[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jednak Luke był już na ulicy.
Dotarł do Massachusetts Avenue i po minucie stał przy fordzie. Odruchowo podszedł
do bagażnika, żeby schować skradzioną walizkę. Ale bagażnik był zamknięty. Luke
przypomniał sobie, że właściciel samochodu zamknął go przed pójściem na dworzec. Zerknął
za siebie. Wysoki człowiek powoli szedł w jego stronę, przyglądając się wszystkim
przechodniom. Kto to? Gliniarz po służbie? Detektyw? Wścibski świadek?
Luke szybko otworzył drzwiczki i wrzucił walizkę na tylne siedzenie, a potem zajął
miejsce za kierownicą.
Sięgnął pod deskę rozdzielczą i znalazł druty zapłonu. Wyciągnął je i połączył. Nic.
Mimo przenikliwego chłodu poczuł, że na czoło występują mu krople potu. Dlaczego silnik
nie zapalił? Szybko znalazł odpowiedz: zły przewód. Po prawej stronie znalazł jeszcze jeden.
Pociągnął go i przytknął do lewego.
Silnik zakasłał gwałtownie.
Luke wdusił pedał gazu. Z satysfakcją wsłuchał się w warkot samochodu.
Zwolnił ręczny hamulec i włączył kierunkowskaz - musiał zawrócić, gdyż samochód
stał przodem do dworca. Za chwilę był już daleko.
Uśmiechnął się. Tuż za sobą, w walizce, miał komplet świeżych ubrań. Byłby bardzo
zdziwiony, gdyby się pomylił. Teraz czekało go całkiem nowe życie.
Musiał już tylko znalezć jakieś miejsce, w którym mógłby wykąpać się i przebrać.
12:00
Do obręczy opasującej rdzeń drugiego członu przymocowano jedenaście silniczków,
Dzieci Sierżanta . Trzeci człon miał tylko trzy, umieszczone na trzech poprzecznych
przegrodach. Na szczycie trzeciego członu był czwarty - pojedyncza rakieta, w której
znajdował się satelita.
Zegar odliczający czas wskazywał X minus sześćset trzydzieści minut. Na przylądku
Canaveral panowało niezwykłe podniecenie.
Wszyscy chłopcy - rakietowcy byli tacy sami - na zlecenie rządu projektowali nowe
typy broni, ale w głębi duszy marzyli o wyprawie w kosmos. Grupa Explorer zbudowała
już i odpaliła niejeden pocisk, teraz jednak - po raz pierwszy - ich dzieło miało pokonać
ziemską grawitację i wylecieć ponad atmosferę. Dla wielu konstruktorów ten start był
ukoronowaniem całego życia. Dla Elspeth również.
Członkowie grupy zajmowali Hangar D oraz stojący obok Hangar R. Przekonano się,
że zwykłe lotnicze hangary doskonale nadają się do produkcji rakiet: każdy z nich miał
przestronną halę prób i dwa dwupiętrowe skrzydła, w których z powodzeniem mieściły się
liczne biura i mniejsze laboratoria.
Elspeth była w Hangarze R. Przydzielono jej maszynę do pisania i biurko w kącie
gabinetu szefa, Willy ego Fredricksona. jako główny kontroler lotu i tak nie bywał zbyt
często w biurze. Elspeth przygotowywała dokładny harmonogram startu.
Kłopot w tym, że ustalenia zmieniały się co chwila. Jeszcze nigdy nie wysyłano w
Ameryce rakiety w kosmos. Wciąż pojawiały się nowe problemy, a technicy dokonywali
cudów, żeby w jakiś sposób zastąpić szwankujące części. Nawet zwykłą taśmę klejącą zwano
tu rakietową .
Elspeth nieustannie nanosiła zmiany w harmonogramie. Musiała być w kontakcie z
każdą grupą roboczą, stenografowała nowe zalecenia, treść notatek natychmiast przepisywała
na maszynie i całość powielała w kilkunastu kopiach. Wymagano od niej, by była niemal
wszędzie i by wiedziała niemal wszystko. Kiedy nastąpił jakiś zator, ona dowiadywała się o
tym pierwsza. Spływały do niej informacje o wszystkich klęskach i sukcesach. Nominalnie
była sekretarką - i takąż też otrzymywała pensję - lecz charakter pracy miał ścisły związek z
jej stopniem naukowym, nie narzekała więc na marną płacę. Lubiła takie wyzwania. Jej
dawne koleżanki z Radcliffe siedziały teraz w zwykłych biurach, wśród urzędników w
szarych garniturach.
W samo południe skończyła pisać i powielać najnowszą wersję dokumentów. Wzięła
stertę papierów i poszła roznieść je pracownikom. Miała przed sobą ciężki dzień, ale nawet ją
to cieszyło. Przynajmniej nie myślała o Luke u. Miała ochotę co pięć minut dzwonić do
Anthony ego z pytaniem, co się dzieje. To przecież głupie, pomyślała. Na pewno by ją
powiadomił, gdyby coś poszło nie tak. Próbowała więc skupić się na pracy.
Najpierw poszła do działu prasowego. Rzecznik już powiadomił kilku zaufanych
dziennikarzy, że start nastąpi dziś nocy. Wojsko chciało mieć świadków swojego triumfu. Ale
do wiadomości publicznej relację z przebiegu wydarzeń zamierzano podać dopiero po
odpaleniu rakiety. Poprzednio, wskutek usterek technicznych, już kilkakrotnie odraczano albo
odwoływano zaplanowany termin startu. Doświadczenie uczyło, że ciągłe zmiany planów zle
wyglądają w prasie i mają posmak klęski. Zawarto więc układ z większymi redakcjami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]