[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie wiedział, że to samo trapiło Paulę. Calouste miał opinię
doskonałego organizatora, a przecież nadal nie wiedzieli, czy
człowiek, który dzwonił do Tweeda, był prawdziwym profesorem
Heathstone'em.
Gdy dojechali do jak zwykle sennego Gladworth, pilnie wypa-
trywała zaparkowanych samochodów. Nie było ani jednego.
-Stań po tej stronie, kilka metrów przed wjazdem na parking przy
hotelu - rozkazała Tweedowi.
-Dlaczego? - spytał.
-Rób, jak mówię.
Podjechał tam, gdzie chciała. Ku swemu przerażeniu zobaczyła,
że z kabury na kostce wysunął jej się browning i upadł na jezdnię.
Wybrała tę broń, gdyż łatwiej ją było ukryć i trzymać blisko przy
sobie.
Ruszyła powoli z niezapalonym papierosem w ustach jak miej-
scowa dziewczyna szukająca swojego chłopaka. Weszła na parking i
rozejrzała się; był opustoszały. Wróciła do wjazdu i machnęła na
Tweeda, siedzącego nadal za kierownicą. Wskazała na miejsce pod
murem hotelu, robiąc obrót ręką, wskazujący, by zawrócił i
podjechał tyłem, co mogło ułatwić pózniejszą ucieczkę.
Newman zatrzymał mercedesa przed wjazdem na parking.
Obserwował Paulę i wiedział, że nie ma żadnego niebezpieczeń-
stwa. Jeszcze.
Tweed z Paulą weszli do hotelowego holu. Minęli rachityczną
palmę w donicy i podeszli do recepcji. Dziewczyna za ladą przy-
witała ich zapraszającym uśmiechem.
-Jeżeli wnioskować z parkingu, chyba nie macie wielu gości -
zauważył Tweed.
-Tylko jednego. Taka pora roku. W czerwcu będziemy pękać w
szwach. Przyjedzie cała masa tych szalonych górołazów, chęt-
nych do wspinaczki na Pike's Peak. - Zakryła ręką usta. - Och,
chyba powiedziałam coś niestosownego.
-Skądże znowu. Jedyne góry, na jakie mam ochotę się wspinać, to
londyńskie wieżowce w Canary Wharf. Do tego windą. Jesteśmy
tutaj umówieni na spotkanie z profesorem Heathsto-ne'em.
164
-Mieszka w naszym najlepszym apartamencie, pierwsze piętro,
pokój numer czternaście - westchnęła. - Biedny człowiek, jezdzi
na wózku inwalidzkim.
-Nie spotkaliśmy się nigdy przedtem. Na wózku?
-Nasz kierownik i portier mieli okropną robotę z wciągnięciem
go na tym wózku po schodach na górę. Czy mam zadzwonić i
poinformować go o państwa przybyciu?
-Nie, dziękujemy! Wie, że mamy przyjechać, ale teraz chcie-
libyśmy zrobić mu niespodziankę. Uwielbia to.
Pokój znajdował się w połowie korytarza. W drzwiach był wi-
zjer, od którego Tweed, naciskając dzwonek, trzymał się z daleka.
Przez kilka minut nic się nie działo, po czym drzwi się uchyliły.
Ujrzeli twarz starca, który skinął głową i zdjął blokujący łańcuch.
Profesor Heathstone uśmiechnął się, pomanipulował dzwigniami i z
dużą szybkością cofnął się za wielkie biurko. Gestem zaprosił
Tweeda i Paulę, by usiedli naprzeciw niego na dwóch wygodnych
krzesłach z twardymi oparciami. Tweed dokonał prezentacji.
- Jest pan niezwykle punktualny - odparł Heathstone. - Bar
dzo to doceniam. I rozjaśnił mi pan ten dzień, przyprowadzając
swoją pełną wdzięku asystentkę, pannę Grey. - Lekko skłonił się
w jej stronę. - Mają tu na dole dobrze zaopatrzony bar. Co mogę
zaoferować dla odświeżenia?
Oboje podziękowali i odrzucili propozycję. Paula była zdener-
wowana i bardzo czujna. Pochyliła się, by poprawić dżinsy na pra-
wej kostce i sprawdzić, czy browning jest łatwo dostępny.
Profesor Heathstone był inny, niż oczekiwali. Przede wszystkim
siedział na wózku inwalidzkim. Twarz miał pomarszczoną jak u
krokodyla, a brązowe oczy spoglądały na nich zza oprawnych w
złoto binokli. Tweed zauważył, że głos miał teraz silniejszy, z
akcentem wyniesionym z brytyjskich szkół publicznych sprzed lat.
Być może sprawiało mu kłopot mówienie przez telefon.
- A teraz, szanowny panie - kontynuował Heathstone - je
stem biznesmenem, a pańskie szybkie przybycie przekonuje
mnie, że dokument jest dla pana cenny. Wierzę, że nie będzie
pan miał nic przeciw wypłaceniu mi pewnej kwoty. Oczywiście
w gotówce. Powiedzmy dwustu funtów.
-To masa pieniędzy - zauważył Tweed.
-Zapewniam pana, że zapłaciłem daleko więcej za pierwsze
wydanie Ulissesa", w którym znalazłem ten dokument. Oczywi-
ście mogę sprzedać je za trzykrotnie więcej. Księgarz w Paryżu
nie miał pojęcia o jego rzeczywistej wartości - zachichotał.
165
-Zapłacę panu należność, jeżeli wcześniej sprawdzę ten do-
kument. - Zamilkł na chwilę. - A co to za organizacja ten Czer-
wony Krąg?
-Doprawdy nie mam pojęcia. Ani też się tym zbytnio nie inte-
resuję.
Tweed skinął głową. W ostatniej rozmowie Buchanan poinfor-
mował go, że francuska policja ostatnio odkryła, że była to nazwa
obejmującej kontynent organizacji Calouste'a.
- Sądzę, że pański czas jest bardzo cenny - powiedział Heath-
stone, kładąc obie ręce na dzwigniach wózka. Okno za jego pleca
mi wychodziło na parking, lecz Tweed i Paula nie mogli przez nie
wyjrzeć, gdyż było od nich zbytnio oddalone. Usłyszeli warkot
podjeżdżającego samochodu. Niemal natychmiast podjechał też
drugi wóz.
Heathstone sprawnie odwrócił swój fotel i przesunął się tak, by
wyjrzeć na zewnątrz. Zachichotał, odwrócił fotel z powrotem i
ponownie zachichotał.
-Przyjęcie weselne. To będzie najlepszy dzień w ich życiu. A
teraz biznes. Czy opłata jest dla pana do zaakceptowania?
-Po zobaczeniu dokumentu.
Manipulując wózkiem z wielką zręcznością, Heathstone prze-
jechał szybko od okna do drzwi łączących ten pokój z innym. Od-
suwając zasuwę, zawołał przez ramię:
-Czy na pewno ma pan przy sobie gotówkę?
-Oczywiście, że mam.
Drzwi się zamknęły. Paula zmarszczyła brwi i podniosła wzrok
na Tweeda.
- Pewnie w tamtym pokoju ukrył swoje cenne wydanie Ulis
sesa".
Nieco wcześniej przy wjezdzie do Gladworth Harry zerknął
nagle przez tylną szybę.
- Zbliża się do nas duży citroen pełen ludzi - ostrzegł New
mana. - Wjeżdżaj na środek parkingu, daleko od ściany. Szyb
ko...
Robert skierował mercedesa na opustoszały parking, na którym
stało jedynie audi Tweeda. Citroen wjechał pędem i zatrzymał się o
kilka metrów na prawo od mercedesa. Następne wydarzenia
potoczyły się tak szybko, że trudno było zdać sobie sprawę z ich
przebiegu.
- Stój! - krzyknął Harry.
166
Ledwie Newman zdążył wyhamować, tamten już biegł z wal-
therem w dłoni przez parking jak sprinter. Doskoczył do citroena, w
momencie gdy jeden ż francuskich zbirów z nożem w dłoni pchnął
przednie drzwi pasażera, by wyskoczyć z auta. Harry trzasnął
drzwiami, w chwili gdy łotr jedną nogą był już na zewnątrz. Drzwi
trafiły w kostkę. Zbir zawył z bólu z nogą uwięzioną między
drzwiami i progiem samochodu.
Do tego czasu Marler dotarł do drzwi kierowcy z gotowym do
strzału waltherem. Szyba od strony kierowcy była opuszczona i
bandzior właśnie zamierzał wyskoczyć z citroena ze straszliwym
nożem w prawej ręce. Marler uśmiechnął się złowieszczo i
wycelował w niego z walthera. Kierowca podniósł obie ręce do
góry.
Dwaj bandyci z tyłu właśnie zamierzali włączyć się do walki,
gdy usłyszeli głośne stuknięcie w tylne okno. Odwróciwszy się,
zobaczyli Newmana przesuwającego lufę smith & wessona szybko
od jednego do drugiego. Zamarli w bezruchu jak skamieniali.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]