas zabić, a Shane
uderzył go w głowę stalaktytem. To chyba wszystko.
Agent specjalny Johnson nie wydawał się zaskoczony. Spojrzał na Shane'a
siedzącego na łóżku i bawiącego się plastikową odznaką szeryfa, którą dostał za
odwagę od jednego z zastępców.
- Tak było, twoim zdaniem? Shane wzruszył ramionami. - No.
- Rozumiem. - Agent specjalny Johnson zamknął notes, po czym wymienił
znaczące spojrzenie z siedzącą w nogach mojego łóżka agentką Smith. - Bohater.
Panie Wilkins, skąd pan się właściwie wziął na miejscu wypadków? Odniosłem
Wrażenie, że odjechał pan parę godzin wcześniej.
- No cóż - powiedział Rob. - To prawda. To prawda. Odjechałem.
Ale potem wróciłem.
- Ehe - mruknął agent specjalny Johnson. - Tak, rozumiem. Czy wrócił pan z
jakiegoś szczególnego powodu?
Rob zrobił coś, czego się zupełnie nie spodziewałam Wziął mnie za rękę i
powiedział:
- Nie mogłem tego tak zostawić, po tej sprzeczce z moją dziewczyną, no nie?
Musiałem wrócić i przeprosić.
Moją dziewczyną? Nazwał mnie swoją dziewczyną! Wziął mnie za rękę i
nazwał swoją dziewczyną!
Uśmiechałam się tak szeroko, że o mało nie pękły mi wargi. Agent specjalny
Johnson, widząc to, wbił oczy w sufit, wyraznie zgorszony moim młodzieńczym
brakiem skrępowania. Ale co mogłam na to poradzić? Rob nazwał mnie swoją
dziewczyną! Nawet jeśli chciał tylko zmylić agentów FBI, to i tak... Bal na
zakończenie szkoły wydawał się jeszcze realniejszy niż przed chwilą.
- Uhm - powiedział agent specjalny Johnson. - Rozumiem. Proszę mi
wybaczyć, jeśli nie sprawiam wrażenia przekonanego. Razem z agentką specjalną
Smith uważamy, że jest to dość zdumiewający przypadek, że szukałaś Shane'a w
Wilczej Jaskini. Dlaczego nie wspomniałaś nikomu, że on może się tam znajdować,
zaraz potem, jak dowiedziałaś się o jego zniknięciu?
- Pan wybaczy. - Pielęgniarka wcisnęła mi do rąk kubek okropnie gorącej i
strasznie słodkiej herbaty. - Dobra rzecz dla osoby w stanie szoku - wyjaśniła
agentom, mimo że wcale o to nie pytali. Potem wręczyła podobny kubek Shane'owi.
Pociągnęłam łyk. Napój okazał się zaskakująco ożywczy, choć pozowałam na
osobę, którą w stan szoku mógłby wprawić jedynie namiętny pocałunek.
Tak, tak, wiem. Myślenie życzeniowe, co?
- Jess - odezwała się agentka specjalna Smith. - A może powiesz nam jednak,
co się naprawdę stało?
Siedziałam wygodnie, rozkoszując się ciepłem herbaty rozchodzącej się
wewnątrz mojego ciała i ciepłem ramienia obejmującego moje ciało od zewnętrznej
strony. Oto obraz obozowego szczęścia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]